piątek, 6 grudnia 2019

Flow :)

Znienacka naszła mnie ochota coś tu naskrobać (raczej, biorąc pod uwagę narzędzie - nastukać). Nic wzniosłego, nic doniosłego, a jednak...
Na blogach odkryłam zapiski szafiarek: Nieco Starszej Dziewczyny, mojej krajanki z Podkarpacia, oraz Mimalissmo. Obie kobiety już nie młode kozy, a jednak udowadniają, że w każdym wieku można wyglądać przepięknie. Obie prezentują się elegancko, atrakcyjnie i wzbudzają we mnie nutę zazdrości: skąd one mają kasę na te wszystkie ciuchy??? Jednocześnie udowadniają, że to, co niegdyś wydawało mi się w ubiorze nie do przyjęcia, daje się pięknie zaaranżować, adaptować do naszych potrzeb i gustów.
Moja garderoba to często wynik przypadku, bo wiele rzeczy dostaję od rodziny i znajomych, stąd ubieram się bardzo róznie, nie trzymam się jednego stylu. Nauczyłam się, że nawet rzeczy na pozór nieciekawe można interesująco i niebanalnie wykorzystać, pomysłowo połączyć itd. Wymaga to nieco przemyśleń, inwencji, ale ta zabawa sprawia mi przyjemność (choć równie często ubieram się po prostu szybko i wygodnie). Blogi szafiarskie lubię za to, że oprócz przyjemności wizualnej dostarczają mi inspiracji i pomysłów.
Nazbierało mi się sporo tych ciuchów "ze zrzutów", więc postanowiłam ograniczyć nowe zakupy, aby mi szafa nie pękła w szwach. Od czasu do czasu jednak zapragnie człowiek czegoś konkretnego ; stwierdziłam, że potrzebuję botków z krótką cholewką, bo noszone niemal bez przerwy "trapery" nie do wszystkiego pasują, a kozaki to czasem "zbyt wiele szczęścia". Szczęśliwym trafem upolowałam wczoraj kapitalne buty na niezbyt wysokim, stabilnym obcasie, bardzo wygodne i za niewygórowaną cenę, bo w szmateksie. A buty jak nowe! Rzecz jasna, już dziś się w nie wystroiłam.
Moja "nowa znajmość", już nie taka nowa, trwa. Byłam mocno sceptyczna, ale trafiłam na wytrwałego i cierpliwego człowieka. Mam świadomość jego wad, świadoma jestem swoich, a jednak dogadujemy się, pomagamy sobie nawzajem, a tematy do rozmów nam się nie kończą. Co za pozytywna odmiana po moim raczej zamkniętym w sobie mężu. Jaki to komfort podejść, przytulić się i nie usłyszeć warknięcia: "Odejdź!".
Podobno nie mówi się o zmarłych źle, ale z byłym mężem mieliśmy odmienne potrzeby i sposób wyrażania uczuć, często się nie rozumieliśmy. Dziś, bogatsza w doświadczenia, może miałabym w sobie więcej zrozumienia i tolerancji, ale przede wszystkim uważam, że nie pasowaliśmy do siebie... Pomimo wielkiego pragnienia miłości i tęsknoty za nią.
Dziś myślę, jak cudowną rzeczą jest zwykła, najzwyklejsza normalność. Jak to dobrze wracać do domu, gdzie ktoś czeka, jak to miło czuć się nieprzyzwoicie rozpieszczoną, bo ktoś mi przygotował kolację i podał szklankę herbaty albo powiedział: "Zostaw to, ja przyniosę węgiel" (moje mieszkanie ogrzewa piec). Jak fajnie razem oglądać telewizję i przerzucać się komentarzami na temat oglądanego programu. Nie wiem, co będzie z nami dalej, nie snuję planów, ale "zaiste, cokolwiek się zdarzy, ta jedna godzina pełna była słońca" (Ezra Pound).

A na koniec dzisiejszej notki refleksja:
Wyczytałam kiedyś w "Wyrąbanym chodniku" Morcinka zdanie, że gdy czegoś nie pojmujemy, coś mąci nasz ogląd spraw, trzeba cierpliwie poczekać, aż "owe męty spłyną".
Poczułam to przy okazji dzisiejszego postu.
Tak długo narzekałam na jakąś intelektualną i twórczą niemoc, aż w końcu zupełnie niewymuszenie poczułam dawną przyjemność i satysfakcję z pisania... o niczym szczególnym przecież. Poczułam to, co mi bliskie i przyjazne (flow*? Fun? Tak o tym mówią?).
Dobrze, och jak dobrze to czuć!

*Tutaj więcej o tzw. flow

P.S. Ależ mi słońce świeci wprost w ucho! Cieeepło i rozkosznie!