środa, 29 grudnia 2021

Synku!

 Moje słonko, moje szczęście, moja dumo, a od czasu do czasu - moje ty utrapienie i źródło pierwszych siwych włosów!

Kocham Cię jak nie wiem co!

Jesteś najlepszym, co mnie spotkało w życiu. Najważniejszym i najpiękniejszym.

Moim skarbem i największym cudem.

Moim największym kochaniem.

Wszystkiego najlepszego życzę Ci w dniu szesnastych urodzin.

Najlepszego, najpiękniejszego, wartościowego życia.


źródło: https://agencja-fotograficzna.panthermedia.net/m/imagens-royalty-free/12697868/geburtstagstorte-mit-brennender-kerze-nummer-16/


poniedziałek, 27 grudnia 2021

Do pionu!

 "Zawsze patrz na jasną stronę życia" - śpiewał Monty Python.

Sztuka to nie lada i łatwo stracić ten cel z oczu.

Czasami tracę - ostatnio jakby częściej.

Muszę nad tym świadomie popracować, bo życie w zgorzknieniu i rozpamiętywaniu braków oraz strat wcale mi się nie uśmiecha.

Sypnęło mi się zdrowie. Na samą Wigilię reumatyzm tak mnie pokręcił i połamał, że wyzwaniem było nałożenie butów czy wstanie od wigilijnego stołu.

Gdy się tak źle czuję, widzę przyszłość w czarnych barwach, martwię się, co będzie dalej. Przykro mi, że zawężają mi się możliwości życiowe.

A gdyby tak zmienić perspektywę?

Mam pretekst do leniuchowania z czystym sumieniem - przecież to uwielbiam :) Leżę w ciepłym łóżeczku i w nosie mam "doczesne sprawy tego świata".

Przez duże salonowe okno wpada mi tyle światła od śniegu zalegającego w ogródku. Widzę ośnieżone drzewa, a na parapecie przecudnie zakwitł grudniak. Mocno różowo, na pohybel monochromatycznej zimie.

Nie mogę ruszyć na wymarzony zimowy spacer, ale mam czas na nadrobienie kinowych i serialowych zaległośći przez internet.

Mogę obdzwonić dawno niewidzianych znajomych.

Mogę powiedzieć parę ciepłych słów przygnębionej koleżance.

Mogę czytać, czytać, czytać.

I mogę pomyśleć, jak sobie skromnie umilić niezbyt spektakularną codzienność.

Przecież tyle rzeczy chciałam zrealizować. Maszyna do szycia czeka i czeka.

Przecież mam miejsce do karmienia i obserwowania ptaków, o czym tak marzyłam w poprzednim mieszkaniu.

Przecież mogę sobie zapalić świeczki i ozdobić zwykły wieczór.

Przecież żyję!

A że mniej możliwości? Może to i lepiej. Z mniejszej puli łatwiej wybrać. W nadmiarze nietrudno się pogubić.

wtorek, 30 listopada 2021

Synuś

No i jeszcze o synusiu moim słówko.

Ma już 16 lat, urodziny za pasem. To już właściwie syn, nie synuś, ale niech mu będzie... :)

Mój "tyci-maluci"... metr osiemdziesiąt z hakiem! :)

Kocham go jak zawsze ogromnie, ale to dziś miłość pełna wyzwań.

O wiele łatwiej kochać maluszka. Takiego całego mamusinego, ufnego, niewinnego.

To też przyczynia się do mojego średniego ostatnio nastroju.

Czasami to samotne macierzyństwo smakuje bardzo gorzko.


Wybaczcie smutki. Mam nadzieję, że jeszcze będzie tu optymistycznie.

Przegrana potyczka

Przegrać znaczy nieraz wygrać. Bo przegrywa się bitwę, niekoniecznie wojnę.

Ale ile jeszcze tych przegranych bitew przede mną?

I dlaczego mam wrażenie, że tylko ja przegrywam? Nie inni.


Ech, marudzę.

Niech już spadnie śnieg, będzie weselej,jaśniej, piękniej.

Cisza.

 Ile razy trzeba zaczynać od nowa?

Nawet jeśli nie zdarza się radykalna katastrofa, rewolucja.

Wystarczy, że zniknie z pola widzenia ktoś, do kogo zdążyłam się przyzwyczaić.

Niepożądany w gruncie rzeczy, nieodpowiedni, nieraz posyłany w myślach i w głos do wszystkich diabłów. Ale wciąż uparcie wracający.

A jednak stanowiący punkt codzienności, fragment krajobrazu niemalże.

A jednak czas leciał, kawa smakowała...

Nie ma cię (mała litera zaimka nieprzypadkowa) wreszcie. Raptem dwa dni nie ma, telefon milczy, nawet blokowanych połączeń brak. Tego chciałam - więc dlaczego tak cicho i pusto?

Przyzwyczajenie? "Zespół odstawienia"?

Znowu się trzeba przyzwyczajać do ciszy.

A ona aż w uszach dzwoni czasem.


Próbowałam zerwać niezdrową relację,ale znajomy ani myślał ugodowo się wycofać, więc tolerowałam, wytyczywszy pewne granice.

Zaczął coś wreszcie zmieniać w swoim życiu i nie ma już dla mnie czasu.

To dobrze, tak lepiej, tak zdrowiej.

Tylko dziwnie jakoś.


niedziela, 17 października 2021

Poskromienie siana

 Nie miałam właściwie zamiaru tworzyć teraz nowego postu, ale zajrzałam na blogi, by napisać coś Ani-Bzikowej.

I tak mi strzeliło do głowy napisać rzecz skończenie banalną.

Bo banały bywają nimi tylko na pierwszy rzut oka. To kwestia naszych interpretacji i odniesień

No, dobra...

Otóż od ponad dekady zmagam się z chorobą, która m.in. nosi nazwę zespołu suchości z powodu charakterystycznych objawów. Wysycha mi w ustach,  wysychają spojówki, a z włosów zrobiło się istne siano. Odkryłam, że tygodniami mogę teraz ich nie myć.

I tego właśnie - o niechlujności! - dotyczył mój eksperyment.

Po licznych próbach z odżywkami, domowymi środkami, z których najbardziej drastycznym był majonez, sprzykrzyło mi się to żmudne pielęgnowanie. Nie jestem i nigdy nie byłam kobietą, która godzinami potrafi cyzelować przed lustrem swój wizerunek, pozwolenie sobie na bycie niedopiętą, nieumalowaną, nieco rozwianą jest dla mnie wyrazem wolności. Lubię wyglądać... tak jak lubię, wyrażać siebie strojem, ale niech mi to nie zabiera zbyt wiele czasu.

Tak więc coraz częściej odpuszczałam sobie ten majonez, z którym na łbie trzeba było spędzać pół dnia. Zostawiłam to moje siano w spokoju, a któregoś dnia z czystej ciekawości kupiłam sobie tzw. suchy szampon do włosów i stosowałam doraźnie, gdy uznałam, że nie zaszkodzi odrobinę koafiurę odświeżyć. Co za wygoda!

I - eureka! Moje pozostawione w spokoju włosy przestały się stroszyć na wietrze czy deszczu na wszystkie strony świata. Nie muszę już patrzeć z niechęcią w lustro, a między ludźmi zastanawiać się, czy ich nie straszę. Włosy są gładkie, błyszczące, a oglądając w sieci sfilmowany przez kogoś fragment koncertu Kondraka, stwierdzam, że wyglądały naprawdę nienagannie.

Mała rzecz, a jak cieszy!

I czy nie mówi wiele o życiu?


A jak długo nie myłam głowy normalnie, nie powiem Wam, bo wstyd :)

Może wreszcie dzisiaj się nimi zajmę, bo nachodzi mnie chętka rzucić sobie rudy kolor na łepetynę :)

sobota, 16 października 2021

Odrobinka autorefleksji

Wklejam post, który zaczęłam redagować, przerwałam z braku czasu i z którego to powodu miał się nie narodzić. Jednak wklejam.

(Gdzieś w zeszłym tygodniu)

Na razie tak pobieżnie...

Czasu nie mam, a nie chcę, by przepadła ta chwila zadowolenia i wręcz entuzjamu.

Wiecie, czasami, żeby wydobyć się ze wstrętnego marazmu, trzeba po prostu... się wydobyć. Zrobić coś, nawet przełamując lenistwo i niechęć.

Dałam się wyciągnąć koleżankom na dwa dni do Krakowa i to był strzał w dziesiątkę!

Czuję się jak nowo narodzona! Pełna nowych sił na kolejne dni.

Wniosek z tego oczywisty: trzeba sobie zanotować w pamięci listę pewniaków gwarantujących podniesienie poziomu energii i życiowego optymizmu.

Najgorzej to kwękać, pani Marto.

Zapisałam się ponadto na dwa - żeby było z rozmachem - kursy językowe, do których dopłaca jakaś organizacja czy instytucja (nie proście mnie teraz o odszukanie informacji, ale sprawa jest jak najbardziej poważna i wiarygodna). Trochę, rzecz jasna, dopłaciłam, ale dostało się w pracy zapomogę na  zakup opału na zimę z funduszu socjalnego, a z zapomogi starczyło i na kurs.

Leczę się od pewnego czasu z niebudujących przekonań pt: "nie stać mnie".

Będę uczyć się włoskiego i rosyjskiego. Włoskiego ze względu na mamę przebywającą już prawie 20 lat w słonecznej Italii, a rosyjskiego z sentymentu do tego języka oraz na przekór wszędobylskiemu angielskiemu.

Jakby jeszcze było mało, zgłosiłam się na trzydniowe warsztaty tworzenia opowieści...


Dopisuję dziś:

Warsztaty były nie tylko interesujące, ale szalenie przyjemne, odprężąjące, dające wiele radości. Poznałam barwnych, inspirujących, nietuzinkowych ludzi. Chociaż zajęte miałam całe dnie (dziecko twierdzi, że się przyzwyczaiło, że matka czasem gdzieś lata :) ), był to prawdziwy odpoczynek dla skołatanej ostatnio duszy.

Poczyniłam kilka cennych refleksji na temat siebie i swojego życia, na temat zarządzania własnym czasem i energią.

Za wiele w mojej codzienności prób sprostania jakimś odgórnym, niekoniecznie własnym standardom. Właśnie przez to pozwalam okradać się z energii i poddawać się niezadowoleniu z siebie.

Dlaczego pozwalam?

Przychodzi czasem moment, że właśnie teraz - już! natychmiast! - pragnę pogadać z drugim człowiekiem, opowiedzieć, co u mnie słychać, jak spędziłam dzień, co mnie trapi, a co boli. Nie zawsze jest taka możliwość, chociaż generalnie samotność moim problemem nie jest.
Chciałoby się, żeby słuchacz rozumiał mnie idealnie i był niczym więcej i niczym mniej, jak wdzięcznym słuchaczem.
Nie zawsze tak jest.
Pisałam już, że swego czasu bardzo "wciągnęło" mnie pewne forum.
Po dłuższej przerwie uległam pokusie skorzystania z tej formy kontaktu, spotkań, by podzielić się swoimi sprawami.
Więcej (raczej) tego nie zrobię.
Jakby nie było - każdy z nas ma swoje życie, drogę, scenariusz. Często intuicyjnie czujemy, jak powinniśmy postępować, co jest dla nas korzystne. Inni mają ogląd z innej perspektywy, przez pryzmat innych doświadczeń i pomimo najszczerszych chęci nie są w stanie nas zrozumieć.
To potwierdza zdanie licznych myślicieli, że w świecie pozostajemy samotni.
I wcale nie musi to być negatywne, smutne i pesymistyczne.
Jesteśmy niepowtarzalni, niezależni, unikalni.
Pomimo pokus chyba lepiej zostawić pewne swoje sprawy dla siebie.
Ale ja tak lubię opowiadać, a zwłaszcza o tym, co mnie najżywiej, najosobiściej porusza.


Byłam wczoraj na koncercie Jana Kondraka. To niszowy, niemłody już artysta, bard z gitarą i wspaniałym głosem, wykonawca piosenek Stachury, Okudżawy, Cohena, a także własnych kompozycji.
Koncert zgromadził nieliczną, ale bardzo zainteresowaną nim publiczność, odbywał się w maleńkim, jazzowym ponoć, klubiku przerobionym ze starej chałupki. W środku knajpka, w knajpce scena i nagłośnienie. 
Pierwszy raz byłam na tak kameralnym, artystycznym wydarzeniu, do tej pory na koncerty chodziłam do jakichś domów kultury, przestronnych sal...
Towarzyszył mi mój "były". Z byłym rozstałam się z ważnych i poważnych powodów, powrotu zdecydowanie nie biorę pod uwagę. Mimo że jest już w nowym związku, gdzieś tam się koło mnie kręci. Właśnie wczoraj zadzwonił do mnie z pytaniem: "Co to za koncert będzie jutro w P.? (zamieściłam informację w swoim profilu na Facebooku). Gdzie i o której godzinie?". Gdy już dowiedział się wszystkiego, oświadczył: "To ja jadę". Nie myśląc wiele, odparłam: "To ja z tobą". Dojazd samochodem to przecież nie byle gratka, z powodu kłopotów z autobusem powrotnym byłam już o krok od rezygnacji z wyjazdu.
I wszystko fajnie...
Koncert się nam podobał, atmosfera była "magiczna" przez tę swoją kameralność. Repertuar Kondraka do łatwych nie należy i nie będę udawać, że wszystkie pieśni jednakowo mnie porwały. Jednak warto było go wysłuchać i zobaczyć na żywo.

 Całe zadowolenie prysło, gdy się komuś pochwaliłam naszą wyprawą. Zmyto mi głowę za zadawanie się z byłym i do tego zajętym facetem, zarzucono mi uzależnienie od tego człowieka, wikłanie się w niezdrową relację. Dopiero wtedy poczułam przykrość i ogromny dyskomfort.

A teraz, kilka godzin po tej dyskusji myślę sobie: dlaczego pozwalam, by inni decydowali o moim nastroju i samopoczuciu? Dlaczego dręczę się opiniami innych, zamiast zdać się na własny rozum, instynkt i uczucia?
Nie czuję się zagrożona, nie czuję się też nie w porządku. Postępuję uczciwie, nikogo nie oszukuję, a głównym źródłem stresu jest to słynne: "powinnaś - nie powinnaś" z zewnątrz.
Co mnie, na litość boską, obchodzi opinia innych? Sama na bieżąco powinnam weryfikować swoje życie i nie dawać się traktować niczym nieporadny przedszkolak.

niedziela, 3 października 2021

Zrobiło sie poważnie

 Próbuję wskrzesić bloga, zreanimować, zrehabilitować. Ciężko...

Zmęczenie, smutek, niechęć - oto dominujące nastroje Marty.

Nie żebym rozpaczała, płakała - nawet sporo się śmieję, ale gdzieś ulotnił się entuzjazm i energia.

Dopada mnie samotność i poczucie przemijania.Tyle osób umarło w ostatnich dwóch latach.... Tyle się zmieniło....

Mój syn coraz starszy, coraz mnie potrzebna mu mamusia.

Koleżanka od wypadów i imprez musi poddać się operacji wszczepienia endoprotezy. Poza tym wyszła za mąż i raczej nie jest w małżeństwie szczęśliwa - zrobiło się poważnie.

R., który długo po zakończeniu przeze mnie tego związku wciąż się jeszcze kręcił, chyba wreszcie odpuszcza. To raczej dobrze, tak będzie zdrowiej - ale pusto, cholera!

I jakoś mnie dawne pasje nie "kręcą", nie wiem, co ze sobą zrobić.

Spać? Płakać?

Upiekłam ciasto jogurtowe i pomogło tylko na chwilę.

Obejrzę zaraz zaległe odcinki "Wojennych dziewczyn". Trochę zapomnę.

Kiedyś już byłam w wielkim dole i wydobyłam się. Tym razem też musi się udać.

Musi, psiakrew!

O koncercie słów kilka

 Pomyślałam, że napiszę coś o Jacku Wójcickim, bo mi to zaproponował Zenza.

Rzeczywiście warto wyjść poza czubek swojego nosa i nie ględzić wciąż o tym, jaki to mam kiepski nastrój.

Aczkolwiek z nastrojem bywało lepiej.

Jacka Wójcickiego chyba nie trzeba przedstawiać. To artysta o ugruntowanej renomie. Niekwestionowany na scenie.

Poznałam go (tzn. dowiedziałam się o nim) jako smarkata licealistka. Gdy Tata odwoził mnie do szkoły, zobaczyliśmy ogromny afisz informujący o nadchodzącym koncercie. Nie pamiętam już dobrze, ale była chyba pełna albo późna wiosna.

Tata zareagował na wiadomość z entuzjazmem, potem się jednak okazało, że nie mógł wybrać się na występ (nie wiem, czy chodziło o pieniądze, czy o brak czasu), więc poszłam sama i... zakochałam się w tym głowie, w tych piosenkach. Już ponad 20 lat postać pana Jacka budzi we mnie sympatię i sentyment.

Taty już nie ma (materialnie,bo niematerialnie jest i będzie), ale pozostało wspomnienie, skojarzenie, ciepłe myśli.

Na koncert wybraliśmy się we czworo: mój były - R., jego kuzynka, z którą jestem dziś w przyjaźni, oraz druga moja serdeczna koleżanka, poznana kilka lat temu w jednym z moich licznych miejsc zamieszkania ; już tam nie mieskam,a przyjaźń trwa.

Pan Jacek to klasa. Nie darmo w jednej z piosenek wyśpiewuje: "Bo ja jestem kształconym aktorem". Widoczny i wyraźny był ten profesjonalizm, przygotowanie, warsztat. To nie był zwykły koncert, lecz mały spektakl, z mową gestów, spojrzeń, intonacji. Nie tylko słuchałam, ale i patrzyłam z przyjemnością!

Uwieńczeniem wieczoru były zdjęcia z bohaterem wieczoru. Nie mam zwyczaju pchać się przed obiektyw z celebrytami, dobijać się o autograf, bo mam w pamięci niejedną ich wypowiedź, jak męczące bywają przejawy popularnośći. Wystarczy mi, że byłam i zachowam wspomnieniaa. Skoro jednak wszędobylski R. popędził prosić o fotkę zaraz po koncercie, skorzystałyśmy z okazji i my. Pan Wójcicki to bardzo miły w obejściu człowiek.

Wróclłyśmy do domu z poczuciem miłęj odmiany w codzienności, zadowolone i jak to się mało subtelnie określa - "odchamione" :)

niedziela, 19 września 2021

Ja i depresja?

 Ot, taki poranek. Jesienny już, więc ciemny. I deszczowy.

Poderwało mnie z łóżka przed piątą. Nie lubię niepotrzebnie i bezskutecznie przewracać się z boku na bok, więc wstałam, zaparzyłam kawę, otworzyłam laptopa, by coś poczytać w "internetach".

Dużo treści, istny gąszcz. I przygotowanie ogródka na zimę mnie interesuje i odzyskanie równowagi po rozstaniu z kimś, kogo mimo woli obdarzyło się sentymentem, i spełnianie życiowych planów oraz marzeń.

I takie poczucie... Tyle możliwości w życiu i ścieżek do wyboru, że sztuką jest rozeznać się, czego naprawdę chcemy. Co ma szansę na zrealizowanie, a co jest jedynie naiwną mrzonką?

Zwierzyłam się komuś z chęci nauczenia się szycia. Jaka reakcja? "Marta, przecież ty jesteś intelektualistka, gdzie tobie do szycia?". Zwierzyłam się z nieśmiałych myśli o prawie jazdy - "Marta, Ty się nie nadajesz. Tu trzeba mieć refleks, podzielną uwagę ; byłabyś zagrożeniem na drodze!".

No, szlag!...

Nauczona doświadczeniem nie dyskutuję już, lepiej spokojnie spróbować, zrobić swoje. Ale ruszyć z miejsca jakoś strach, gdy się ma za uszami te wszystkie zniechęcające i krytyczne głosy z całego życia. Dotyczy to wielu sytuacji. Część ograniczeń jest z pewnością realna, chciałabym jednak mieć wiedzę, rozeznanie, na co mnie nie stać, a co tylko mi się wydaje niemożliwe.

Podziwiam ludzi z chęcią do działania, z "powerem"...

Wczorajszy dzień przeleżałam, przełaziłam z kąta w kąt. Zmusiłam się do zrobienia obiadu, kilku drobnych domowych prac, a to wszystko bez entuzjazmu jakoś. Nudziły mnie książki, nad żadną nie potrafię się teraz skupić, odkładane już długo oglądanie filmu jakoś było ponad moje siły. W końcu z nudów (a przecież nigdy się nie nudzę!) odnalazłam w internecie serial "Wojenne dziewczyny" i obejrzałam przegapione kiedyś w telewizji odcinki. Cóż... film jak film, ale zajął uwagę i oderwał od nie najlepszych nastrojów.

W tygodniu zrobiłam przez internet test na depresję. Wyszła umiarkowana.

Ja i depresja? Ludzie! 😱


A ponieważ umiarkowana, wybieram się wieczorem na koncert Jacka Wójcickiego. Z moim byłym facetem, o zgrozo. Zajętym już ponownie, o zgrozo zgróz, tyle że jego dziewczyna na koncert nie ma czasu.

Tak się złożyło, że nasza wspólna znajoma, a jego sąsiadka załatwiła nam wejściówki.

To mnie nie przeraża wprawdzie, bo decyzję o zakończeniu związku podjęłam z całą świadomością, ale cokolwiek nietypowa to sytuacja.

Cóż... skupię się na panu Wójcickim, którego artyzm cenię od wielu lat.


A chwaliłam się, że maszynę do szycia już mam? Ponad 30-letniego elektrycznego Singera od Mamy.

piątek, 17 września 2021

I znowu marudzę!

 Znów o tym samym, ale utrzymuje się we mnie stan znużenia codziennością, zniechęcenia, braku zapału. Nawet nie bardzo chce się podjąć jakieś działania, by to zmienić. Ot,trwać tak z dnia na dzień... Tak sobie spokojnie i bez większych pretensji do życia - żyć.

Nie czuję smutku, depresji, ale nie czuję też entuzjazmu do życia, a miałam go sporo nawet w najtrudniejszych momentach. Czuję pewną irytację tym stanem, bo mi życie ucieka!

Piętrzą się przede mną banalne zadania, a brakuje mi sił i ochoty, by z energią i stanowczością zabrać się do roboty i mieć je już za sobą. Zmuszam się do niezbędnego minimum jak pójść do pracy, wykonać swoje obowiązki na tyle, ile nakazuje przyzwoitość, nie pozwolić, by dziecko chodziło głodne.

Lubiłam zawsze gotować, a dziś często zdarza mi się kupić w sklepie coś gotowego albo zamówić pizzę czy uwielbiany przez syna kebab.

Kochałam czytać, a dziś nic nie przykuwa mojej uwagi. Zaczęłam ostatnio okrzyczaną Nosowską i znudziła mnie w połowie lektury.

Najchętniej nie robiłabym NIC. Spała i miała wszystko gdzieś. Robiła wyłącznie to, na co mam ochotę: na przykład w przerwie między jednym spaniem a drugim wyskoczyła na spacer. A potem znowu spała i miała w nosie obmierzłą codzienność.

Co jest ze mną, do czorta?!

Czyta to jakiś psychiatra? ;)

piątek, 10 września 2021

Inspiracje oraz irytacje

 Ponad dwadzieścia lat już tkwię w bibliotece. Czy jestem z tego zadowolona?

Lubię te moje książki, nieustanne inspirowanie się tym, co w nich wyszperam, obcowanie z wielką różnorodnością refleksji, emocji, odkrywanie zaskakującej życiowej mądrości w książeczkach dla dzieci, czerpanie pomysłów z praktycznych poradników i tyle, tyle jeszcze...

Z drugiej strony - czy się już trochę nie wypaliłam? Czy to w moim wieku normalne, czy też świadczy o jakimś "zmęczeniu materiału", o jakichś nierozpoznanych ukrytych pragnieniach, by odmienić odrobinę swą bibliotekarską egzystencję..

Trochę (a nieraz baaaardzo!) nudna ta praca. Wymaga skupienia i uważności, a ja przez całe życie zmagam się z rozkojarzeniem i zdaję sobie sprawę, że jest to nie tylko cecha charakteru, ale też męczliwość spowodowana chorobą ukłądu nerwowego.

Złości mnie to, obniża poczucie własnej wartości, wywołuje żal i pretensje do samej siebie. Miewam już serdecznie dość.

Wymieniając w tytule postu "inspiracje" miałam na myśli czytywane w internecie blogi oraz artykuły psychologiczne.

Zetknęłam się z zagadnieniami autohipnozy, medytacji i przekonałam się, że są to pomocne narzędzia do odnajdywania siebie. Spróbowałam osobiście podobnych praktyk i już ich nie lekceważę jak dawniej. Szkopuł jest w jednym: wymagają cierpliwości w oczekiwaniu na efekty. Cierpliwości, konsekwencji i spokoju - ale czy cokolwiek wartościowego na świecie tego nie wymaga?

Inspirują mnie też i zachęcają, by iść w ślady autorek, blogi kobiet pełnych energii, optymizmu, radości życia. "Zapiski roztrzepane" tylko pozornie są blogiem o ubieraniu się. Edyta-Tara to chodząca energia, pogoda ducha, luz i kreatywność. Tylko brać przykład. Joanna Glogaza jest żywym przykładem brania życia w swoje ręce i odważnego realizowania swoich zamierzeń.

Kurczę, a przecież i one zapewne miewają katar, migrenę, kiepski dzień.

Dlaczego mam wrażenie, że miewam takowe częściej niż "normalni" ludzie.

Ja też chcę iść do przodu i mieć odwagę spełnić parę marzeń.

Ja też chcę zakosztować nowych aktywności, popróbować innej pracy i sprawdzić, czy mi odpowiada.

Chcę coś zmienić, a nie mam odwagi zacząć.

Aczkolwiek powolutku, powolutku - coś w tej sprawie robię.

Ale w tym tempie zdążę prędzej na Wesołą Górę* (na tej górze mieści się w naszym mieście cmentarz komunalny).


*Nazwa zapewne powstała przez przekorę, ale początek nadała jej karczma, która mieściła się tu w dawnych wiekach - o czym wiem, ze źródeł historycznych.

Kulejąca wena

Kiedyś pisałam bloga pełna zapału, pomysłów, a dziś jakby z mniejszym przekonaniem. Są sprawy, które uznaję za zbyt osobiste, by się nimi dzielić, niektóre wydają się zbyt banalne, choć zawsze powiadam, że sztuką jest niebanalnie przeżywać i opisywać banały. Jakieś powtarzalne i mało kogo obchodzące wydaje mi się pisane wciąż o... właściwie tym samym.

Moje życie lubię,ale do szczególnie spektakularnych nie należy. Ot, rozrabiający w kącie kot  - jak zwykle ściągnął, łobuz serwetę ze stolika i radośnie się w nią zaplątał. Ot, kawa i mruczenie laptopa... Uroczo, ale czy mam wciąż o jednym pisać?

Ano, spróbuję. Może przyjdzie dawna przyjemność z pisania? Od dłuższego czasu jestem w stanie, który cokolwiek mnie irytuje, a jednocześnie sugeruje, że to pierwszy krok do pozytywnych zmian, kroków w moim życiu. Jakaś rozedrgana jestem, nie wiem, czego chcę, nie wystarcza mi już to, co miałam do tej pory, a sięgnąć po nowe - brak odwagi i zdecydowania. Wciąż wątpliwości, czy to na pewno dla mnie.

Nie przekonam się, jeśli nie spróbuję.

Na przeszkodzie stają NIEZIEMSKO mnie wkurzające stany zmęczenia  i braku koncentracji. Nie wiem, czy problem tkwi w zakamarkach psychiki, która czegoś - nie bardzo wiem jeszcze, czego - się domaga, czy też jest to wynik nie najlepszego stanu zdrowia, kaprysów neurologii.

Byłam wczoraj okrutnie zmęczona. W pracy z trudem wykonałam podstawowy zakres obowiązków, wciąż się mitygując, by nie bujać myślami gdzieś w przestworzach. W domu po prostu padłam, przespałam kawał popołudnia i całą noc bez najmniejszych problemów z zaśnięciem.

Okropnie jest to dokuczliwe i irytujące. Gdy czytam blogi radosnych i kreatywnych kobiet, odnoszę wrażenie, że im takie stany są obce, w co przecież rozsądny człowiek nie może uwierzyć.

Cóż... zapewne dzielą się tylko jasną stroną życia. I ja miałam taki "zamysł artystyczny", ale że ostatnio dosyć często przeżywam te moje gorsze stany, to i niewiele mam do napisania.

środa, 1 września 2021

Żale

Są takie dni, kiedy pusto i samotnie, choćby nie wiem jak temu człowiek zaprzeczał.

Wczoraj miałam taki dzień i dziś.

A jak się pożalę, to - kazanie: nie użalaj się, gorzej ludzie mają, a po co Ci jakiś facet? I zawstydzony się człowiek czuje, i upokorzony, że takie żale ma.

Tylko większość ludzi w tych związkach jest, niektórzy nawet w udanych. I to tacy mnie przekonują, że nawiedzające mnie czasami tęsknoty to fanaberia i bzdura. Tacy najgorliwiej zapewniają, że bez związku można sobie świetnie radzić.

Lubię swoje życie, swoje mniejsze i większe radości, ale to nie znaczy, że tylko z tego się składa moja egzystencja.

Rozstawałam się z kimś długo, na raty, choć znajomi radzili radykalnie się odciąć. Lubiłam pomimo wszystko te nasze spotkania, nie widziałam w nich nic złego, wręcz przeciwnie nawet. Dopatrywałam się szacunku i sympatii. A może byłam tylko wygodnym przystankiem? Już sama nie wiem, kim jestem, kim byłam. Już sama nie wiem, kim dla mnie jest ta osoba.

Zapewne zdrowiej byłoby się odciąć od przeszłości, ale siłą tego robić nie chcę. Wnosi w moje życie trochę pogody, rozrywki, towarzystwa, nawet wsparcia w praktycznych sprawach - ale bywa to też trudne.

I już sama nie wiem, czy przyczyna jest we mnie, w moim nierównym charakterze i zmiennych nastrojach, czy też w tej niezakończonej definitywnie relacji.

Osobiście uważałam zawsze za wyraz dojrzałości umiejętność zachowania życzliwości po związku.

Tyle że ten człowiek, pomimo całego dobra, jakie od niego otrzymałam, wyrządził mi sporo zła, nadszarpnął zaufanie. Nie wiem, co w nim siedzi. Niby jest rozmowny, nie zamknięty w sobie, a jednak jego intencje nie są dla mnie jasne.

Układa sobie życie osobiste z kimś innym. Życzę szczerze powodzenia, a jednak żal mam do siebie, że nie miałam takiej mocy ani wystarczającej woli, by na niego wpłynąć i żal do niego, że tak łatwo zaczął wszystko od nowa i że dla kogoś innego zrobił to, czego nie dokonał dla mnie.

Istne żale pensjonarki.

Głupia ja.

Dobrze, że jakieś słońce usiłuje przebić ciężkie niebo, to i ja się rozchmurzę. Zawsze byłam bardzo wrażliwa na pogodę i skłonna do przygnębienia w pochmurne dni.


P.S. Uprzedzam, że choć dojrzałość nakazuje z godnością przyjmować krytykę, daję sobie prawo do niedopuszczania komentarzy niewspierających i nieżyczliwych i zabraniających mi własnych uczuć oraz pogarszających samopoczucie.

niedziela, 29 sierpnia 2021

Dzień rozpieszczania Marty :)

 Pogoda barowa, jak to się zwykło mawiać. Dobra na kocyk i morze herbatki. I mruczącego kota na kolanach.

Nie najlepiej się czuję i rozważam dylemat: wziąć tabletkę na ból brzucha i działać jak w reklamach, które wmawiają nam, że można żyć w wiecznej szczęśliwości, a jedyną słuszną postawą jest aktywność i wydajność, czy też położyć się i pozwolić sobie na luksus nicnierobienia i bycia sobie taką mniej idealną, taką jak mam ochotę. I chyba wygra ta druga opcja. Przecież jest dzień wolny od pracy ; po co mam się truć lekami, skoro można sobie pomóc inaczej? Będzie kocyk i ocean herbat. A jak się poczuję lepiej - naprędce sklecę obiad.
Idę się zdrzemnąć zatem.

piątek, 27 sierpnia 2021

Puste miejsca

 Powiadają mądrzy ludzie, że nic w  życiu nie dzieje się przypadkiem.

Zatem dzisiejszy smętny wieczór jest mi potrzebny. Przyglądam się tym potrzebom.

Zrezygnowałam z forum internetowego, które na kilka dobrych lat mnie w sporym stopniu pochłonęło. Do pewnego momentu służyło mi to, zaspokajało potrzebę rozmów, towarzystwa, poprawiało samopoczucie, choć i niekiedy mocno psuło. Pisząc publicznie wystawia się człowiek na ocenę i nieprzyjemną często krytykę. Obnaża swoje słabości.

Zrezygnowałam, bo za dużo zabierało mi czasu, bo czułam, że już mnie nie rozwija, nie wnosi niczego nowego, że staję się bardzo wtórna. Że wzywa realne życie, że chcę mieć więcej czasu na to, co prawdziwe.

Dziś czegoś mi brakuje. W takich chwilach pomagało forum, a teraz trzeba sobie poradzić bezs znieczulenia i kojących plastrów. To dobra okazja, by przyjrzeć się sobie.

Doceniam poczucie braku. Mobilizuje mnie do zastanowienia się nad sobą. Nad tym, co pragnę wstawić w puste miejsca, czym wypełnić swoje życie, by było autentyczne. By było takie naprawdę moje, wybierane z upodobaniem, przekonaniem jak ten niebieski koc, o którym pisałam w ostatnim poście.

Ten niebieski koc ma dla mnie wymiar symboliczny.

O prokrastynacji, skąpstwie i niebieskim kocu.

Powoli mi idzie, mozolnie. Ten cały proces walki o siebie, zmieniania niebudujących przekonań...

Z lekka mnie to irytuje, bo życie ucieka, a chciałabym zdążyć, zanim mi ktoś prąd wyłączy w środku dnia. Podobno jednak trzeba zaufać...

W marcu odeszła pierwsza koleżanka z mojej licealnej klasy. Mądra, dobra, wartościowa osoba, z którą przez tyle lat obiecywałam sobie wznowić kontakt. Nie zdążyłam, za długo się guzdrałam, za bardzo sobie wmawiałam, że nie teraz, że nie warto tak po łebkach, między gotowaniem obiadu a zapędzaniem dziecka do lekcji, rozwodzeniem się z mężem i całą tą resztą, która tu i teraz.

A tu i teraz jest - TERAZ! TU! Chcesz napisać list do przyjaciela, zagadnąć tego przystojniaka z sąsiedniej klatki schodowej? To tu i teraz! Nie czekaj na okazję, sposobność - sam(a) sobie je stwarzaj i dawaj!

Jestem paskudnym prokrastynatorem, całe życie zwalczam lub oddaję się, na przemian, swoim skłonnościom do odkładania na później spraw, nawet tych potencjalnie przyjemnych. A bo jakoś tak... Może kiedy indziej będzie lepiej? 

OTÓŻ NIE, NIE BĘDZIE.

Moja sympatia do aktywnego spędzania czasu kłóci się często z równą sympatią do nicnierobienia, wylegiwania się na kanapie z herbatą i laptopem. Dawniej rzadziej laptop zastępował mi książkę, ale ostatnio zbytnio mi je wyparł. Nie jestem tym zachwycona i staram się trochę to zmienić.

Obserwuję, pomimo wszytko, zmiany na lepsze w swoim myśleniu. Tylko zachłannie chciałabym więcej :)

Większość życia spędziłam mając "za uszami" gadanie dorosłych do Marty-dziewczynki, Marty-nastolatki, Marty-młodej dorosłej: "To nie dla ciebie", "A jak ty sobie poradzisz?", "A tobie to już się całkiem w głowie przewróciło". Uczona byłam doceniać, dziękować, nie grymasić.

Uczona byłam, że nie potrafię, nie mogę, że jestem niewystarczająca... Próbowano mnie chronić, ułatwić życie - skądinąd był to wynik troski.

Tyle, że mi ciasno w tym schronieniu. Wyjrzałam odrobinę poza nie i co się okazuje? Na niewielką skalę - ale to przecież nie bez znaczenia - spełniłam kilka swoich potrzeb i marzeń.

Okazało się, że byłam w stanie osiągnąć pewien cel, coś ważnego załatwić. Poprosić też o pomoc i otrzymać ją.

Okazało się, że niektóre rzeczy przychodzą ot, tak - lekko. Wystarczyło otworzyć się na to.

Tak jak wczoraj, gdy zachwyciłam się rękodziełem przy straganie i niespodziewanie otrzymałam ozdobną szkatułkę od sympatycznego kramarza. Zakłopotana byłam bardzo, bo przecież wcale nie prosiłam.




Okazało się, że nieprawdą jest wieczne przeświadczenie, że nie stać mnie na sprawianie sobie prezentów, np. na ładne zasłony do pokoju, na błękitny koc. Kiedyś popadłam w tak absurdalne skąpstwo, że nawet kupując sobie lody, spotykając się z koleżanką w kawiarni, dręczyłam się wyrzutami sumienia. W minionym roku pozwoliłam sobie na całkiem sporo  i jakośn nie głodowałam, nie poszłam z torbami. I wreszcie mam w w domu taki koc, jaki mi się podoba, a nie z przypadku, bo np. teściowa oddała mi swój niepotrzebny brązowy (nie obrażając, broń Boże teściowej, ale czy nie mam prawa od brązowego woleć niebieski? Brązowy też się przyda, jak nie mnie, to komuś innemu).

Tak chcę żyć, to jest spójne z tym, co pisałam w ostatnim poście: po swojemu, tak jak NAPRAWDĘ mi się podoba.

Chcę "czuć" swój koc, swój płaszcz, swój dom i swoje życie. SWOJE.




środa, 25 sierpnia 2021

Dziękuję Bogu!

...Kimkolwiek, jakikolwiek, gdziekolwiek jest - dziękuję!

Przepełnia mnie dzisiaj wdzięczność za udany dzień. Za spontaniczny wypad z koleżanką, za spacer po lesie, za wartościowych dobrych ludzi, których dane mi spotykać.

Za mój dom, za spokój, za to, że żyję jak chcę, jak mi się podoba, w zgodzie z sobą.

...Mam dwie koleżanki - powiedzmy: Zosię i Gosię.

Zosia się rozwiodła, chwilkę pobyła sama, a potem ponownie wyszła za mąż. Nie poznali się dobrze przed ślubem, on narzucił szybkie tempo, ona uległa. Oboje pragnęli wsparcia i towarzysza życia. Przed ślubem on zabiegał, było miło i rozrywkowo. Po ślubie - codzienność, proza życia... On okazał się innym człowiekiem niż ten pogodny i miły mężczyzna sprzed ślubu. Intelektualnie "cieniutki", nerwowy,  apodyktyczny. Ona zgasła, posmutniała, kiedyś rzadziej, a teraz właściwie przy każdym spotkaniu żali się, że nie jest tak, jak sobie wyobrażała, wymarzyła. Jest od niego uzależniona finansowo, bo za jego namową rzuciła nie najgorszą pracę w obcym mieście.Wróciła do rodzinnego na jego prośbę, a on nie poświęcił niczego, pozostał w wygodnej dla siebie sytuacji. I teraz - przysłowiowy klops. Ona bez pracy, za to z pogarszającym się zdrowiem, bo swoje lata już ma, i z mężem, który ją męczy, irytuje, z którym nie ma wspólnego języka.

Gosia od lat jest żoną alkoholika, który zupełnie jej nie szanuje. Jest zmęczona, wręcz wyczerpana, a to nie jest osoba bez zasobów życiowej energii. Ma już dość małżeństwa. Chętnie by się rozwiodła, ale powstrzymuje ją strach przed radykalną decyzją, obawy na wyrost.

A ja - jestem singlem po przejściach i za mój spokój, niezależność dziękuję dzisiaj Bogu.

Spędziłam dzisiaj pięknie czas w kobiecym gronie, toczyłąm ciekawe i ważne rozmowy, zbierałąm w lesie grzyby i ostatnie jagody. Oddychałam pełną piersią.

Teraz otulam się niebieskim kocem, którym zachwycił mnie w szmateksie, głaszczę kota, słucham muzyki. Dokładnie tak jak chcę, a nie jak mi ktoś narzuca.

Oczywiście wierzę, że i w związku można zachować wolność, i tylko takiego chcę. Wolność nie znaczy brak zobowiązań, ale możliwość bycia sobą.

Teraz jestem wolna, nieważne czy w związku, czy bez. Ale wolna.

Dziękuję, dziękuję, dziękuję.


Za takie lśniące granatem żuczki też:








I za barwne muchomory:





I jagody, których uzbieraną garstkę dodam jutro do omletu na śniadanie:








poniedziałek, 23 sierpnia 2021

Bez energii - ale czy to źle?

Brakuje czasem kogoś, kto tego przysłowiowego kopa w zadek da.

Kto powie: "Chodź, mała, pójdziemy na spacer".

Kto pomoże "ogarnąć" urlopowy wyjazd, wyszukać kwaterę, załatwić formalności, wybrać dogodne połączenia komunikacyjne.

Kto podpowie, zachęci...

Kto samą obecnością przyda energii i zapału.

Tak wiem, zakochanie i motywacja mają cechę wspólną (rano tę mądrość wyczytałam): przemijają i bez własnego wysiłku się nie obejdzie, by je utrzymać.

Tak wiem, jestem dużą dziewczynką, a duże dziewczynkiczny potrafią sobie radzić.

Zaczęłam dzisiaj urlop. Myślałam o wyjeździe, a tymczasem - sakramencko mi się nic nie chce.

Tylko dużo spać pod pięknym niebieskim, nabytym w sobotę kocem.

Tylko mieć czas dla siebie i zwolnić codzienne obroty.

Oddychać, czytać ksiażki i pić herbatę pod tym błękitnym kocem. Herbatę z sokiem.

A może gdy tak spędzę dwa, trzy dni, przyjdzie mi ochota na coś więcej?

Nie wykluczam.

Dzisiejszy dzień spędzę tak jak w marzeniach powyżej. Tego mi trzeba, nawet deszczowa pogoda mówi mi: Tak! Tak! Tak!

Niemal dosłownie, bo wystukuje jednosylabowymi kroplami na parapecie ☺

wtorek, 17 sierpnia 2021

Dobrze, że jesteś.

 Dobry miałam dziś dzień.

Rzadko mówię ludziom w trudnej sytuacji, co mają robić, bo obawiam się tzw. włażenia z butami, ale czegoś się przez wszystkie lata doświadczeń nauczyłam: czasami wystarczy zadać kilka pytań, poddać ewentualności, a rozmówca sam sobie odpowiada na własne pytania.

Poczułam się bardzo wyróżniona i doceniona przez koleżankę, która przez telefon powiedziała: "Tobie ufam, muszę ci coś powiedzieć". Zwierzyła mi się z bolesnych spraw, niełatwych problemów, zawiedzionych nadziei. Coś ostrożnie zasugerowałam, bo wiem nie od dziś, z czym się zmaga, wyraziłam gotowość do wsparcia, wiarę w jej możliwości i bycie po jej stronie.

W nagrodę przeczytałam wieczorem wiadomość : "Dobrze, że jesteś".

"Dziękuję. I wzajemnie" - odpisałam.

Dobrze jest czuć, że komuś dobrze, że jestem. To dla mnie zaszczyt.


Nowy domownik zamieszkał  z nami w ostatnią niedzielę.

Maleńki kiciuś, podobno kociczka. Biało-czarna, łaciata jak cielątko, więc dla żartu nazwałam ją Mućka.




wtorek, 10 sierpnia 2021

Nocne zapiski

Wracam,bo potrzebuję swojego prywatnego blogowego zakątka.

Boję się trochę pisać o osobistych sprawach, choć to mnie obchodzi najbardziej.

Miałam dzisiaj długą, szczerą rozmowę z kimś, kto był mi bliski i w pewnym sensie nadal jest.

Teoretycznie powinnam w imię szacunku do siebie zerwać zupełnie tę znajomość, a jednak... nie czuję tego, wciąż widzę w nim człowieka. Błądzącego, mocno niedoskonałego, ale nie bez potencjału.

Nie odważę się zbyt blisko do siebie go dopuścić, nie odważę się zaufać, postawiłam granice. A jednak coś dla mnie znaczy i będzie znaczyć zawsze.

Nie wiem, na ile mogę wierzyć słowom tego człowieka, ale dziś widziałam... właśnie człowieka. Świadomego swojej niedoskonałości i słabości, swoich błędów i... prawdziwego.

Mocno jest niedoskonały, a jednak zaznałam z jego strony więcej ciepła, uznania i szacunku niż z moim niby porządnym mężem.

Szkoda, że nie mogę zaufać i na nim polegać.

Szkoda, że nie da się tego wszystkiego uprościć, jednoznacznie ocenić. Byłoby łatwiej.

Ale to przez takie nieoczywistości życie tak fascynuje.

piątek, 30 lipca 2021

Powrócę tu :)

Dawno, dawno nie pisałam.

Pochłonęło mnie pewne forum dla kobiet.

Sporo mi dało, ale i zabrało.

Dało znajomości, niektóre nawet przeniesione do tzw. reala. Dało pewną wiedzę, wgląd w siebie, rozrywkę.

Ale i zabrało: czas, spokój, wyciszenie. Dyskusje bywały zbyt emocjonujące, wsparcie liczne, ale i krytyka również. Nie wdając się w rozważania: słusznie czy niesłusznie - było tego za dużo. Wpływało to na mój nastrój i to nie zawsze pozytywnie.

Na blogu też bywało różnie. Każdy, kto zakosztował tego światka wie, że i zdarzają się niemiłe sytuacje, ale tak dotkliwie się tego nie odczuwało. Pisanie bloga dawało mi relaks, wyciszenie, zatrzymanie się. Było przyjemnością.

Nie mam teraz łatwego dostępu do komputera, więc może nieczęsto, ale jednak powrócę do tego swojego zakątka.