"Zawsze patrz na jasną stronę życia" - śpiewał Monty Python.
Sztuka to nie lada i łatwo stracić ten cel z oczu.
Czasami tracę - ostatnio jakby częściej.
Muszę nad tym świadomie popracować, bo życie w zgorzknieniu i rozpamiętywaniu braków oraz strat wcale mi się nie uśmiecha.
Sypnęło mi się zdrowie. Na samą Wigilię reumatyzm tak mnie pokręcił i połamał, że wyzwaniem było nałożenie butów czy wstanie od wigilijnego stołu.
Gdy się tak źle czuję, widzę przyszłość w czarnych barwach, martwię się, co będzie dalej. Przykro mi, że zawężają mi się możliwości życiowe.
A gdyby tak zmienić perspektywę?
Mam pretekst do leniuchowania z czystym sumieniem - przecież to uwielbiam :) Leżę w ciepłym łóżeczku i w nosie mam "doczesne sprawy tego świata".
Przez duże salonowe okno wpada mi tyle światła od śniegu zalegającego w ogródku. Widzę ośnieżone drzewa, a na parapecie przecudnie zakwitł grudniak. Mocno różowo, na pohybel monochromatycznej zimie.
Nie mogę ruszyć na wymarzony zimowy spacer, ale mam czas na nadrobienie kinowych i serialowych zaległośći przez internet.
Mogę obdzwonić dawno niewidzianych znajomych.
Mogę powiedzieć parę ciepłych słów przygnębionej koleżance.
Mogę czytać, czytać, czytać.
I mogę pomyśleć, jak sobie skromnie umilić niezbyt spektakularną codzienność.
Przecież tyle rzeczy chciałam zrealizować. Maszyna do szycia czeka i czeka.
Przecież mam miejsce do karmienia i obserwowania ptaków, o czym tak marzyłam w poprzednim mieszkaniu.
Przecież mogę sobie zapalić świeczki i ozdobić zwykły wieczór.
Przecież żyję!
A że mniej możliwości? Może to i lepiej. Z mniejszej puli łatwiej wybrać. W nadmiarze nietrudno się pogubić.