niedziela, 28 sierpnia 2022

Postscriptum o szczęściu

 Pada tu i ówdzie pytanie: kiedy czujesz się szczęśliwy(a), kiedy tak się czułeś(aś)?

Miewałam problem ze sprecyzowaniem odpowiedzi.

Bo wiecie, chwil szczęścia mam tak wiele, że - trudno mi wyróżnić te szczególne, te nadzwyczajne.

Bywam szczęśliwa z byle powodu, natomiast jakiegoś spektakularnego szczęścia typu wielka, zapierająca dech miłość, niezwykła podróż - nie zaznałam.

Czasami robiło mi się przykro w chwilach zastanowienia: jak to? nie jestem szczęśliwa?

Ale dziś znam odpowiedź.

Szczęśliwa jestem, gdy czuję zgodę na tu i teraz. Gdy niczego nie pragnę więcej, gdy dobrze jest jak jest.

Gdy pędzę rowerem przez pola i mam wiatr we włosach a w oczach łany kwitnącego rzepaku.

Gdy usmażyłam stos naleśników i patrzyłam, jak mały synek pałaszuje z kolegami.

Gdy słyszę syna chichranie się z kuzynem w drugim pokoju.

Gdy siedzę przed domem zrelaksowana, z poczuciem spełnionych domowych obowiązków.

Gdy wiosna skrada się jak złodziej, a ja ją przyłapuję na tych nieśmiałych krokach, gdy zmienia się barwa powietrza w sierpniu, a październikowe poranki przeszywają rześkim powietrzem.

Szczęśliwa jestem... gdy to zauważam.

Gdy czuję że żyję!!!

Gdy jest we mnie zgoda na siebie samą i na moje życie.

Nie potrzebuję fajerwerków.

Bo czasami byle iskra rozpala we mnie fajerwerki. We mnie, nie na zewnątrz.

Głos serca

Zauważam w tym wpływ medytacji i tych wszystkich bliskich mi artykułów o wewnętrznym przebudzeniu, zaakceptowaniu życia, jednak zawsze skłaniałam się ku temu, że "właśnie to jest ważne, co nieważne"*, że "chwila, która trwa, może być najlepszą z twoich chwil"**.
Czasami nic się nie dzieje, a jednak dzieje się tak wiele.
Sztuką jest właśnie to docenić i zauważyć. W takiej chwili doszukać się uroku i magii.
Myślę, jak opisałby moją dzisiejszą niedzielę Turgieniew albo Czechow, albo choćby Małgorzata Musierowicz.
Jak odmalowaliby nastrój leniwej, nudnej niedzieli, kiedy tylko kurz na drodze, wyciągnięty na podwórku pies, omdlałe kwiaty w ogródku?
Czułam się dzisiaj niczym w serialu "Ranczo", gdy od niechcenia pogadywaliśmy z sąsiadami przed domem... o niczym właściwie. Czułam się jak bohaterka malarskiej sceny rodzajowej.

I taka myśl mnie naszła... Po raz nie pierwszy.

A może moje życie jest dobre, jakie jest? Może niepotrzebnie szukam nie wiadomo gdzie?
Marzyłam i marzę, by robić coś innego niż robię. Coś w tym kierunku przedsiębiorę, ale wraca chęć, by odpuścić, przystanąć, poleżeć na kanapie. I trudno mi rozeznać - czy to kaprys umysłu, czy rzeczywista potrzeba? Czy nie walczę z sobą niepotrzebnie, łudząc się, że coś w swoim życiu zmienię? A może posłuchać tych chwil, gdy siedzę przed domem, wyciągam się na kanapie - i zwyczajnie jest mi dobrze... bo jest. Bo jestem.

A może... a może - właśnie teraz mnie to olśniło - tęsknię za takim właśnie życiem? Spokojnym, bez presji i pośpiechu. Bez udowadniania komukolwiek czegokolwiek?
Jest mi tak dobrze w domu, na urlopie.
Sama myśl o powrocie do pracy wywraca mi, za przeproszeniem, bebechy.


Tak, to jest trop! Eureka!

Wrócę jeszcze do tego ogromnie frapującego mnie tematu. Nie chcę teraz zagłuszyć gadaniem głosu serca.




*Fragment wiersza nastolatki (niestety, nie pamiętam nazwiska) opublikowanego kiedyś w "Filipince", a może w kalendarzu wydanym przez redakcję? Tak dawno to było, a ten fragment zapamiętałam na zawsze.

**Fragment piosenki zespołu Dżem.





piątek, 26 sierpnia 2022

Wczorajsza ;)

Nie toleruje alkoholu.

Mocne zdanie na początek. Niczym ostra manifestacja, deklaracja neofitki ;)

Nie, nie, nie miałam nigdy problemu z nadużywaniem wyżej wymienionego, ale przestały mi służyć nawet zupełnie "normalne" dawki, okazyjne piweczko na imprezie, jeden drink więcej.

Odbywa się kilkudniowa kulturalna impreza w naszym mieście, a imprezie towarzyszą towarzyskie spotkania, stragany z rękodziełem, swojskim jadłem i napitkiem. Wyroby rękodzielnicze są piękne, ale według mnie służą głównie do karmienia oczu, bo kosztują bajońskie sumy. Jedzonko też nietanie, ale pozwalam sobie co roku na coś smacznego.

Jedno jednak zauważam od roku - dwóch.

Powszednieją nawet rzeczy niecodzienne.Jarmarki odbywają się co roku i już mi się... opatrzyły, przejadły, straciły urok nowości. Już tak mnie nie gna chęć bycia wszędzie, zobaczenia wszystkiego jak np. 10 lat temu, już tak nie ekscytuje życie towarzyskie, chociaż wciąż je lubię. Nie mam już tyle energii i, nie mam ochoty jej trwonić.

Na Rynku oprócz znajomych, z którymi przyszłam, spotkałam sporo młodszego kolegę. Kolega jest bez pracy, nieraz zauważyłam, że ostrożnie wydaje pieniądze. Podzieliłam się z nim zakupionym cydrem lubelskim (mniam, mniam!), żartując, że grzech rozpusty dzielę na pół. Ale to pół zostawiło we mnie niedosyt, więc gdy kolega zniknął już z horyzontu (pobył z nami jakiś czas, a potem miał autobus do domu na wsi), kupiłam sobie jeszcze jeden cydr. I na tym miałam poprzestać, bo już od dawna wiem, że jedno smaczne piwko naraz wystarcza mi w zupełności.

Zjawił się jednak inny znajomy i uparł się, że postawi mnie i koleżance kolejne piwo. "Andrzej, daj spokój, jak jeszcze jedno wypiję, to będzie mnie miało całe miasto!' - żartowałam, ale kolega mnie nie posłuchał. Wysączyłam zatem i to drugie (razem były dwa i pół). Humor mi dopisywał, towarzystwo cieszyło, bawiłam się dobrze. Wróciłam do domu na rauszu, ale najzupełniej przytomna i odpowiadająca za siebie.

A drugi dzień mnie zaskoczył.

Cały ten dzień byłam senna, zmęczona, zniechęcona. Po prostu źle się czułam. Wytłumaczyłam sobie, że widocznie zmienia się pogoda (nieprawda!). Dopiero późnym popołudniem olśniło mnie, że jestem ni mniej, ni więcej tylko... "wczorajsza"!

W mojej przewlekłej chorobie i z wiekiem już nie wszystko mi służy.

Ba! Nie tylko z wiekiem, nie tylko w chorobie, ale w tym zauważam sens chorowania: wyczula mnie na własne potrzeby i uczy zwracać na nie uwagę. Uczy, że ograniczenia po pierwsze, mogą przynieść korzyści, a po drugie - dają przestrzeń innym możliwościom i wyborom, każą gdzie indziej szukać kolorów życia - i znajdować.

Stanowczo chwilowa przyjemność nie była warta konsekwencji.

A to swoje chorowanie czasami nawet lubię ;) Uczy mnie i wychowuje.

wtorek, 23 sierpnia 2022

Niech żyje(ę) Tu i Teraz!

Wspominam ostatnio o Pati Garg. To tzw. nauczycielka duchowa, trenerka medytacji, coach.
Coach to popularny dzisiaj zawód, jest ich w internecie całe mnóstwo, ale Pati zdecydowanie się wyróżnia. Swoją wiedzą dzieli się niezwykle przystępnie i prosto, toteż wyjątkowo celnie do mnie przemawia. To, co mówi, ma sens i logikę.
Ja, sceptyczka, dzięki Pati zaczęłam regularnie medytować, odkrywać to, co we mnie jest moim prawdziwym głosem, a co "przykleiło się" do mnie tak mocno w drodze życiowych doświadczeń.
Moim tzw. kluczowym (określenie zaczerpnęłam z jakiejś psychologicznej książki) negatywnym przekonaniem, które zapadło we mnie bardzo głęboko, było przeświadczenie, że taka jaka jestem, nie jestem wystarczająco dobra, właściwa, w porządku. Krytykowano mnie i ja krytykowałam samą siebie. Wciąż chciałam być inna, wymagałam od siebie i frustrowałam się, że mi nie wychodzi.
A tymczasem można akceptować siebie, nie będąc dla siebie pobłażliwą. Można dyscyplinować siebie inaczej - łagodnie, a jednak konsekwentnie. Poczyniłam w tym pewne - nie szkodzi, że niezbyt spektakularne - postępy.

Tutaj możecie poczytać o fascynującej mnie Pati.


Wczoraj poczułam bardzo wyraźnie: ja nie muszę!
Nie muszę wcale wyjeżdżać właśnie teraz, w czasie urlopu na Polesie. Nie muszę w ogóle w  jakikolwiek sposób reżyserować swojego urlopu. Czyż nie czuję się znakomicie przed własnym domem, na podwórku? Czyż nie wspaniale jest wyjść z domu i niespiesznie pogwarzyć z sąsiadami na podwórkowej ławce? Nie spieszyć się nigdzie, nie spinać, nie... musieć.
Olśniło mnie dzisiaj wspomnienie wczorajszego wieczoru.
Nie działo się nic specjalnego.
Siedziałam sobie przed domem i wdychałam chłodniejsze po dusznym dniu powietrze. Przyszedł sąsiad, brat tego niedawno zmarłego, zapytał: "Co tak siedzisz, sąsiadka?". Przysiadł się do mnie, coś tam zaczał opowiadać, jakieś mało istotne rzeczy. Słuchałam niewiele się odzywając (sąsiad mówi okropnie niewyraźnie). Potem wyszła przed dom jego matka i też się przysiadła.
I tak sobie siedzieliśmy pogadując o tzw. niczym. Niebo było gwiaździste, gdzieś z oddali błyskała burza - a ja po prostu BYŁAM i była sąsiadka, i był jej syn, i gwiazdy i cały wszechświat.
I dziś do mnie dotarło: jest w porządku jak jest. Jest dobrze tu, gdzie jestem ja. Nie muszę kolekcjonować wrażeń, wyjeżdżać, bo "należy" ciekawie spędzić urlop. Nie muszę niczego nikomu, nawet sobie udowadniać. Nie muszę nigdzie szukać wrażeń,bo "można być w kropli wody światów odkrywcą" (Józef Baran).
Dałam sobie przyzwolenie, by wszystko było tak jak jest.
Wcale to nie znaczy, że nie zapragnę inaczej, ale - niech żyje Tu i Teraz!

poniedziałek, 22 sierpnia 2022

Jak "puściłam" presję

 Z wyjazdu na Polesie na razie zrezygnowałam.

Zawsze sądziłam, że lubię spontaniczność, a jednak nie do końca. Pewne sprawy lepiej wcześniej przygotować, zorganizować, mieć jakiś plan.

Na ostatnią chwilę wybierałam się na Lubelszczyznę. Czułam presję, że "muszę" wykorzystać wczasy pod gruszą, nie zmarnować okazji, "zaliczyć" urlop poza domem - a tak naprawdę jakoś brakowało mi zapału do pakowania, sprawdzania autobusów, gnania na stację..

Już wiem, dlaczego.

Po prostu potrzebowałam czasu, a beztrosko zostawiłam sobie przygotowania na później, łudząc się, że to żadna filozofia.

Ulżyło mi zatem, gdy pociągnięty za język przyjaciel wyznał, że wybrany przeze mnie termin jest dla niego kłopotliwy. Zapytałam o to, wywnioskowawszy z rozmowy, że nie odmawia mi z uprzejmości. Wspomniał, że dużo się u niego teraz dzieje, że dopiero co miał gości przez kilka dni, teraz znowu on wybiera się niebawem na spotkanie z siostrą, która przyjechała z zagranicy.

"Zażądałam" bezlitosnej szczerości i spytałam, czy nie sprawię kłopotu. Kolega trochę opornie wyznał, że owszem, jest to nieco kłopotliwe, ale też nie chce mnie z kolei stawiać w niezręcznej sytuacji. Zapewniłam go, że to żaden kłopot i zapadła decyzja, że spotkanie przekładamy na drugą połowę września. Wpadnę z weekendową wizytą.

Ulżyło mi! Zeszła presja, a zastąpił ją spokój i zadowolenie, że będę mogła bardziej rozważnie przygotować się do wyjazdu.

Zgodni jesteśmy oboje co do tego, że czujemy i tremę, i radość z planowanego spotkania, ale radość zdecydowanie przeważa. I że chyba nie starczy nam dnia i nocy, by się nagadać.

Ach jak dawno nie czułam się tak radośnie i pozytywnie!

Nie do końca to może adekwatne słowo, ale tego mojego kolegę kocham jak brata, żywię do niego ogromną sympatię. To taki "mój" człowiek!

Przy okazji przyjrzałam się, czym jest presja i jak się jej nie poddawać. Oraz przekonałam się znowu o niezaprzeczalnych korzyściach z otwartych rozmów i stawiania spraw.

Zachwalana przeze mnie Pati Garg zachęca bardzo do przyglądania się sobie, jeśli coś w życiu nam szwankuje.

Tak też czynię.

sobota, 20 sierpnia 2022

R.I.P.

 Znowu śmierć. Tym razem nagła jak grom z jasnego nieba, bez ostrzeżenia. W ostatnią niedzielę wieczorem.

Sąsiad siedział z innymi sąsiadami przy stoliku na podwórku. Nagle poczuł się źle, oparł głowę o stół - za chwilę po prostu padł. Przybyłe pogotowie nie odratowało go.

Był ode mnie młodszy o kilkanaście lat.

Nie będę piać, jak to na podwórku jesteśmy jedną wielką rodziną, bo mocno bym przesadziła, ale ludzie się tu znają, sporo o sobie wiedzą, nie są dla siebie anonimowi. Mimo woli zżyci.

Była składka na wieniec, był pogrzeb... Na pogrzebie sporo ludzi. Wszyscy chyba byli wstrząśnięci.

Mogło to spotkać każdego, ale alkoholizm być może walnie się przyczynił.

Jeśli pogrzeb może się podobać, to ten mi się podobał. Mowa księdza była empatyczna i z serca.

Mimo swojej ułomności, nałogu był dla mnie uczynny i życzliwy, Człowiekiem był pracowitym i jak to mówią, do roboty sprytnym. Znał się na budowlance, domowych remontach. Mieszkał za ścianą mojego mieszkania, lubił uciąć pogawędkę, był rozmowny i po swojemu poczciwy. Nieraz zaglądał do mojej kuchni przez otwarte okno: "Chodź, sąsiadka, pogadać!". Czasami robiłam mu kawę, którą piliśmy przed domem.

Szkoda chłopaka, a jego matki serdecznie żal.

O niczym

 Przez całe życie jestem na bakier z telewizją - i ma to swoje dobre strony. Nie znam tylu "obowiązkowych" filmów, seriali, że dziś mogę poznawać niewielu już obchodzące pozycje takie jak "Tulipan" (niedawno obejrzany), "Rzeka kłamstwa" (znana mi z książki przeczytanej ponad 20 lat temu i włanie oglądana), "Osiecka" czy "Sprawiedliwi". Nie są to krzyczące z afiszów tytuły, lecz ich zaletą jest to, że prezentowane są bezpłatnie i często mają napisy, a to jest teraz bardzo ważne kryterium, bo po jednym z przeziębień wciąż dokucza mi spory niedosłuch.

Więc dziś, choć dzień letni i bajecznie słoneczny - zostaję w domu. Upał jest nie do wytrzymania. Zasłoniłam okna, otworzyłam je na przestrzał, by przeciąg choć trochę wywietrzył mieszkanie, i nie wytykam nosa na podwórze.

Zaniedbałam w tym roku swój ogródek. A to źle się czułam, a to byłam zupełnie zniechęcona, a to gnałam gdzieś "światami". Trudno. Wezmę się za niego jesienią. Pozbieram to, co się nie zmarnowało, przekopię i koniecznie zasadzę topinambur. Chcę pojeść tych egzotycznie brzmiących "bulw" ze starych książek kucharskich. Topinambur sadzi się jesienią i to raczej późną.

Tymczasem odpuszczam sobie i pozwalam na leniuchowanie błogie.

Jutro lub pojutrze wyjeżdżam na Polesie Lubelskie, do ukochanej krainy lat dziecinnych.

Zaprosił mnie mój... przyjaciel?

Trudno mi najtrafniej określić naszą relację.

To człowiek, którego darzę sentymentem, z którym łączy mnie wiele wspomnień z dzieciństwa, który jest mi bliski. Z drugiej strony - dzielą nas długie, bardzo długie lata rozłąki, duża odległość. Przetrwała jednak pamięć i poczucie więzi.

Cieszę się na to spotkanie, ale jednocześnie czuję dużą tremę. Rozstaliśmy się będąc niemal dziećmi, a teraz spotka się dwoje niemłodych ludzi, każde z jakąś historią, może jakąś tajemnicą. Właśnie przed takimi bliskimi, ważnymi osobami najtrudniej czasem się otworzyć i być sobą. Natomiast chyba wszyscy znamy efekt "dworca kolejowego", gdy człowiek nie obawia się mówić o sobie, bo przecież już się nie spotkamy, bo przecież i tak się nie znamy.

X. nieznany nie jest.

No, cóż... chowam tremę do kieszeni i jadę. Witajcie lasy, jeziora i starzy przyjaciele!


piątek, 12 sierpnia 2022

Garsteczka codziennych nowinek

Powoli skrada się zmierzch. Na razie bardzo, bardzo nieśmiało.

Jeszcze zdążę do Biedronki, a póki co, póki nie chce mi się wstawać z kanapy, zdecydowałam, że zajmę się czymś, co nie wymaga ruchu, podnoszenia szanownego zadka, ale nie jest mniej wartościowe.

Uczę się samodzielnie włoskiego, staram się codziennie przyswoić sobie chociaż kilka słówek. Syn ściągnął mi na pulpit laptopa świetną aplikację o nazwie Anki, która ułatwia powtarzanie i utrwalanie wiadomości. Z całego serca polecam! Moja zachłanna natura chciałby już, natychmiast mieć spektakularne efekty, ale cieszą drobne postępy - to z nich niepostrzeżenie budują się duże i wielkie.

Mam też ochotę na rosyjski, ale na razie zafrapowałam się włoskim.

Wracam też nieśmiało do dawnych marzeń o robótkach na drutach. Coś tam już umiem, ale niewiele, bo zabrakło mi kiedyś konsekwencji i samozaparcia. Kilka dni temu sam znalazł mnie w szmateksie pokaźny zbiór drutów w najróżniejszych rozmiarach. Uznałam to za znak, że Wszechświat mi sprzyja ;) 

Czuję potrzebę zmiany w życiu, spróbowania nowych rzeczy - nieraz już o tym pisałam. Brakowało mi zdecydowania, sprecyzowania zamiarów i wytrwałości. Przyszła mi z pomocą... Pati Garg.

Pati wyszperałam kiedyś w internecie na fali moich zainteresowań psychologią i artykułami o samorozwoju. Napiszę o niej więcej, a dziś wspomnę tylko, że nie każdy "mędrzec" potrafi tak przystępnie jak ona objaśniać kwestie medytacji, pracy z podświadomością, własnymi przekonaniami. Trafiłam na swojego nauczyciela ; podobno następuje to, gdy uczeń jest gotów...

Dzięki Pati zaczęłam medytować. Ta praktyka wydawała mi się kiedyś górnolotnie sztuczna. Pati przybliża ją bez zadęcia, bez napuszonych słów, prosto. I tak! Medytacja to w gruncie rzeczy genialnie prosta sprawa. A jaką ma moc, przekonuję się każdego dnia.

Staję się bardziej uważna na siebie, łatwiej mi wyłapać rządzące mną ukryte mechanizmy, mam lepszy kontakt ze sobą, z tym, co we mnie.

I otóż wyłapałam, co tak bardzo utrudnia mi realizowanie siebie, marzeń, zamiarów.

Jest to strach i niewiara w powodzenie. Jest to obawa, że i tak się nie uda i okaże się, że tylko straciłam czas. Jest to wymaganie od siebie spektakularnych rezultatów już, teraz, natychmiast - i rezygnacja, frustracja, ucieczka w wieczne zmęczenie i chorobę, bo przecież już, teraz i natychmiast trudno od siebie oczekiwać Bóg wie czego.

Złagodniałam. Robię teraz mniej, ale systematyczniej. Codziennie przybliżam się o kroczek do celu i nie odpuszczam, choćby kroczek miał być najmniejszy z najmniejszych. Bo wykonane z powodzeniem kroczki zachęcają do kolejnych i kolejnych.

To dla wielu oczywiste, ale nie dla małej Marty, którą krytykowano, ośmieszano i która nigdy nie była dość dobra. Funkcjonowałam tak całe lata, nie zdając sobie sprawy z przyczyn.

Teraz mała Marta ma szansę dorosnąć.

Wiem, wiem, że przemawiam niczym domorosły terapeuta, ale tak bardzo czuję prawdę tych odczuć, tych słów.

Czuję, mówiąc słowami Pati - że się budzę. Czy obudzę się na dobre? Bardzo pragnę.



A na koniec artykułu anegdotka z pracy.

Przychodzi do pokoju, w którym pracuję, nasz pan Zdzisio (imię zmieniam), konserwator i pracowa "złota rączka". Wywiązała się pogawędka, bo pana Zdzisia nie sposób nie lubić, i w tej pogawędce padły jakieś słowa, o dobrym kawalerze, które pan Z. mi życzył.

Trochę się poprzekomarzałam, że dopiero teraz mam dobrze i cenię sobie swój święty spokój, ale koniec końców zgodziliśmy się, że z dobrym człowiekiem raźniej iść przez życie.

"Tylko z dobrym, pani Marto. Oczka ma pani podwójne, to proszę dobrze się przyglądać i byle kogo nie brać".

Ależ mnie rozbawiły te podwójne oczka - okulary oczywiście miał pan Z. na myśli :)

niedziela, 7 sierpnia 2022

Eeeech!

Jakie to jest niewiarygodne.

Ktoś tak bardzo, bardzo BYŁ.

A teraz zniknął "i uporczywie go nie ma" (W. Szymborska)

Nie ma i nie będzie.


Żyję, chodzę, śmieję się i opowiadam dowcipy. Cieszę się słońcem i uśmiechem wnuczka sąsiadki.

I dziwię się: czy to że ktoś tak bardzo był, to tylko sen?

A może teraz śnię?


Jakaś jestem dzisiaj średnio szczęśliwa.

To chyba głupie hormony.

Albo pogoda.

Eeeech!

Niedzielny marazm

 Jeden z tych dni, gdy nic się nie chce. Zmęczenie doskwiera "bez powodu".

Znany dobrze dylemat: zmusić się do aktywności pomimo niechęci czy pozwolić sobie na nicnierobienie?

Nie jest mi dobrze w takim stanie. Mam świadomość, że życie może się okazać krótsze niż sądzę, a tyle chciałabym jeszcze w nim zaznać, tyle zdziałać. I kurrrrrna, nie mam siły! Spaaaać! Spać!

Jakaś nuda mnie dopada, a zawsze wszak głoszę, że jako człowiek inteligentny nigdy się nie nudzę.

Taka znudzona i niewiedząca, czego chcę, zobaczyłam pod moim oknem sąsiadkę. Wyszłam zaciekawiona i okazało się, że sąsiadeczki urządziły sobie przed domem pokaz mody i wymianę ubrań, których nie noszą. Dołączyłam się i ja, w rezultacie czego wzbogaciłam się o kilka niezłych ciuszków. Muszę i ja zorganizować przegląd swojej szafy, bo nie z całą jej zawartością jest mi po drodze

Myślę sobie teraz: dobrze mi tu mieszkać. Na naszym podwórku nie ma obcości i anonimowości jak na wielkomiejskich blokowiskach, gdzie się nie zna nawet nazwiska sąsiada z tej samej klatki schodowej.

Pomimo zmęczenia, zgnuśnienia jakiegoś, jednak znalazłam powód do uśmiechu.

A jutro może będzie lepiej.