Wpadłam we wredny nastrój.
Od kiedy Sjogren został moim dozgonnym towarzyszem, fatalnie znoszę zimno. Mam niewydolne krążenie, a dziś u Mateusza namarzłam się za wszystkie czasy. Zmarznięta jestem nieszczęśliwa!
Nastało kilka dni mrozów, może niezbyt dużych, ale spotęgowanych paskudnym wiatrem. U Mateusza było wskutek tego chłodniej niż zwykle ; zwykle jest cieplusieńko. Było jednak znośnie, bo przecież tam się ruszam z mopem, ścierką, szczotką do zamiatania i pościelą do wymiany. Musiałam jednak spędzić dłuższą chwilę na klatce schodowej, a nie przewidując takiej różnicy temperatur, wyszłam z mieszkania bez kurtki. Musiałam dłużej postać przy liczniku prądu (wywaliło korki i usuwałam awarię). Musiałam podejść do drugiego, nieogrzewanego, bo pustego, remontowanego mieszkania i dłuższą chwilę szukałam tam zapasowej pościeli i ręczników. Mateusz wszystko mi objaśniał przez telefon, a ja byłam tak podenerwowana tym zimnem, że w pewnym momencie, nie rozumiejąc jego objaśnień, rzuciłam: "Ja pier...ę!". Przeprosiłam zaraz oczywiście, wyjaśniając, że przemarznięta robię się nerwowa.
Od powrotu domu, około godziny piętnastej, nie mogę się rozgrzać. Rozpaliłam w piecu, wlazłam pod koc, wypiłam gorącą herbatę - a stopy wciąż jak sople lodu. Trzeba zaraz się ruszyć do jakiejś roboty w domu, bo ruch na krążenie pomaga.
Obejrzałam pod tym kocem stary polski film: "Twarz anioła", o którym wzmianka mignęła mi gdzieś w internecie. Niesłychanie przygnębiająca, morczna opowieść o dzieciach więzionych w specjalnie dla nich utworzonym obozie koncentracyjnym w Łodzi w czasie drugiej wojny światowej. To oczywiście na duchu mnie nie podniosło.
Jakieś myśli o Mamie mnie nawiedziły. Prawie trzy lata po jej śmierci wciąż potrafi do mnie wrócić żal i złość. Bo, do licha, niektórym dane żyć do osiemdziesiątki i zatruwać życie rodzinie. Tak się dzieje u bliskiej koleżanki, której matka od urodzenia choruje psychicznie, na stare lata choroba się pogłębia, ale fizycznie jeszcze całkiem krzepka z niej babka. Jest agresywna, dokucza, wyzywa własne dzieci, robi im na złość, pluje. I ma 81 lat, i wcale się nie zanosi, że niebawem łaskawie ulży swoim najbliższym - najbliższym biologicznie, bo nie emocjonalnie.
Eeeech!