Dumna jestem z siebie, bo pokonałam opór i chęć ucieczki przed niewdzięczną pracą. Sporo tej pracy, dziś nie ukończyłam całej, ale już widzę efekty. Cieszy mnie to, jest takim małym zwycięstwem nad sobą i moimi słabościami.
Zawdzięczam to - paradoksalnie! - odpuszczeniu presji, że ma być "na wczoraj" i "na tip-top", perfekcyjnie. Dałam sobie przyzwolenie na własne tempo i na pracę etapami. Bardzo to skuteczne i efektywne. Nabieram otuchy, że wreszcie doczekam się, by moja domowa przestrzeń wyglądała tak, jak sobie tego życzę (w miarę aktualnych możliwości).
Napisałam dziś, po dłuższych wahaniach do D., że odzywając się od czasu do czasu mam obawy, że się narzucam, więc jeśli sobie tego nie życzy, niech mi to powie bez ogródek, a uszanuję każdą odpowiedź. Odpisała sensownie i dość przyjaźnie, a ja poczułam ulgę, że atmosfera trochę się oczyściła. Sporo żalu, złości i stresu ze mnie uszło, wyparowało, ustępując miejsca bardziej pozytywnym emocjom.
Pogoda dziś niby ładna, ja też czuję się nieźle, ale chłód do spacerów nie zachęcał. Spędziłam ten dzień w domu i na naszym podwórku. Teraz już jestem nieco senna, choć jeszcze jasny dzień za oknem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz