czwartek, 30 kwietnia 2020

Okruszki. W dniu 2020-04-16

A moje okruszki? Jakie dzisiaj są?

- posiałam: cebulę (ciekawe, jak wyrośnie z nasion, bo podobno z sadzonek jest o wiele łatwiej), marchewkę, rzodkiewkę, buraki ćwikłowe, koperek i szpinak. Na swoją kolej czeka fasolka szparagowa, brukselka i szpinak. Już mi ślinka cieknie na myśl o plonach!
- Mijają kolejne dni pandemii. A to znaczy, że każdy dzień... przybliża nas do końca ;)
- Pracujemy krócej, więc mam więcej czasu na odpoczynek i zajęcia domowe - a te, o dziwo, sprawiają mi sporą radość.
- Pogoda dzisiaj wprost bajeczna.
- Jak to dobrze, że mam gdzie wyjść z domu i że mam sąsiadów!
- Jak to dobrze, że mogę żyć normalnie, choć w tak niecodziennych okolicznościach!
- Jak to dobrze powiedzieć: "Jak dobrze!" :D
- I jak niewiele potrzeba...
- No i jeszcze: przed chwilą telefon od R. z prośbą o wytyczne odnośnie obiadu. A obiad taki, jak sobie zażyczyłam: "Ryż kryzysowy" z pewnej kucharskiej książki.
Mniam, mniammmmm! Jak ja lubię dobre jedzonko! :D

Jeszcze trochę bezładnych przemyśleń. W dniu 2020-04-16 (z luźnych notatek... ;) )


Ja, wójt, Wam to mówię! - nie wiem, skąd pochodzi ten cytat, ale często się nim posługuję, bawi mnie niezmiennie.
Otóż ja, wójt Wam to mówię, że da się żyć optymistycznie, radośnie i cieszyć się życiem na przekór wirusom, kryzysom i burzom huczącym wokół nas.
Zarzuciła mi koleżanka eskapizm, a ja świadomie stosuję rzeczony. Cóż mi da smucenie się i dramatyzowanie? Jaki z tego pożytek dla moich bliskich? Niech syn widzi matkę uśmiechniętą, niech czerpie z tego siłę i poczucie bezpieczeństwa. Niech się uczy!
Najcenniejszą lekcją wyniesioną z mojej małej życiowej katastrofy (rozpad małżeństwa - totalnej życiowej pomyłki) jest świadomość, że bardziej odpowiadam za swoje samopoczucie i stosunek do życia, świata, niż mi się wydawało. Że emocjami można sterować, zamiast bezwolnie się im poddawać.
Jest to o tyle paradoksalne, że sprawę bardzo utrudnia zwalczanie złych emocji za wszelką cenę. O nie! One muszą wybrzmieć, nie wolno się oszukiwać. I dopiero takie wybrzmiałe mają szansę ustąpić miejsca rozsądkowi i pogodzie ducha.
Na odzyskanie i zachowanie optymizmu wciąż poznaję nowe sposoby. Niezawodna w moim przypadku jest praca w ogródku i w ogóle ruch na świeżym powietrzu. Wycieczka na rowerze, masz z kijami nordic walking czy bieganie (tego akurat nie lubię, ale czasem ogarnia mnie chętka). Dobre są po prostu zajęcia, które sprawiają przyjemność, odwracają uwagę od przykrości, rozluźniają i relaksują.
Kontakt z przyrodą działa na mnie jak balsam. Kocham spacerowanie po lasach, łąkach lub zwykłych bezdrożach, które w każdym mieście można odnaleźć - mam takie swoje ulubione "krzaczory" wzdłuż torów kolejowych, nieopodal mojego miejsca zamieszkania. Podobno można spotkać tam nawet lisa - miał to szczęście syn, który podobnie jak ja lubi samotne włóczęgi.
Lubię też tworzyć, sprawiać, żę coś dzięki mnie powstaje. Jest to radość odkryta wraz z nabyciem mieszkania i uprawnej działki. Dotychczas zupełnie nie przywiązywałam wagi do tego, jak mieszkam, jak wygląda moje otoczenie, bo moim życiem rządziła permanentna prowizorka. Teraz odkrywam,jak wdzięczna może być praca "na swoim".

Wybaczcie, że tyle gadam, że może nudzę. Piszę dla siebie (nawet jeśli dla innych). Aż kipi we mnie od przemyśleń i wielkich-małych odkryć.
Lubię nadawać sprawom głębsze znaczenie, odczytywać błahostki jako znaki, sygnały i potwierdzenie dla mojej intuicji (która podobno właśnie na tym polega).

No i co mi jeszcze mówi ta moja intuicja? Że jakoś mi ciasno w starych ramach. Że mam ochotę odważyć się na jakieś zmiany. Że ważna jest dla mnie wolność, przestrzeń i swoboda i że korci mnie wreszcie choć odrobinkę do marzeń się przybliżyć. Że to, co do niedawna wydawało mi się nieosiągalne, być może jest bardziej dostępne, niż sądziłam. Najtrudniejszy pierwszy krok, a potem... Trzy razy coś spieprzysz, ale w końcu się nauczysz - powiedział R.
Powiedział to na temat upraw w moim ogródku, więc uznając słusznośc jego słów, posiałam, wyplewiłam i czekam na pierwsze roślinki. Czy urosną? Nie przekonam się, jeśli nie spróbuję!

Strumień świadomości (z luźnych notatek na poczcie e-mail). W dniu 2020-04-14:

Dzisiaj polecę, że tak to kolokwialnie ujmę, strumieniem świadomości (że tak z kolei niemal naukowo się wyrażę). A więc myślami mało może uporządkowanymi, ale płynącymi z głębi serca - szczerymi i osobistymi.
Dobrze mi w domu. Dobrze mi bez zgiełku świata, bez wieści o koronawirusach, z własnym tempem i rytmem.
Dobrze mi z moją działką, na której wysiałam nieco warzyw. Z gotowaniem i urządzaniem swojej przestrzeni. Dobrze mi bez robiących aferę z niczego osób, bez uważania na słowa i gesty (bo a nuż jakaś przewrażliwiona lub nieżyczliwa koleżanka zinterpretuje je na moją szkodę).
Jednym słowem, coraz częściej i bardziej marzy mi się praca w domu, bez sztywnych ram czasowych, dress-codu (co prawda w mojej pracy nie ma ściśle określonych wymogów w tej kwestii) i ukrywania faktu, że najchętniej w deszczowy dzień położyłoby się głowę na biurku.
Swoboda mi się marzy. Niezależność. Nieoglądanie się na cudze widzimisię. Praca zespołowa nie jest dla mnie. Plotki, niesnaski i afery o bzdury do niczego mi nie są potrzebne.
Nie mam jeszcze odwagi pójść za marzeniem, ale coraz większą czuję na to ochotę, coraz częściej nawiedza mnie nieśmiała myśl, że stać mnie na więcej niż mi się wydaje i niż dałam sobie wmówić.


*** 

Ostatnie lata, od kiedy ponownie zostałam singlem (jak to mówią, z odzysku), lata rzekomo strasznej samotności - to były najbardziej rozwojowe lata mojego życia, szalenie wartościowy czas. Czas obcowania ze sobą, docierania do siebie i poznawania samej siebie. Nie wspomnę już o tym, że samotność to tylko nasza interpretacja i nasz wybór. 
Jeśli ponownie zostanę singlem (teraz w moim życiu jest R.), nigdy, ale to nigdy nie powiem, że jestem sama. Mam Boga (wstaw dowolne) i Martę-autorkę niniejszych słów. A inni ludzie, których każdy mniej lub więcej potrzebuje (ja lubię, ale zapotrzebowanie mam umiarkowane), też zawsze się znajdą.

Inną zaletą "samotności" był czas na przemyślenia, wsłuchanie się w siebie. Owocuje to m.in. przemyśleniami z początku postu.

*** 

Tak... Docieram do siebie. Odnajduję, co dla mnie w życiu ważne i dochodzę do wniosku - że chyba przede wszystkim wolność. Życie na swoich zasadach (nie bez wrażliwości na innych ludzi), według swoich wartości.
Nie przemawia do mnie kroczenie utartymi ścieżkami, choć niejedną wybieram świadomie, niejedna pokrywa się z tą wybraną przeze mnie osobiście. Ale nie potrzebuję, by moją moralność wyznaczał kościół czy ludzkie gadanie. Mam swój rozum, za błędy i grzechy biorę odpowiedzialność. Decyzje podejmuję zdając się na własny rozum i osąd (co nie znaczy, że nie zdarza mi się szukać rady czy opinii) i już się przekonałam, że jeżeli słuchamy siebie, również gdy intuicja podszeptuje niezbyt miłe dla nas rzeczy - raczej damy sobie radę.
Tak! Zdarzyły mi się decyzje, które kwitowano: "Czy ona wie, co robi?!", i nie żałuję żadnej.

*** 

Jestem teraz w relacji dosyć kontrowersyjnej, ale czułam, że chcę ją sprawdzić, chcę poznać człowieka, że niepotrzebne mi do niczego wielkie deklaracje i zapewnienia. Że nie boję się popełnić błąd, bo sobie z nim dam radę.
Nie żałuję, przeżyłam wartościowe chwile, dowiedziałam się wiele o sobie i byciu z drugim człowiekiem. Dowiedziałam się, jak smakuje relacja, gdzie się rozmawia, słucha nawzajem, bawi, pracuje i wspiera. Wiele nauczyłam się od R. i może kiedyś o tym napiszę.

*** 

...To chyba wszystko w moim strumieniu świadomości. Przynajmniej na razie.
Napisałam ten post bardziej dla siebie niż innych, ale potrzebuję uzewnętrznić swoje nagromadzone myśli. Jeśli kogoś zainteresują, skłonią do zabrania głosu - będzie to dla mnie miłe (oby ;) ) i interesujące. Jeśli nie - post i tak spełnił swoją rolę pozwalając mi się zwyczajnie wygadać bez zanudzania realnych znajomych.

sobota, 4 kwietnia 2020

Zostań w domu!

Zostań w domu! - nawołuje się ze wszystkich stron. Poniekąd słusznie zresztą. Niestety, nie dla wszystkich to realne.
Ponieważ nie dysponuję środkiem transportu, zakupy targam na własnym grzbiecie (lub targa je R.), więc zapasy żywności raz w tygodniu są zupełną abstrakcją. Bywam w Biedronce co drugi dzień przynajmniej. Przed chwilą też wróciłam z zakupów.
Nie jest dla mnie żadną torturą spędzanie czasu w domowych pieleszach, jednak łyk świeżego powietrza i przestrzeni poprawia mi samopoczucie i pozwala nie zwariować po całym dniu w pracy, gdzie mówi się wciąż o jednym.
Stanowczo odcinam się od dramatycznych wieści. Nie mam dziś pojęcia, ile osób zmarło, ile zachorowało i czuję się o niebo lepiej, niż gdy bombardują mnie te informacje.
Jeśli mam zachorować - zachoruję niezależnie od wiedzy o ofiarach choroby. Jeśli mam umrzeć - umrę, choć niespecjalnie mi się to uśmiecha.
Powtórzę: dziwi mnie brak dystansu osób, które zachowują się tak, jakby dopiero teraz odkryły kruchość życia.
Chciałabym jeszcze pobyć tu, na ziemi. Wychować syna, może spełnić kilka marzeń i planów. Mimo to jestem wdzięczna Bogu za każdy dotychczasowy dzień i mam świadomość, że  nie każdemu podarował ich tyle, co mnie.
Jako osoba "wierząca po swojemu", osoba, która z instytucją kościoła niewiele ma wspólnego, oświadczam: mój los w Twoich rękach i przyjmę, co mi dasz, bo jesteś większy i mądrzejszy niż ja, bo Twoje wyroki mają sens, którego często nie pojmuję, ale wierzę, że jest.
Jestem częścią większego planu, większej całości.
I dziękuję za dzisiejszy pełen słońca i gwiżdżących kosów dzień. Jeszcze jeden z moich dni.