Nie wiem, o co tu chodzi, do diabła.
Czy aby na pewno nie wiem?
Od pewnego czasu odczuwam narastające poirytowanie i zmęczenie moją pracą.
Gdy jestem na urlopie, nie potrzeba mi wrażeń, wyjazdów, jakichś specjalnych atrakcji. Wykonuję sobie różne domowe i przydomowe prace - albo nie wykonuję! - i jestem zadowolona z życia. Zwykle wstaję z łóżka wcale nie później niż w dni robocze. Często cały dzień się krzątam, a jednak mnie to nie męczy,, w każdym razie nie w taki sposób, jak w biurze. Gdy nie muszę iść do pracy, jestem zupełnie inną osobą. Jest mi dobrze u siebie w domu, na swoim podwórku, we własnym rytmie.
Byłam na wczasach "pod gruszą" przez dwa tygodnie. Spędziłam je najbanalniej w świecie w domu i koło domu. I wypoczęłam! Ale ledwo przekroczyłam z powrotem próg pracy, usiadłam przy biurku - zaczęłam ziewać. Zaczęłam czuć się jak przy spadającym ciśnieniu. Zaczęłam czuć totalną niechęć i złość. Koncentracja na zadaniach jest prawdziwym problemem i nie lada wyzwaniem. Po prostu źle się czuję!
Chyba po prostu mam dość i krzyczy o tym nawet moje ciało.
A może to nie przypadek, że dostałam tego Sjogrena?
Kiedyś, dawno już, przeżywałam wielki bunt pt. nie lubię swojej pracy. Potem jakoś przeszło, przestałam się tak przejmować, potraktowałam ją jako źródło utrzymania i nic więcej, a pewne aspekty nawet doceniałam i zresztą nadal doceniam. Tyle że samo docenianie chyba już mi nie wystarcza.
Ja fizycznie i psychicznie mam dość!!!! Ja jestem zmęczona! Mnie szlag trafia, kiedy tylko zasiadam za tym swoim biurkiem. I cisnęłabym w kąt te wszystkie książki, numerki, cyferki, i ruszyła gdzieś do ogrodu, schroniłabym się w swoim domu, gdzie nikt mi nie będzie bronił żyć własnym rytmem i czepial się, że na pół godziny po prostu muszę się położyć, bo poczulam ubytek sił.
Nie chcę, naprawdę nie chcę wynajdować usprawiedliwień swojego lenistwa i wygodnictwa, ale nie mam już zupełnie ochoty, jak robiłam to przez wiele lat, walczyć ze sobą i udawać, że wszystko ze mną jest w porządku, ukrywać swoich gorszych momentów przed ludźmi. Kosztuje mnie to coraz więcej wysiłku.
Mam dość, a brakuje odwagi i konkretnych pomysłów, by to zmienić.
Jedno wiem: na kurs krawiecki pójdę, choćby tylko po to, by zyskać odskocznię od tego, co męczy i irytuje.