poniedziałek, 17 sierpnia 2020

Mam dość

 Nie wiem, o co tu chodzi, do diabła.

Czy aby na pewno nie wiem?

Od pewnego czasu odczuwam narastające poirytowanie i zmęczenie moją pracą.

Gdy jestem na urlopie, nie potrzeba mi wrażeń, wyjazdów, jakichś specjalnych atrakcji. Wykonuję sobie różne domowe i przydomowe prace - albo nie wykonuję! - i jestem zadowolona z życia. Zwykle wstaję z łóżka wcale nie później niż w dni robocze. Często cały dzień się krzątam, a jednak mnie to nie męczy,, w każdym razie nie w taki sposób, jak w biurze. Gdy nie muszę iść do pracy, jestem zupełnie inną osobą. Jest mi dobrze u siebie w domu, na swoim podwórku, we własnym rytmie.

Byłam na wczasach "pod gruszą" przez dwa tygodnie. Spędziłam je najbanalniej w świecie w domu i koło domu. I wypoczęłam! Ale ledwo przekroczyłam z powrotem próg pracy, usiadłam przy biurku - zaczęłam ziewać. Zaczęłam czuć się jak przy spadającym ciśnieniu. Zaczęłam czuć totalną niechęć i złość. Koncentracja na zadaniach jest prawdziwym problemem i nie lada wyzwaniem. Po prostu źle się czuję!

Chyba po prostu mam dość i krzyczy o tym nawet moje ciało.

A może to nie przypadek, że dostałam tego Sjogrena?

Kiedyś, dawno już, przeżywałam wielki bunt pt. nie lubię swojej pracy. Potem jakoś przeszło, przestałam się tak przejmować, potraktowałam ją jako źródło utrzymania i nic więcej, a pewne aspekty nawet doceniałam i zresztą nadal doceniam. Tyle że samo docenianie chyba już mi nie wystarcza.

Ja fizycznie i psychicznie mam dość!!!! Ja jestem zmęczona! Mnie szlag trafia, kiedy tylko zasiadam za tym swoim biurkiem. I cisnęłabym w kąt te wszystkie książki, numerki, cyferki, i ruszyła gdzieś do ogrodu, schroniłabym się w swoim domu, gdzie nikt mi nie będzie bronił żyć własnym rytmem i czepial się, że na pół godziny po prostu muszę się położyć, bo poczulam ubytek sił.

Nie chcę, naprawdę nie chcę wynajdować usprawiedliwień swojego lenistwa i wygodnictwa, ale nie mam już zupełnie ochoty, jak robiłam to przez wiele lat, walczyć ze sobą i udawać, że wszystko ze mną jest w porządku, ukrywać swoich gorszych momentów przed ludźmi. Kosztuje mnie to coraz więcej wysiłku.

Mam dość, a brakuje odwagi i konkretnych pomysłów, by to zmienić.

Jedno wiem: na kurs krawiecki pójdę, choćby tylko po to, by zyskać odskocznię od tego, co męczy i irytuje.

5 komentarzy:

  1. Nie wiem w jakim wieku jesteś, ja w niewiele przedemerytalnym i mimo, że dobrze się w mojej pracy czuję i z ludźmi i z pracą to jednak poprzez siedzenie w domu w pierwszym okresie pandemii stwierdziłam,że wcale mi jej nie brakuje. Dokładnie jak to opisujesz, w swoim tempie, był czas na różne rzeczy typu zapoznanie się z maszyną do szycia itp. Tym bardziej trudno mi zrozumieć koleżankę z pracy, która pod koniec lipca poszła na emeryturę w wieku 64,5 lat i jest głęboko z tego powodu nieszczęśliwa! Pozdrawiam serdecznie i życzę radości w życiu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam 44 lata, muszę w notce o sobie uzupełnić tę informację, bo jest istotna.
      Przebywanie w domu nigdy nie było dla mnie problemem, zawsze sobie znajdę ciekawe zajęcie, dobrze czuję się sama ze sobą, mimo że nie stronię ani od towarzystwa, ani od świata poza domem. Zresztą ze współpracownikami stosunków towarzyskich nie utrzymuję, przyjaciół mam poza pracą.
      Zupełnie nie rozumiem, jak można się nudzić na emeryturze. Pamiętam, że gdy wracałam do pracy po urlopie macierzyńskim, czułam się jakby z powrotem zamykano mnie w klatce.

      Usuń
    2. Mam tak samo. 8 godzin dziennie w klatce gdy za oknem jest cała reszta świata.

      Usuń
  2. No jaśniej nie można jusz ;) Dojrzewasz jak jabłuszko...

    OdpowiedzUsuń
  3. Czasami właśnie taką odskocznia, pasją, hobby powodują, że łatwiej realizować się w pracy. No bo mamy świadomość, że poza tą pracą mamy coś tylko swojego i tylko dla siebie. Także Marto idź na kurs!

    OdpowiedzUsuń