Od kilku dni odczuwam rzut mojej choroby. Dopadły mnie bóle reumatyczne, być może skutkiem codziennej pracy na działce, plewienia i zbiorów, a potem ich przetwarzania. Niby nie taka wielka robota, ale czasu zabiera sporo.
Bolą mnie stawy dłoni i nadgarstki, "coś" wlazło też w lewe ramię. Z trudem rano zwlekałam się z łóżka, lecz na szczęście w ciągu dnia sytuacja się poprawiała.
Czułam wielką pokusę, by się poddać, opuścić ręce, zrobić sobie wolne... Ale przecież działka nie poczeka, warzywa się zmarnują. Przecież w sobotę nie kupiłąm chleba na niedzielny poranek...
Wczoraj więc zawzięłam się, pomna lektur, które mówiły, żę mimo wszystko trzeba dbać o ruchomość stawów i nie dopuścić do zrastania się ich na sztywno. Pomału, ostrożnie zabrałam się za wyrabianie ciasta na bułki. Wymagało to oczywiście pewnej strategii, wyczucia "środka ciężkości" obolałych nadgarstków, by ich zanadto nie sforsować - ale UDAŁO SIĘ!!!
Czułam się niczym zdobywca Mount Everestu! Dodało mi to takich skrzydeł, że do końca dnia czułam się uszczęśliwiona i radosna. Dało mi to do myślenia w szerszym kontekście - w odniesieniu w ogóle do życia.
Tak. Czasem boli. Ale wierzę już niegdysiejszej towarzyszce ze szpitalnej sali, że nawet do bólu (choć nie każdego, o tym też już wiem) można się przyzwyczaić i nie przejmować się nim zanadto. Że bólu nie zawsze trzeba się bać, bo bywa znośny. Że nawet z bólem można upiec ciasto i pojeździć na rowerze.
Bo i na rower się wczoraj wybrałam. Pojechaliśmy z R. (ciągle się koło mnie kręci) nad wodę, gdzie wreszcie naprawdę poczułam, że przecież od tygodnia jestem na wypoczynkowym urlopie. R. łowił ryby, niestety, bez sukcesu, a ja czytałam kolejną książkę Katarzyny Miller, którą uwielbiam, i podziwiałam, jak pięknie odbija się w wodzie tafla nieba, kłębki chmur i korony drzew. Spokój mnie wypełniał i błogość!
I taka błoga jestem do dzisiaj, choć nadgarstki nie przestały dawać o sobie znać.
Ale wiecie, jakby mniej... Odrobinę... :)
Ale do reumatologa jutro pojadę. Rowerem, a jakże.
P.S. (14VIII2020 r.) Reumatolog na urlopie, a ja po przejażdżce na ryby ledwo wieczorem wstawałam na nogi :(
Mnie się zdaje Marta, raczej chodzi o to, że obdarzyłaś swoje dłonie i nadgarstki uwagą wreszcie. Zaczęłaś się zastanawiać jak im nie sprawić bólu, jaki zakres ruchu dla nich jest najlepszy. Że tak powiem, nie używałaś jak narzędzia, tylko odniosłaś się ciepło i po przyjacielsku: to pogadajmy, co wam trzeba ;)
OdpowiedzUsuńJest taka metoda rehabilitacji, która się na tym opiera: metoda Feldenkraisa. Ty zrobiłaś to intuicyjnie ;)
To było bardzo ciekawe i wiele mówiące dośwwiadczenie.
OdpowiedzUsuń