sobota, 26 lutego 2022

***

Słońce świeci i tego się zamierzam trzymać.

Na obiad dzisiaj żurek i eksperymentalne pesto z buraków do makaronu - i tego się zamierzam trzymać.

Jakieś tam domowe zadania przede mną - i tego też się zamierzam trzymać.

Nie chcę wiedzieć o wojnie na Ukrainie więcej niż to nieuniknione.

Tyle razy w życiu bałam się - i po co? Wszystko się jakoś ułożyło.

Powtarzam często koleżankom: szkoda martwić się na zapas. Jak się obawy spełnią, to po co zamartwiać się dwa razy? Jeszcze zdążymy. A jak się nie spełnią - w ogóle szkoda nerwów.

Powtarzam to teraz sobie.

A moja mama powiedziała: "Ja już mam lepiej niż wy. Ja już na wyższe piętro idę".

Mama odchodzi. W nosie ma Ukrainę i wszystkie ziemskie sprawy.

Jest już w naszym mieście, w hospicjum.

Odwiedzin nie ma, ale można się jakoś dogadać, umówić.

sobota, 19 lutego 2022

***

Mama odchodzi "piętro wyżej" (jej słowa).
Świadomie.
Wie.

Nie chcę za wiele o tym pisać na blogu, nie chcę ekshibicjonizmu.

Od początku, od równo miesiąca, gdy powiozłyśmy ją do szpitala, przeczuwałam, że tak będzie. Nie umiałam modlić się o cud, o ratunek. W głowie miałam i mam: "Bądź wola Twoja". I trochę mam wyrzutów sumienia, że nie ma we mnie buntu, rozpaczy. Jest bardzo smutna akceptacja nieuchronności, żal i wielka powaga.
Chciałabym utulić mamę i po prostu przy niej, dla niej być. Bardzo,bardzo być - ze wszystkich sił.
Czuję, że gdy wreszcie przywiozą ją do naszego miasta (wciąż jest w Krakowie, gdzie z powodu pandemii nie można jej odwiedzać), mojemu synowi bardzo przybędzie w domu obowiązków, bo pewnie każdą wolną od pracy chwilę będę spędzać w hospicjum.

sobota, 5 lutego 2022

Jakby nigdy nic

 O dziwo, przyszła mi potrzeba pisania..

Wieczór jak wiele innych: w piecu napalone, w domu przytulnie. z grubsza ogarnięty bałagan. Po dniu w pracy (ostatnio bardzo rzadko pracuję w soboty, ale dziś się właśnie zdarzyło) smaczny obiad "układa się" w żołądku. Obok kanapy na taborecie paruje kubek z herbatą.

Tyle lat żyłam w jakiejś paranoi i wewnętrznym terrorze bycia wzorową panią domu, supermatką i wściekałam się ciągle, że wciąż coś muszę, a nienawidzę musieć. Odpuściłam wreszcie i... pojawiła się energia, spokój, lepsze zorganizowanie. A nade wszystko ja sama czuję się lepiej i przestałam tak krytycznie patrzeć na ten mój dom oraz na panią tego domu :)

Tylko smutno...

Jakby nie dość było choroby mamy, koleżanka powiadomiła mnie wczoraj, że odebrała bardzo złe wyniki badań. Ma nowotwór.

Odwiedziłam ją dziś po pracy. Jest dzielna, ale jednak przybita, co mnie wcale nie dziwi. Działa, pomaga jej kilka bliskich osób. Tak bardzo bym chciała, żeby było jak w tych wszystkich dobrze zakończonych historiach.

...A my "jakby nigdy nic, żartujemy, pijemy, w choć przy stole wciąż kogoś ubywa" (Adam Ziemianin)

Bez tytułu, bo słów brak

Mama już ponad 2 tygodnie w szpitalu. To może być jej ostatnia podróż. Nadziei nie wolno porzucać, ale nie mam złudzeń. Choroba jest zaawansowana, zagrożenie nieuchwycone w porę.

Przedziwne jest to, co teraz odczuwam: ból, ale i akceptacja, smutek, ale i wciąż radość, że słońce świeci, a obiad się udał. Może to jakieś obronne mechanizmy psychiki? Ciężej nieraz przeżywałam różne bzdury niż to, co się dzieje obecnie. Odczuwam z tego powodu rodzaj wyrzutów sumienia.

Odczuwam bezsilność... i świadomość, że tak po prostu bywa.

Ale może jednak nie wszystko stracone? Czekamy na wyniki badań. A może coś się da jeszcze zrobić?

Może, ale wiem, że odpowiedź przecząca nie jest wykluczona.

...A odwiedzin nie ma...