niedziela, 19 września 2021

Ja i depresja?

 Ot, taki poranek. Jesienny już, więc ciemny. I deszczowy.

Poderwało mnie z łóżka przed piątą. Nie lubię niepotrzebnie i bezskutecznie przewracać się z boku na bok, więc wstałam, zaparzyłam kawę, otworzyłam laptopa, by coś poczytać w "internetach".

Dużo treści, istny gąszcz. I przygotowanie ogródka na zimę mnie interesuje i odzyskanie równowagi po rozstaniu z kimś, kogo mimo woli obdarzyło się sentymentem, i spełnianie życiowych planów oraz marzeń.

I takie poczucie... Tyle możliwości w życiu i ścieżek do wyboru, że sztuką jest rozeznać się, czego naprawdę chcemy. Co ma szansę na zrealizowanie, a co jest jedynie naiwną mrzonką?

Zwierzyłam się komuś z chęci nauczenia się szycia. Jaka reakcja? "Marta, przecież ty jesteś intelektualistka, gdzie tobie do szycia?". Zwierzyłam się z nieśmiałych myśli o prawie jazdy - "Marta, Ty się nie nadajesz. Tu trzeba mieć refleks, podzielną uwagę ; byłabyś zagrożeniem na drodze!".

No, szlag!...

Nauczona doświadczeniem nie dyskutuję już, lepiej spokojnie spróbować, zrobić swoje. Ale ruszyć z miejsca jakoś strach, gdy się ma za uszami te wszystkie zniechęcające i krytyczne głosy z całego życia. Dotyczy to wielu sytuacji. Część ograniczeń jest z pewnością realna, chciałabym jednak mieć wiedzę, rozeznanie, na co mnie nie stać, a co tylko mi się wydaje niemożliwe.

Podziwiam ludzi z chęcią do działania, z "powerem"...

Wczorajszy dzień przeleżałam, przełaziłam z kąta w kąt. Zmusiłam się do zrobienia obiadu, kilku drobnych domowych prac, a to wszystko bez entuzjazmu jakoś. Nudziły mnie książki, nad żadną nie potrafię się teraz skupić, odkładane już długo oglądanie filmu jakoś było ponad moje siły. W końcu z nudów (a przecież nigdy się nie nudzę!) odnalazłam w internecie serial "Wojenne dziewczyny" i obejrzałam przegapione kiedyś w telewizji odcinki. Cóż... film jak film, ale zajął uwagę i oderwał od nie najlepszych nastrojów.

W tygodniu zrobiłam przez internet test na depresję. Wyszła umiarkowana.

Ja i depresja? Ludzie! 😱


A ponieważ umiarkowana, wybieram się wieczorem na koncert Jacka Wójcickiego. Z moim byłym facetem, o zgrozo. Zajętym już ponownie, o zgrozo zgróz, tyle że jego dziewczyna na koncert nie ma czasu.

Tak się złożyło, że nasza wspólna znajoma, a jego sąsiadka załatwiła nam wejściówki.

To mnie nie przeraża wprawdzie, bo decyzję o zakończeniu związku podjęłam z całą świadomością, ale cokolwiek nietypowa to sytuacja.

Cóż... skupię się na panu Wójcickim, którego artyzm cenię od wielu lat.


A chwaliłam się, że maszynę do szycia już mam? Ponad 30-letniego elektrycznego Singera od Mamy.

piątek, 17 września 2021

I znowu marudzę!

 Znów o tym samym, ale utrzymuje się we mnie stan znużenia codziennością, zniechęcenia, braku zapału. Nawet nie bardzo chce się podjąć jakieś działania, by to zmienić. Ot,trwać tak z dnia na dzień... Tak sobie spokojnie i bez większych pretensji do życia - żyć.

Nie czuję smutku, depresji, ale nie czuję też entuzjazmu do życia, a miałam go sporo nawet w najtrudniejszych momentach. Czuję pewną irytację tym stanem, bo mi życie ucieka!

Piętrzą się przede mną banalne zadania, a brakuje mi sił i ochoty, by z energią i stanowczością zabrać się do roboty i mieć je już za sobą. Zmuszam się do niezbędnego minimum jak pójść do pracy, wykonać swoje obowiązki na tyle, ile nakazuje przyzwoitość, nie pozwolić, by dziecko chodziło głodne.

Lubiłam zawsze gotować, a dziś często zdarza mi się kupić w sklepie coś gotowego albo zamówić pizzę czy uwielbiany przez syna kebab.

Kochałam czytać, a dziś nic nie przykuwa mojej uwagi. Zaczęłam ostatnio okrzyczaną Nosowską i znudziła mnie w połowie lektury.

Najchętniej nie robiłabym NIC. Spała i miała wszystko gdzieś. Robiła wyłącznie to, na co mam ochotę: na przykład w przerwie między jednym spaniem a drugim wyskoczyła na spacer. A potem znowu spała i miała w nosie obmierzłą codzienność.

Co jest ze mną, do czorta?!

Czyta to jakiś psychiatra? ;)

piątek, 10 września 2021

Inspiracje oraz irytacje

 Ponad dwadzieścia lat już tkwię w bibliotece. Czy jestem z tego zadowolona?

Lubię te moje książki, nieustanne inspirowanie się tym, co w nich wyszperam, obcowanie z wielką różnorodnością refleksji, emocji, odkrywanie zaskakującej życiowej mądrości w książeczkach dla dzieci, czerpanie pomysłów z praktycznych poradników i tyle, tyle jeszcze...

Z drugiej strony - czy się już trochę nie wypaliłam? Czy to w moim wieku normalne, czy też świadczy o jakimś "zmęczeniu materiału", o jakichś nierozpoznanych ukrytych pragnieniach, by odmienić odrobinę swą bibliotekarską egzystencję..

Trochę (a nieraz baaaardzo!) nudna ta praca. Wymaga skupienia i uważności, a ja przez całe życie zmagam się z rozkojarzeniem i zdaję sobie sprawę, że jest to nie tylko cecha charakteru, ale też męczliwość spowodowana chorobą ukłądu nerwowego.

Złości mnie to, obniża poczucie własnej wartości, wywołuje żal i pretensje do samej siebie. Miewam już serdecznie dość.

Wymieniając w tytule postu "inspiracje" miałam na myśli czytywane w internecie blogi oraz artykuły psychologiczne.

Zetknęłam się z zagadnieniami autohipnozy, medytacji i przekonałam się, że są to pomocne narzędzia do odnajdywania siebie. Spróbowałam osobiście podobnych praktyk i już ich nie lekceważę jak dawniej. Szkopuł jest w jednym: wymagają cierpliwości w oczekiwaniu na efekty. Cierpliwości, konsekwencji i spokoju - ale czy cokolwiek wartościowego na świecie tego nie wymaga?

Inspirują mnie też i zachęcają, by iść w ślady autorek, blogi kobiet pełnych energii, optymizmu, radości życia. "Zapiski roztrzepane" tylko pozornie są blogiem o ubieraniu się. Edyta-Tara to chodząca energia, pogoda ducha, luz i kreatywność. Tylko brać przykład. Joanna Glogaza jest żywym przykładem brania życia w swoje ręce i odważnego realizowania swoich zamierzeń.

Kurczę, a przecież i one zapewne miewają katar, migrenę, kiepski dzień.

Dlaczego mam wrażenie, że miewam takowe częściej niż "normalni" ludzie.

Ja też chcę iść do przodu i mieć odwagę spełnić parę marzeń.

Ja też chcę zakosztować nowych aktywności, popróbować innej pracy i sprawdzić, czy mi odpowiada.

Chcę coś zmienić, a nie mam odwagi zacząć.

Aczkolwiek powolutku, powolutku - coś w tej sprawie robię.

Ale w tym tempie zdążę prędzej na Wesołą Górę* (na tej górze mieści się w naszym mieście cmentarz komunalny).


*Nazwa zapewne powstała przez przekorę, ale początek nadała jej karczma, która mieściła się tu w dawnych wiekach - o czym wiem, ze źródeł historycznych.

Kulejąca wena

Kiedyś pisałam bloga pełna zapału, pomysłów, a dziś jakby z mniejszym przekonaniem. Są sprawy, które uznaję za zbyt osobiste, by się nimi dzielić, niektóre wydają się zbyt banalne, choć zawsze powiadam, że sztuką jest niebanalnie przeżywać i opisywać banały. Jakieś powtarzalne i mało kogo obchodzące wydaje mi się pisane wciąż o... właściwie tym samym.

Moje życie lubię,ale do szczególnie spektakularnych nie należy. Ot, rozrabiający w kącie kot  - jak zwykle ściągnął, łobuz serwetę ze stolika i radośnie się w nią zaplątał. Ot, kawa i mruczenie laptopa... Uroczo, ale czy mam wciąż o jednym pisać?

Ano, spróbuję. Może przyjdzie dawna przyjemność z pisania? Od dłuższego czasu jestem w stanie, który cokolwiek mnie irytuje, a jednocześnie sugeruje, że to pierwszy krok do pozytywnych zmian, kroków w moim życiu. Jakaś rozedrgana jestem, nie wiem, czego chcę, nie wystarcza mi już to, co miałam do tej pory, a sięgnąć po nowe - brak odwagi i zdecydowania. Wciąż wątpliwości, czy to na pewno dla mnie.

Nie przekonam się, jeśli nie spróbuję.

Na przeszkodzie stają NIEZIEMSKO mnie wkurzające stany zmęczenia  i braku koncentracji. Nie wiem, czy problem tkwi w zakamarkach psychiki, która czegoś - nie bardzo wiem jeszcze, czego - się domaga, czy też jest to wynik nie najlepszego stanu zdrowia, kaprysów neurologii.

Byłam wczoraj okrutnie zmęczona. W pracy z trudem wykonałam podstawowy zakres obowiązków, wciąż się mitygując, by nie bujać myślami gdzieś w przestworzach. W domu po prostu padłam, przespałam kawał popołudnia i całą noc bez najmniejszych problemów z zaśnięciem.

Okropnie jest to dokuczliwe i irytujące. Gdy czytam blogi radosnych i kreatywnych kobiet, odnoszę wrażenie, że im takie stany są obce, w co przecież rozsądny człowiek nie może uwierzyć.

Cóż... zapewne dzielą się tylko jasną stroną życia. I ja miałam taki "zamysł artystyczny", ale że ostatnio dosyć często przeżywam te moje gorsze stany, to i niewiele mam do napisania.

środa, 1 września 2021

Żale

Są takie dni, kiedy pusto i samotnie, choćby nie wiem jak temu człowiek zaprzeczał.

Wczoraj miałam taki dzień i dziś.

A jak się pożalę, to - kazanie: nie użalaj się, gorzej ludzie mają, a po co Ci jakiś facet? I zawstydzony się człowiek czuje, i upokorzony, że takie żale ma.

Tylko większość ludzi w tych związkach jest, niektórzy nawet w udanych. I to tacy mnie przekonują, że nawiedzające mnie czasami tęsknoty to fanaberia i bzdura. Tacy najgorliwiej zapewniają, że bez związku można sobie świetnie radzić.

Lubię swoje życie, swoje mniejsze i większe radości, ale to nie znaczy, że tylko z tego się składa moja egzystencja.

Rozstawałam się z kimś długo, na raty, choć znajomi radzili radykalnie się odciąć. Lubiłam pomimo wszystko te nasze spotkania, nie widziałam w nich nic złego, wręcz przeciwnie nawet. Dopatrywałam się szacunku i sympatii. A może byłam tylko wygodnym przystankiem? Już sama nie wiem, kim jestem, kim byłam. Już sama nie wiem, kim dla mnie jest ta osoba.

Zapewne zdrowiej byłoby się odciąć od przeszłości, ale siłą tego robić nie chcę. Wnosi w moje życie trochę pogody, rozrywki, towarzystwa, nawet wsparcia w praktycznych sprawach - ale bywa to też trudne.

I już sama nie wiem, czy przyczyna jest we mnie, w moim nierównym charakterze i zmiennych nastrojach, czy też w tej niezakończonej definitywnie relacji.

Osobiście uważałam zawsze za wyraz dojrzałości umiejętność zachowania życzliwości po związku.

Tyle że ten człowiek, pomimo całego dobra, jakie od niego otrzymałam, wyrządził mi sporo zła, nadszarpnął zaufanie. Nie wiem, co w nim siedzi. Niby jest rozmowny, nie zamknięty w sobie, a jednak jego intencje nie są dla mnie jasne.

Układa sobie życie osobiste z kimś innym. Życzę szczerze powodzenia, a jednak żal mam do siebie, że nie miałam takiej mocy ani wystarczającej woli, by na niego wpłynąć i żal do niego, że tak łatwo zaczął wszystko od nowa i że dla kogoś innego zrobił to, czego nie dokonał dla mnie.

Istne żale pensjonarki.

Głupia ja.

Dobrze, że jakieś słońce usiłuje przebić ciężkie niebo, to i ja się rozchmurzę. Zawsze byłam bardzo wrażliwa na pogodę i skłonna do przygnębienia w pochmurne dni.


P.S. Uprzedzam, że choć dojrzałość nakazuje z godnością przyjmować krytykę, daję sobie prawo do niedopuszczania komentarzy niewspierających i nieżyczliwych i zabraniających mi własnych uczuć oraz pogarszających samopoczucie.