Dzisiaj tysiąc razy lepiej.
Słoneczko wyszło na spacer po niebie i rozdaje ciepło.
Z okazji odzyskania pieniędzy pożyczonych przez koleżankę i jutrzejszego Dnia Dziecka zaszalałam sobie w szmateksie - odrobinę nierozsądnie, ale przyjemnie, bo nakupiłam sobie szmatek, które spodobały mi się od pierwszego wejrzenia: dwie sukienki, jedną sportową bluzę za kilka złotych i zamaszystą długaśną spódnicę. Lubię tak zamaszyście i powłóczyście.
Prawdziwie nakarmił mnie i moją skołataną duszę wczorajszy Krąg mieszany kobiet i mężczyzn w mieście wojewódzkim. To moje stado, moje plemię, moje miejsce i przystań, na których spotkanie czekam co miesiąc. Tam wyrażam siebie w pełni i bez masek. Jestem bardzo ujęta gestem kolegi, który odwiózł mnie po spotkaniu pod sam dom, bo uciekł mi ostatni pociąg. Kolega mieszka w zupełnie innej stronie województwa i wcale nie bliziutko.
Nawet jeśli w codziennym moim otoczeniu brakuje trochę osób nadających ze mną na wspólnych falach (takich osobistych), wiem, że czeka na mnie zawsze Krąg. Dopiero się poznajemy, jesteśmy bardzo młodą grupą, ale energia i atmosfera jest cudowna, pełna akceptacji, zrozumienia, ciepła.
W pracy integracja przychodzi mi trudniej. Współegzystuję życzliwie, ale jednak z boku. Nie tylko z powodu mojego charakteru, faktu, że jestem na innym etapie życia niż młodsze koleżanki, i różnicy zainteresowań. Moja niepełnosprawność nie ułatwia mi tzw. nadążania i uczestniczenia w grupowych rozmowach. Gdy zbiera się więcej osób, słyszę więcej rozmów, orientowanie się w tym sporo mnie kosztuje wysiłku.
W związku z tym, choć w naszej gromadce bywa wesoło i koleżeńsko jak dziś, waham się nad udziałem w organizowanej niebawem wycieczce pracowników (wielkie nieba! trzeci raz w ciągu mojego ćwierćwiecznego życia zawodowego!). Obawiam się fizycznego zmęczenia, bo wciąż jeszcze czuję osłabienie po operacji. Obawiam się, że wszyscy naraz będą rozmawiać, żartować, a ja będę pośród tego jak na tureckim kazaniu. Bardzo przykre i frustrujące jest poczucie osamotnienia w grupie, a dopada mnie w takich momentach. Jeszcze się zastanowię nad tym wyjazdem.
Rozmówiłam się także z Mateuszem. Ostatnim razem narzuciłam sobie zbyt ambitny "program działania", bo jednego dnia byłam i w stałej pracy, i w kinie, i jeszcze u niego. To było za dużo i psychicznie i fizycznie. Organizm wyraźnie mi to uświadomił. Napisałam do niego SMS, że bez problemu pomogę mu, jeśli będę mogła pracować spokojnie i bez pośpiechu, ale pod presją czasu, jak ostatnio, jest mi trudno. Mateusz jest, zdaje się, otwarty na porozumienie.
A teraz mam dylemat: przespać się czy uładzić nieco rozgardiasz w domu? Korci to pierwsze, ale irytuje brak komfortu, jaki daje ład w otoczeniu. Jednak chyba odpoczynek jest moją potrzebą numer jeden.