poniedziałek, 26 grudnia 2022

Kanapa moją przystanią :)

 Nie da się ignorować przewlekłych chorób mimo najszczerszych chęci. Uporczywie dają o sobie znać.

Dreptanie po kuchni i świąteczne przygotowania, choć znam bardziej zapracowane gospodynie, zaowocowały bólem kolan i wybroczynami na dolnych kończynach. Noszszsz, carrrramba!

Pogodziłam się z tym trochę ; bez zbędnych ceregieli zapakowałam się po wigilijnej wieczerzy do ciepłego łóżeczka, obolałe stawy natarłam wódką, której tzw. małpkę zakupiłam do świątecznych wypieków ; kiedy już człowiek stosuje wódkę od zewnątrz, to ani chybi starość u bram! Caramba! santa Madonna! sacrebleu!

Wylegiwałam się jeszcze wczoraj (no co? w końcu święto!), i dzisiaj przez pół dnia, aż wreszcie zdecydowałam, że pora do żywych. Siostra zaprosiła mnie i brata na małe rodzinne przyjątko, więc ubrałam się ładnie i poszłam.

Nie dałam rady wysiedzieć w jednej pozycji przy stole. Kolana, które już miały się lepiej, znowu dały o sobie znać. Przeprosiłam towarzystwo i wróciłam do domu. Cóż to się z człowiekiem wyprawia - żeby od spotkania z bliskimi woleć kanapę...

Mam dreszcze, czuję zmęczenie i nadzieję, że nie jest to zapowiedź jakiejś infekcji, bo siostry szwagierka ledwo mówiła z przeziębienia.

To może by herbaty z wódką?

niedziela, 25 grudnia 2022

Ty! Sjogren!

 Wigilię miałam w tym roku inną niż wszystkie. Bo najpierw był dom rodzinny, rodzice, rodzeństwo. Potem było małżeństwo i wigilie u teściów. Wstyd się przyznać, ale praktycznie przychodziło się na gotowe. Po rozstaniu z mężem co roku zapraszała nas (mnie i syna) moja siostra, a dwa razy "wylądowaliśmy" u szwagierki, bratowej mojego nieżyjącego byłego męża, z którą relacja, choć niezbyt  bliska jest poprawna, a nasi synowie bardzo się lubią i spędzają ze sobą wiele czasu.

Tego roku postanowiliśmy z synem po raz pierwszy zostać u siebie. Na luzie, po swojemu, kameralnie.

I wiecie, super było!

Wprawdzie zmęczenie przygotowaniami dało o sobie mocno znać (zdrowie już bardzo "nie to"), ale ku własnemu zaskoczeniu poczułam to, co lubię czuć w ten wieczór: bliskość, miłość, wzruszenie. Wprawdzie dom nie lśnił jak lustro (i nie będzie, chrzanię to! ;) ), a potraw było niewiele, bo i sił brak i kto by to zjadł, ale było poczucie, że jest WYSTARCZAJĄCO.

Pokonując niechęć (wiedziałam, że odchoruję) zaangażowałam się w przygotowania, włożyłam w nie serce i - to jest to. Jak powiedziała Jadwiga Kander, jeśli nie możesz biec, idż ; jeśli nie możesz iść, to się czołgaj - ale niech temu, co robisz, towarzyszy przekonanie i poczucie sensu. Zrób małą rzecz porządnie,a nie wielkie i wiele, a za to byle jak.

Na litość boską, czemu takich oczywistości uczę się dopiero teraz? Czy musiałam aż zachorować, żeby zwrócić na nie uwagę?

Ty! Sjogren! Czasami Cię nawet lubię ;)

piątek, 23 grudnia 2022

Przedświąteczny "świergot"

 Mam wyrzuty sumienia.

Nie jestem rozśpiewaną, rozświergotaną, nucącą kolędy przedświąteczną mamą słodkiego i zawsznej e grzecznego chłopca

Syn mi napyskował, kolana nawalają po wczorajszym dniu dreptania w kuchni, siadania przy stole, by coś tam pokroić na wigilijne potrawy, i wstawania od niego, by pomieszać w garnkach na kuchence, zęba nie mam, a dentofobia w pełnej krasie.

Pomyliłam funkcje w piekarniku i omal nie zmarnowałam ciast, bo piekłam trzy naraz na dwóch poziomach.

Nawet matka natura nie raczyła wstrzymać się do po świętach ze swoimi naturalnymi sprawami, a nie należę do kobiet bezobjawowo przechodzących ten czas.

Wylegiwałabym się najchętniej, a trochę jeszcze zadań przede mną.

Nie czuję świątecznej radości.

Jak te rozświergotane to robią?

wtorek, 20 grudnia 2022

:(

 Chyba jestem dzisiaj totalnie zestresowana.

Nie dość, że przygotowania świateczne zaczęłam od tzw. d...y strony (nie pytajcie...), co poskutkowało jedynie rozdrażnieniem i opadnięciem z sił, to na same święta pozbyłam się zęba.

Potrzebuję się najzwyczajniej wyżalić gdzieś i komuś, a że w realu nie bardzo akurat jest komu, robię to na blogu. I przy okazji co nieco podumam o żaleniu się... i pożalę się w kwestii żalenia.

Nieźle zakręcone, co?

Ale do rzeczy!

Jestem przewlekle chora, a głównym, najbardziej charakterystycznym objawem choroby jest suchość w ustach, brak śliny, a także łez. Dumnie zwie się to zespół Sjogrena.

Ach! jak chorować to z fasonem, a nie na jakieś tam banały!

Ten cholerny Sjogren przez ten cholerny brak śliny dramatycznie niszczy zęby, a ja i bez niego mam potężną dentofobię. Przesuszone śluzowki są nadwrażliwe na wszelkie manipulacje ; ja po prostu nie daję się dotknąć!

Odważyłam się jednak już dwa razy na leczenie w narkozie. Tanio nie było, trochę Mama pomogła.

Narkozę zniosłam raczej bez problemów. Nic mi na ten temat nie mówiono, więc chyba w porządku. Oprócz tych dwóch razy (razów?) miałam jeszcze dwie poważniejsze narkozy: operacja sprzed dwudziestu czterech lat, która uratowała mi życie, oraz cesarskie cięcie, od którego lada dzień minie siedemnaście lat. Obie przeżyłam, jak widać na załączonym obrazku.

Więc dlaczego, do kroćset tak się panicznie boję?!

Ząb złamał mi się z samego przodu, na przeklętym twardym pierniczku świątecznym. Wyglądam jak "patologia społeczna, menelka i alkoholiczka". Inne zęby też przydałoby się podreperować.

Nie dam się tknąć na żywo, narkoza mnie napełnia przerażeniem. Roi mi się w głowie, że dojdzie do jakiegoś nieszczęścia, zatoru, zakrzepu (problemy z krążeniem to też zasługa dziada-Sjogrena), nagłego zatrzymania akcji serca, jakiejś cholernej hipotermii (oj, pamiętam to lodowate zimno trzęsące mną po ostatniej narkozie). Boję się, że to nie wymysły, ale może przeczucie.

No, po prostu histeria.

Boję się, że gdy już się przełamię, będę tam w gabinecie w głos płakać i zrobię z siebie widowisko. Mam po prostu traumę!


***

 I tu pojawia się kwestia związana z poprzednim postem, tym o mojej przyjaciółce.

Gdzie jest ta granica między pozwoleniem sobie na doznawanie wsparcia od innych, a odpowiedzialnością za siebie i swoje emocje? Kiedy warto poprosić o pomoc, wysłuchanie, przytulenie, a kiedy jest to nadużyciem?

Były czasy, gdy sporo się żaliłam. Potem przekonałam się, że lepsze od żalenia się jest działanie, bo ludzie na żale reagują różnie. często zupełnie nie tak, jak potrzebujemy. Czasem lepiej niż koleżance zwierzyć się profesjonaliście, który ma więcej dystansu i kompetencji, pomoże realnie.

Ale odsłonięcie się rodzi bliskość. Zdarzyły mi się w życiu takie piękne chwile, gdy okazano mi czułość i współczucie. Pani X przytuliła mnie kiedyś, gdy nie wytrzymałam i rozpłakałam się w pewnym biurze pełnym ludzi. Nawet mój mąż mnie kiedyś tak pięknie przyjął (potem odrzucił, ale nie o tym teraz mowa), gdy wybuchłam niepohamowanym płaczem.

To są takie szczere chwile bliskości i prawdy.

...Ale częściej chowam smutki dla siebie. Więcej wiedziała o mnie moja przyjaciółka, z którą relacja się zachwiała.

Rozmawiam często, a raczej piszę z Najlepszym Kolegą, ale on jest daleko. Nie widzi mojej codzienności, a ja raczej mu nie powiem, że jestem przerażona, że czuję się stara i brzydka, że chyba mnie już takiej schorowanej - a na dodatek histeryczki - nikt nie zechce. Nie powiem, bo to nie ten etap jeszcze, nie ta otwartość, chociaż to bardzo dobry człowiek i za to go... no... bardzo lubię ;)

No i komu się wypłakać w rękaw?

Wstydzi się człowiek czasami być po prostu sobą.

Niech mnie ktoś przytuli...

poniedziałek, 19 grudnia 2022

Przyjaźń?

 Chyba jest mi trochę przykro - wbrew temu, co deklarowałam przez pewien czas.

Zdarzają mi się opóźnione reakcje albo po prostu ewoluowanie uczuć. 

Mam, a może miałam przyjaciółkę, znamy się od czasów dzieciństwa, a zbliżyłyśmy się do siebie gdzieś tuż po dwudziestce. Bardzo sobie przypadłyśmy do gustu, mamy podobną wrażliwość, nikt o mnie tyle nie wie, co ona, wobec nikogo tak się w życiu nie otwieram (choć za zamkniętą w sobie nie uchodzę).

Ale...

Przyjaciółka jest osobą bardzo, wręcz wyjątkowo skrzywdzoną przez los. Miała straszne - bez żadnej przesady - dzieciństwo. Nie chcę tego opisywać, wolę zachować dyskrecję, ale dość, że wyrosła na osobę bardzo w życiu zagubioną i - dziś odważę się stwierdzić - z syndromem wyuczonej bezradności, z mentalnością ofiary.

Dziś to widzę, ale przez wiele lat nie zauważałam. Byłam wrażliwa na jej problemy, odczuwałam empatię. Te problemy zresztą nie były aż tak dotkliwe jak dziś - i młodsze byłyśmy, i zdrowsze, i silniejsze.

Przyjaciółka w młodości zachorowała przewlekle i dziś jest niedołężną inwalidką. Dom rodzinny nie daje wsparcia, warunki bytowe - tragiczne. Brakuje jej elementarnych udogodnień, pieniędzy na podstawowe życiowe potrzeby, co sprawia, że najzwyklejsza sprawa staje się wielkim wyzwaniem. Na wołowej skórze by tego nie spisał...

Oczywiście wszystkie trudne sprawy z biegiem lat się pogłębiły.

Stoję z boku i patrzę bezradnie, jak pogrąża się i w moim odczuciu idzie na dno bliski mi czlowiek.

Ale ten człowiek odrzuca każdą propozycję wsparcia!!!

Spuszcza z siebie odrobinę stresu wygadując się mnie i jeszcze paru osobom. Ze mną pewnie rozmawiała najczęściej.

A ja czułam, że mam coraz bardziej dość żalenia się, eksplozji negatywnych emocji: złości, żalu, pretensji, narzekania na matkę,brata siostrę - głęboko patologiczną rodzinę

Starałam się być cierpliwa, uważałam, że nie mnie oceniać, skoro nie chodzę w cudzych butach, ale brała mnie chęć walnięcia pięścią w stół i krzyknięcia: "Róbże coś ze sobą, do cholery!".

Domyślam się, ile przeciwności trzeba pokonać ubiegając się o jakąś pomoc, ratunek,ale przynajmniej bym próbowała, pytała, szukała. Choćby przez głupi telefon zaufania. Ratowałabym się, bo naprawdę jej sytuacja jest rozpaczliwa.

Któregoś dnia nie wytrzymałam przytłoczenia. Powiedziałam kilka słów za dużo (choć i tak ostrożnie),ujawniłam swoje zniecierpliwienie. Zwyczajnie po prostu nie wytrzymałam obciążenia.

Reakcja przyjaciółki? Tak zwany foch.

Bywały już te fochy wcześniej, ale nigdy tak długie jak teraz - bo to już kilka tygodni. Nie jestem obrażalska, nie jestem pamiętliwa, wybaczanie nie jest dla mnie problemem. Wyciągnęłam zatem kilka razy rękę do zgody, zadzwoniłam, napisałam... Odpowiedziała mi cisza. Nasza przyjaźń już od dawna opierała się głównie na telefonach, bo ona prawie nie wychodzi z domu, a mieszkamy w różnych miejscowościach. Na wsi z autobusami jest kiepsko, jeżeli wieś nie leży przy głównych szlakach komunikacyjnych, a i ja nie zawsze mam czas, bo praca, dom, obowiązki.

Tak więc po kilku nieodebranych ode mnie telefonach, sms-ach bez odpowiedzi powiedzialam: dość.

Napisałam po raz ostatni: [Imię], przeginasz. Jestem otwarta na kontakt, ale latać za Tobą nie będę. Masz tu numer telefonu, gdzie można się wygadać [tu podałam znaleziony w internecie numer, pod którym oferuje się bezpłatne wsparcie psychologiczne]. Ja po prostu psychicznie nie wytrzymuję, nie jestem ze stali.To nie znaczy, że mnie nie obchodzisz. Więcej się odzywać nie będę, jak zechcesz, to wiesz, gdzie mnie znaleźć.

To było kilka dni temu. Telefon milczy nada;

A ja? Wzruszyłam ramionami - cóż... jak nie, to nie. Mój świat nie kończy się  na tej osobie, choć była dla mnie ważna.

A jednak chyba trochę mi przykro. A jednak chyba czuję niesmak. Tak łatwo zweryfikowało się prawie 30 lat?

A może doświadczam tego, co przeczytałam dawno temu: "Z niektórych przyjaźni się po prostu wyrasta".

Ale żeby tak... rapete, papete, pstryk?

Bardzo to kiepskie.

niedziela, 18 grudnia 2022

...Jak nic nie zrobisz...

 Falują te emocje po stracie Mamy i akceptuję to, bo cóż pozostało?

Oglądam hurtowo odcinki "Stulecia Winnych" w internecie. Podoba mi się ten serial, nie jest płaski.

Znaczna część akcji, nawet większa rozgrywa się w czasach PRL-u, który skończył się, gdy miałam 13 lat.

Cała Polska żyła uniesieniem, gdy wybrano papieża - Polaka...

Poczułam taką chęć, by spytać Ją, jak przeżywali to Oni - moi rodzice, jak wyglądał ten czas, ten nastrój z ich perspektywy. Mój rodzinny dom jakoś nadzwyczaj patriotyczny, religijny i zaangażowany nie był, ale zaciekawiło mnie, jak Oni zapamiętali...

I już nigdy nie zapytam.

I już nigdy nie opowiem o wizycie u Najlepszego Kolegi, a moi i jego rodzice żyli w przyjaźni. Marzyło się Mamie, żeby kiedyś w te stare kąty pojechać.

Nie opowiem o spotkaniu i nie pojedziemy już razem.

No i co zrobisz, jak nic nie zrobisz?

P.S. Wciąż jeszcze zdarza mi się mówić o Niej w czasie teraźniejszym: "A moja mama mówi...".

piątek, 16 grudnia 2022

Dwa filmy, dwie kobiety

 Wspomniałam o kinie w ostatnim poście.

Otóż mam okazję porównać dwa widziane ostatnio filmy. Pierwszym była „Ania”- coś w rodzaju dokumentu o aktorce Annie Przybylskiej, a drugi to film, również dokumentalny o Simonie Kossak, zatułowany jej imieniem.

„Simonę” oceniam znacznie wyżej. Krytykiem filmowym nie jestem, nie ocenię walorów merytorycznych (żaden nie wydaje mi się wybitny), natomiast mój odbiór obu filmów jest odmienny.

„Ania” - taka oczywista, prawomyślna, oddana rodzinie, mężowi, dzieciom. Jak najbardziej godne to pochwały, ale po co, na litość boską, trąbić o czymś oczywistym? Że była wybitnie piękną i cieszącą się sympatią kobietą, którą tak wcześnie zabrała okrutna choroba, to chyba ciut za mało.

Rak, osierocone dzieci… pewnie że to ściska serce, ale czy Ania jedna?

Aktorką nie wydaje mi się nadzwyczajną – ot, w porządku. Nie zapisała się w pamięci niczym szczególnym. Film nie ukazywał żadnej złożoności charakteru, niczego, co czyniłoby z Ani osobę wyjątkową. Ot – banalna laurka. Z ironią stwierdziłam, że chyba PiS-owiec zrealizował ten film. Ta retoryka, te slogany o rodzinie i miłości. Myślę, że można było z większą uwagą pochylić się nad tą postacią, pokazać ją mniej sztampowo. A jeśli nie – to po co ten film?

Obejrzałam go nie bez zainteresowania, ale nie polecam wyjścia do kina – poczekajcie aż „puszczą” w telewizji, bo szkoda kasy na bilety.

„Simona” to co innego. Kobieta jedyna w swoim rodzaju, mająca odwagę być sobą, inną niż, za przeproszeniem stado. Po prostu indywidualność – i to się, proszę państwa, ogląda! W kontekście moich dzisiejszych rozważań o nieperfekcyjnych paniach domu – ujęły mnie zdjęcia przemykających po zagraconych meblach popielic, dzika rozwalonego na środku pokoju…

Czy ktokolwiek z ceniących Simonę wytknąłby jej nieidealne mieszkanie? To był dom wypełniony po brzegi jej nietuzinkową osobowością.

Nie chcę przez ten post powiedzieć, że „poprawna” Ania to ktoś gorszy od „niepoprawnej” Simony, ale od filmu o Ani oczekiwałam większej głębi. Simona broni się sama przez się jako osoba bardziej wyrazista,  ekscentryczna i pewnie znacznie łatwiej o niej opowiedzieć, nie trzeba aż tak mocno szukać tego indywidualizmu.

"...ujowa" - i dobrze!

...ujowa pani domu – jest jakaś taka strona czy grupa w internecie. Nie należę do niej, ale z radosnym przymrużeniem oka indetyfikuję się z tą przekorną nazwą.

Całe dzieciństwo i młodość próbowano wcielić mnie w rolę przykładnej, równiutko poukładanej, święcącej przykładem osoby. Dostawałam cięgi, i to dosłownie, za to, że miałam bałagan w pokoju. Moja mama (tu rezygnuję z wielkiej litery, bo choć ją kocham, wraca mi nienawiść z tamtych chwil) potrafiła urządzić karczemną awanturę o niepoukładane w szafie ubrania, wyrzucić wszystko na środek, zdemolować pokój. Tak, moja „wielkiego formatu” matka miała też wady i słabości. Wybaczyłam, ale gdy to wspominam – uuuuuch!!!!

Więc dzisiaj, choć w wieku czterdziestu sześciu lat (dziś właśnie kończę) nie należy już wszystkiego tłumaczyć nieszczęśliwym dzieciństwem i nic z tym nie robić (robię, jak mi Bóg miły), uraz do „perfekcyjnej pani domu” jest we mnie chorobliwy. Skutkuje chorobliwym, obsesyjnym uporem, który jest w nieustannej kontrze do wewnętrznego przymusu.

Ponieważ, jak już wielokrotnie ostatnio pisałam, zaprzyjaźniłam się z medytacją, zaczynam ogarniać i tę sferę życia.

Na pewno nieco bardziej się zdyscyplinowałam, ale bez tego wewnętrznego „bata”, bez karania się za błędy i niedociągnięcia. Pracuję nad swoim skojarzeniem porządku z przemocą, karą, cierpieniem i mam efekty, choć do perfekcyjnej pani daleka jeszcze droga.

Ale czy pragnę perfekcji?

Nie! I jeszcze raz – NIE.

Jestem jednak wyczulona na zagadnienie (może za bardzo nawet) i widzę, jak często patriarchalna tradycja czyni z tych spraw narzędzie podporządkowania kobiety. Jak bardzo pragnie ją osadzić w bezpiecznej, ogranej roli, żeby nie musieć się mierzyć z prawdą o niej, żeby uniknąć problemu, jak się w tej prawdzie odnaleźć.

Myślę o tym pod wpływem rozmowy z bliską koleżanką, powtórną mężatką (od jakichś czterech lat). Głównym tematem naszej rozmowy było, że nie jest to małżeństwo udane, ale nie o tym dzisiaj myślę i piszę.

Tenże mąż powiedział podobno o mnie, że „ta Marta” na wszystko ma czas, wychodziłaby ciągle z domu, zamiast się nim bardziej zainteresować. Pojawiła się wzmianka, że nie zawsze w moim domu jest idealnie… Ano nie jest, ciągle jeszcze walczę z pewnymi zaległościami, a czas i samopoczucie nie zawsze pozwalają zająć się wszystkim z jednakową energią. Więc czasami sorry, ale podłoga pozostaje nieumyta (a brudzi się nieźle, gdy dom ogrzewa się piecem, nosi się opał, a do domu często wchodzi się w butach wprost z podwórka). Czasami gdy rano przypóźno wstanę, łóżko zostaje pospiesznie zarzucone narzutą, a wszystkie pomieszczenia mam przechodnie i wszystko to widzą odwiedzający mnie ludzie. Czasem poproszę syna o umycie naczyć, a on „oleje” i sterczą w zlewie te gary, bo ja za niego zmywać ani myślę. Czasami ja zostawię naczynia, bo gwałtownie pragnę pół godzinki się zdrzemnąć, zanim cokolwiek zrobię.

Do sytuacji ekstremalnych staram się nie dopuszczać, ale bywa u mnie mocno nieidealnie. Zanim poszłam po rozum do głowy, dręczyłam się wciąż jakimś „muszę!”, „trzeba”, obniżałam swoje poczucie wartości.

Na szczęście jednak po ten rozum poszłam.

Na marginesie – ten mąż koleżanki swego czasu uderzał do mnie w konkury i dzięki Bogu, że się na nim zawiodłam, że on sam zrezygnował. O dzięki Ci, Panie – a tak mi było wtedy przykro!

Wspomnę tylko na marginesie, że okazał się człowiekiem o bardzo ograniczonym intelekcie i mentalności, czego nie chciała zauważyć koleżanka i mocno się teraz w tym związku męczy.

No, więc – wróćmy do naszych baranów – wobec nas, kobiet, ciągle stawia się jakieś wymagania, oczekiwania, przycina się nas do szablonu. A dlaczego? Bo z szablonem wygodniej i łatwiej żyć. Bo nie trzeba myśleć samodzielnie. Jest gotowiec – i basta.

No to ja przepraszam. Nie mam ochoty na gotowce. Veto i kropka.

Nie, nie buntuję się dla buntu. Bardzo lubię przytulne, czyściutkie domki. Lubię gdy jest pięknie, ale doba wszystkich aktywności nie pomieści. Jeśli mam do wyboru film „Simona” (byłam wczoraj w kinie i serdecznie polecam!) i porządkowanie chałupy - wybieram film, a chałupa poczeka. Mój temperament i stan zdrowia sprawiają, że nie jestem z tych, którym każda praca pali się w rękach – czasami potrzebuję poleżeć, a kurz niech leży obok ;) Czasami czytam fascynującą książkę, którą muszę szybko oddać, więc chromolę te gary w zlewie! Czasami nagli kurs korektora teksów i jest to dla mnie ważniejsze niż „wylizywanie” kolejnego fragmentu mieszkania.

PRZESTAJĘ SIĘ ZA TO STROFOWAĆ I KARAĆ, A KOMU SIĘ TO NIE PODOBA – JEGO PROBLEM, NIE MÓJ.


Faktem jest wprawdzie, że mój dom brudzi się bardzo łatwo (taka specyfika: piec, wejście bezpośrednio z podwórza), ale gdy wzięłam się w garść, ze zdumieniem odkryłam, że większe porządki wcale aż tak dużo czasu nie pochłaniają. Wprowadziłam cosobotni rytuał i bardzo mi on pomaga utrzymać bałaganik w ryzach. Ale robię to dla siebie. Życiu na pokaz i pod publikę mówię gromkie i stanowcze NIE.

środa, 14 grudnia 2022

Wróg oswojony

I cóż mi dzisiaj dała umiejętność zaglądania w siebie?

Pomogła mi odzyskać energię i pogodę ducha.

Pozwoliła zobaczyć, co doprowadziło mnie do kiepskiej formy, zmęczenia i zniechęcenia.

Pozwoliła poszukać na to sposobów i odpowiedzi.

Pozwoliła ustalić sobie realny plan "odbudowy".!

I postawiła mnie na nogi... dosłownie w kilka sekund.

Wystarczyła bowiem już sama świadomość, skąd, co się bierze. A ze znanym wrogiem łatwiej się rozprawić.

Prrrr! Stój, autorko tych słów! ;)

Jaki "wróg"?! To sprzymierzeniec, bo wskazał mi, którędy droga i co dobre dla mnie.

No więc, jaki wróg?

Podziękować należy :)

Pochwała medytowania

 Odzyskuję werwę, humor i optymizm - co nie znaczy, że permanentnie, że nie ma gorszych momentów.

Ale te wszystkie "psychologizmy", - z Pati Garg na czele, ale również ze wspaniałą Nityą - w których się zaczytywałam i zaczytuję przekonały mnie, jak wiele zależy od nas samych. Mamy większy wpływ na siebie, swoje myśli i emocje niż niż nam się wydaje. Ogromnie, szalenie ważne jest obserwowanie siebie,  i tego co mówi nam umysł - a umysł... to niekonieczmie my! To ostatnie było dla mnie sporym zaskoczeniem.

Łapie się ten dystans w medytacji, która choć kojarzy się z jakimiś górnolotnymi i udziwnionymi praktykami, okazuje się sprawą zupełnie, ale to zupełnie prostą. Medytacja to zatrzymanie się, bycie mocno tu i teraz, niebujanie w obłokach, ale podarowanie sobie chwili spokoju, wyciszenia wewnętrznego i uważności na siebie. Uważności na to, co w ciele i w duszy, w sercu i głowie. Nie warto kojarzyć tego z wysiłkiem ; dla mnie to wręcz przeciwnie - chwila odpoczynku i wytchnienia, pobytu z interesującą osobą (mną samą oczywiście - tak często, wbrew pozorom, nie interesujemy się sobą), poznawania tej Marty, o której wielu rzeczy nie wiedziałam. Moim medytacjom towarzyszy ciekawość, co też przyniesie mi kolejna. Czasem przynosi, a czasem jest po prostu odpoczynkiem i powrotem do siebie.~

Wcale nie trzeba śpiewać mantr i gapić się w płomień świecy. Można ot po prostu zagłębić się w medytację na spacerze, a nawet w zatłoczonym autobusie. Moim zdaniem, a pewnie poprze mnie niejeden duchowy przewodnik - medytować można w każdych warunkach.

Uwielbiam medytację!

sobota, 10 grudnia 2022

Spałam na pieniądzach!

Ja tak na szybciutko, kochany blogusiu i najmilejsi Czytający :)

Chcę bez zawracania sobie głowy innymi sprawami obejrzeć w internecie odcinek "Stulecia Winnych" (wciągnęło i relaksuje!), a potem wziąć się do prac domowych, z których kilka już dziś udało mi się "odhaczyć".

Uczę się zadawać sobie pytanie, zanim bezmyślnie utonę w internetowych odmętach: a co ci z tego przyjdzie? Naprawdę potrzebujesz? A co ci teraz naprawdę potrzebne, względnie - czego naprawdę teraz chcesz? Czyli po prostu bardziej świadomie sięgam do internetowych treści,bo nie chcę, by czas przeciekał mi przez palce, co zaczęłam bardzo zauważać.

Zatem świadomie daję sobie kilka chwil na blogusiu. Ot, dla przyjemności i relaksiku.

Czy wiecie, że spałam dzisiaj na pieniądzach? Ja to mam dobrze! A było to tak:

Umówiłam się, z panami ze składu opału na zwiezienie mi dziś rano brykietu drzewnego. Obiecali się zjawić na ósmą rano. Oczywiście nie za darmo, trzeba panom zapłacić za towar i usługę, więc wczoraj udałam się w tej doniosłej sprawie do bankomatu. Bankomat szczodrze wypluł z trzewi dwa tysiące w stuzłotowych banknotach. 

Te otóż banknoty jeszcze raz przeliczyłam w domu, wylegując się na kanapie (moje główne domowe miejsce pobytu, jeśli akurat nie jestem w ruchu). Kanapy nie pościeliłam rano, spiesząc się do pracy, a jedynie zarzuciłam narzutę na wygładzoną kołdrę. A że leniowi patentowanemu, znaczy się mnie, nie chciało się wstawać, włożyłam plik banknotów pod kołdrę obiecując sobie odłożyć na miejsce, gdy podniosę się z legowiska. Po czym wdałam się w intenetowe "romansowanie" z Najlepszym Kolegą.

Na gadaniu upłynęło sporo czasu, a potem o pieniądzach po prostu zapomniałam! Położyłam się z nim spać! Cóż to był za widok rano - te stówki fruwające po całym pokoju!

Odszukanie wszystkich sprawiło trochę kłopotu, ale postanowiłam się nie denerwować i. udało się. Było za to dużo śmiechu.


czwartek, 8 grudnia 2022

Inspiracje - czy zawsze warto?

 Piekielnie lubię inspirować się blogami różnych ciekawych osób. Są to różne osoby, więc i przeróżnie inspirują. Niektóre nietuzinkowymi zainteresowaniami, inne na przykład sposobem ubierania się, stylem życia, barwnym ogrodem czy zamiłowaniem do podróży. Różnie, przeróżnie!

A ponieważ od pewnego czasu zupełnie serio medytuję, daje mi to lepszy wgląd w siebie i większą uważność.

I co zauważyłam? Czas "odkleić się" od nadmiaru inspiracji! Bo nawet one w nadmiarze szkodzą.

Jakiś czas temu - widzę to bardzo wyraźnie na swoim blogu - czułam się trochę zagubiona, brakowało mi w życiu czegoś i nie wiedziałam sama, o co mi chodzi. Czułam wieczne zmęczenie i niezadowolenie z siebie. Odnosiłam wrażenie, że inni żyją jakoś lepiej - z sensem, treścią, a ja i moje życie takie zwyczajne, takie jakieś przez palce przeciekające.

Ech! Jedna blogerka lata boso po trawie i produkuje ekologiczne mydełka (i cholera, jeszcze na tym zarabia, a jak tak bym chciała trochę więcej kasy na swoje fanaberie!), inna czyta jak szalona i tak wspaniale o tym pisze, jeszcze inna zwiedza świat. A ja?

Bibliotekarka z prowincji ;) Zmywam naczynia, noszę węgiel, targuję się z synem, kto zmywa te gary, a kto obiera kartofle. Mam kilka wciąż niezrealizowanych marzeń, jest też kilka "odhaczonych" i nadzieja na więcej. Wiodę takie zwyczajne życie...

A czy to źle?

Życie jest takie, jakie czynią je nasze myśli - powiedział już w zamierzchłych czasach Aureliusz ; uwielbiam gościa, swoją drogą, i uważam, że zrobiłby dziś karierę jako mówca motywacyjny czy inszy jakiś "kołcz".

To po pierwsze. A więc mogę sama decydować, jaką wartość ma ta moja kartoflana i pierniczona (od pierniczków!) egzystencja.Są ludzie, którzy z mycia podłogi potrafią zrobić poemat i przygodę.

A po drugie - i to jest właśnie to ważne spostrzeżenie - z chaosu inspiracji powoli, powolutku wyłania mi się to, co jest "moje". Trudno mi to ubrać w odpowiednie słowa, ale powoli zaczynam odróżniać inspiracje od mrzonek, a przede wszystkim przekonuję się, że najlepszą i chyba jedyną drogą, by coś mieć z życia jest.... działanie, choćby małe. A do tego potrzebna odrobina odwagi i wiary w siebie.

Z samego inspirowania się nie przyjdzie nic poza frustracją.

Coś tam zatem działam. Raz bardziej energicznie, raz mniej, ale idę do przodu i cieszy mnie to niezmiernie.

Codzienne dyrdymały

Sąsiad przyszedł trzy dni temu, w mankiet buchnął, forsę oddał. Podziękowałam i kwita.
A ja nie poszłam dziś do pracy. Nie wiem, co się - u licha! - dzieje, ale od dłuższego czasu bardzo dokucza mi bezsenność, zupełnie kiedyś abstrakcyjna. Gdy ostatni raz nocą zerkałam na zegarek, było koło czwartej rano. Rano otworzyłam oczy po ósmej, a na ósmą powinnam być w pracy - o, rany!
Cóż było robić? Zadzwoniłam i poprosiłam o urlop, nie kłamiąc bynajmniej co do powodu absencji.
Nie ma tego złego... - zaiste! ;)
Do okien zagląda niewidziane dawno słońce, dodając energii i chęci do życia.
W garażu mam resztki opału, a węgla od gminy jak nie było, tak nie ma. Trzeba sobie zorganizować opał tymczasowy. Jestem w domu, więc zaraz zadzwonię do składu po brykiet drzewny i jakoś obleci. Oby zwieźli dziś, a jeśli nie, to się umówię na sobotę.
Mam już świąteczne pierniczki, twarde jak kamień, i nadzieję, że zmiękną do świąt. Dawniej zaraz po upieczeniu wychodziły miękkie i nie wiem, czy przyczyną zmiany nie jest to, że tym razem zastąpiłam miód prawdziwy sztucznym (dla obniżenia kosztów). Ale w myśl przysłowia, że nie ma tego złego... - może dzięki temu zachowają się do Wigilii? Pod koniec świąt albo tuż po nich, gdy już pozjadane najlepsze smakołyki, to i po twarde pierniczki sięga się z wdzięcznością.
Z codziennych dyrdymał jeszcze jedna: wdepnęłam wczoraj do szmateksu - ot, tak, tylko popatrzeć. Była przecena i w rezultacie Martusia wyszła stamtąd z kilkoma szmatkami. Czy ja nie powinnam się leczyć z jakiegoś szmacianego nałogu?
Dwie rzeczy przydadzą się niewątpliwie, ale drugie dwie są z lekka absurdalne. Nie mogłam się jednak, a raczej nie chciałam oprzeć. Ciągnie mnie do różnych frędzli, dzianin, ażurów i rzeczy, które uważane bywają za "babciowate". Żartuję, że uwielbiam wszystko, co zwisa i powiewa. Pokuszę się może kiedyś o półszafiarski post i poradzę się internetowych pań, jak i z czym nosić te dziwne ciuchy: długą dzianinową kamizelę z frędzlami o ażurowym splocie oraz zielone, zwiewne kimono.
Po śmierci Mamy, choc nie paraduję ostentacyjnie w czerni, mam jednak opory przed strojami zbyt barwnymi. A jednocześnie czuję się już ich spragniona, choć to może płytkie i błahe. Wprowadzam je nieśmiało i delikatnie, widząc w tym głębszą treść: jakie to życie uparte i wciąż walczące o swoje na wierzchu.
Idą we mnie równolegle: ta żałoba i radość z pewnych dobrych zmian w moim życiu. Aż dziw bierze.
.

niedziela, 4 grudnia 2022

Dumania w pościeli.

 Ranek, niedziela,nigdzie nie trzeba gonić - więc księżniczka sobie leży w pościeli :)

Wszak księżniczka bez fanaberii to jak ciało bez duszy. Lubię w żartach nazywać siebie księżniczką. Nawet mój Kolega to podłapał i wita mnie często: "cześć księżniczko".

Dopiero co skarżyłam się na dojmującą listopadzicę, a już czuję, że chyba wracam do żywych i zadowolonych z życia.
Zalegam sobie pod tą moją kołderką i odwlekam jak mogę wyjście po opał do garażu. Nieeee chce mi się. Samozwańcze księżniczki niestety, nie mają służby. To poważne niedopatrzenie! ;)

Wysłuchałam w internecie uroczej audycji Jadwigi Kander o tym, jak nie zwariować w świątecznym i przedświąteczny czasie. Jak przywrócić magię tych dni. Rzeczy tak oczywiste, a tak zapominane, zaniedbywane. Trzeba, naprawdę trzeba systematycznie sobie o nich przypominać.

Najbardziej spodobała mi się propozycja, by już od osiemnastego grudnia świętować, mieć wszytko gotowe i nie dążyć do perfekcji za wszelką cenę. Po prostu podarować sobie spokój, radość, miłość do bliskich. Moim zdaniem należy ten czas rozpocząć dwa dni wcześniej, w dniu moich urodzin - ogromnie mi się ta myśl podoba!

Pod wpływem Jadwigi myślę o Mamie. Jak późno zaczęłam być wobec Niej bardziej hojna, obdarowywać ją nie tylko swoją obecnością, pomocą w jakichś sprawach. Jak bardzo uwierzyłam w to głupie "nie stać mnie" i żałowałam sobie, a tym samym i bliskim prezentu, zaproszenia na kawę czy koncert.

Mogłam więcej...

Pamiętam, jak porwałam Mamę na koncert artystów z Piwnicy pod Baranami, którzy grali charytatywnie w naszym mieście. Mama nie wydawała się specjalnie uradowana, ale w którymś momencie wyraziła się o koncercie pochlebnie.

Bardzo jej się podobała ramka na zdjęcia w kształcie drzewa. Kilka lat się zbierałam, by kupić, bo mi się wydawało, że nie mam kasy. Kiedy wreszcie poszłam po rozum do głowy, przestałam tak chorobliwie oszczędzać, kupiłam jej tę ramkę, w którą wprawiła zdjęcia swoich wnucząt i dzieci (na gałęziach drzewa wisiały owalne rameczki, takie medaliony). Cieszyła się tym raptem rok.

Rzeczy materialne nie są tak bardzo istotne, ale jednak i one mają znaczenie, niosą przekaz, emocje, przyjemnie jest od czasu do czasu coś sobie po prostu podarować. Sobie i kochanym osobom. Z lekkością i radością.

A życie dostarcza mi dowodów na to, że mogę sobie pozwolić na to i owo, dać sobie więcej niż mi się wydawało. Nie trzeba się wciąż umartwiać.

sobota, 3 grudnia 2022

Taki sobie wpisik - by jeszcze przez chwilę nic nie robić :)

 To będzie taki pospieszny post - rozgrzeszam się z grzechu prokrastynacji, mej wiernej siostry :)

Wiecie, jak to jest? Milion obowiązków  i postanowień. Niby są chęci i motywacja, ale... jeszcze tylko maleńki wpisik na blogusiu, jeszcze tylko herbatka na rozgrzewkę :) Oj, zgubny nawyk, ale - ja przecież tylko na momencik... No, co?!

W domu cicho, mój synuś "tyci-maluci" pojechał do dziewczyny - tak! on, który tak niedawno zarzekał się stanowczo, że żadnych dziewczyn, żon w swoim życiu nie przewiduje ani nie uwzględnia. Przyszła kryska na Matyska, a "synową" mam sympatyczną i rozgarniętą.

To kolejna sytuacja, która mówi mi, że - jak w tym haiku - płatki róż sypią się dół ja trzeba i wystarczy zaufać biegowi rzeczy.

Z moim przyjacielem piszemy może już nie co dzień, bo są różne sytuacje i tzw. proza życia, ale jesteśmy w stałym kontakcie. Myślimy o ponownym spotkaniu gdzieś bliżej wiosny. Koleżanka, której o tym powiedziała, zaczęła się wręcz zżymać, że tak długo każemy sobie czekać, ale mnie to nie przeszkadza. Wierzę, że będzie tak jak ma być, a samotność i czekanie mnie nie przerażają. Jestem sama już tak długo, że mogę jeszcze trochę, a skoro jest kontakt, to i osamotnienia nie odczuwam. Mam na swoim koncie takie doświadczenia, że wolę stanowczo powolne, niespieszne budowanie, oswajanie i łagodność niż namiętności i porywy. Nie zależy mi na związku dla związku, dla niebycia samą - zależy mi na więzi i uczuciu, na związku z OSOBĄ, którą wyróżnię spośród innych.

Centralne ogrzewanie - dziękować Bogu - nie okazało się zepsute. Pompa pracuje tylko na jednym "biegu", który zmieniłam nie mając o usterce pojęcia. Pewnie kiedyś trzeba będzie się tym bardziej zainteresować, ale na razie jest o.k.

Resztki węgla z zeszłej zimy jeszcze mam, zostało mi też trochę brykietu drzewnego i coraz bardziej przekonuję się do tego drugiego. W mig "robi" temperaturę, węgiel, choć trzyma dłużej, znacznie wolniej się rozgrzewa. Co się naklęłam pierwszej zimy w tym mieszkaniu, gdy jeszcze o paleniu w piecu nie miałam zielonego pojęcia! Ile się naczekałam i namarzłam, zanim po powrocie z pracy podniosłam słupek ciepła w termometrze z szesnastu stopni do bodaj dziewiętnastu.

Dzisiaj już jestem stary piecowy wyga :) Wiem, że po przekroczeniu progu domu pierwszą czynnością jest rozpalić "kopciucha" (jeszcze nie rozpalam rankami, nie jest aż tak zimno na dworze), a zanim się zacznie robić cieplej - albo ruch i krzątanie się w domu, co zapobiega marznięciu, albo kocyk i gorąca herbata. Nie ma co się denerwować bez potrzeby.

Jest o.k., jak jest :)

Co i napisawszy, mogę już lecieć do miasta. W planach zakupy spożywcze w delikatesach Centrum, bo tam kupię mięso bez tych koszmarnych plastikowych opakowań jak w Biedronce, potem fryzjer, bo włosy krzyczą o uporządkowanie, a następnie wizyta u Mamy (wiadomo gdzie) i w drodze powrotnej reszta zakupów w "mojej" Biedronce akurat naprzeciwko cmentarza. Bardzo często obie ostatnie spraw "załatwiam" za jednym zamachem.

Teraz szybko robi się ciemno, bywam na cmentarzu rzadziej, a nie podziękowałam jeszcze porządnie za "coś ładnego". Dziękuję stale, ale to nie to samo, co przeznaczyć na to specjalną, wyróżnioną spośród innych chwilę.

Dobra, lecę :)

czwartek, 1 grudnia 2022

Listopad, listopad...

 Listopad jest "domowy". Mniej się wychodzi na podwórko, więcej czasu spędza pod dachem. Szuka się tego, co nazywam szmaragdowym pierścieniem z wiersza Gałczyńskiego - tego, co osłodzi listopadowe smuteczki, co zadziała terapeutycznie. Lubię w listopadzie napełnić dom zapachem chleba, ciasta, zapiekanki. Lubię odtwarzać atmosferę rodzinnego, ciepłego i bezpiecznego domu, dzieciństwa. Lubię to uczucie, gdy dom był jak oaza, na zewnątrz której ciemny, chłodny i nieprzyjazny świat.

Ale dziś mi się nawet tego nie chce. Czuję się przytłoczona troskami, które przecież ani nowe nie są, ani nadzwyczajne.

Obiecywanego taniego węgla nie ma jeszcze, a zapas z zeszłego roku nieubłaganie się kurczy. Chcąc nie chcąc będę chyba musiała zakupić trochę tymczasem z innego, droższego zapewne źródła.

Po Nowym Roku zapowiadają jakieś straszne podwyżki cen.

W pracy pojawiły się nawet wzmianki o ewentualnych redukcjach.

Choć niejedną już inflację ludzkość przeżyła, niejeden kryzys, choć mam w zwyczaju nie roztrząsać podobnych rzeczy, a po prostu się przystosowywać, chociaż sprawdza się przysłowie: nie taki diabeł straszny - jakoś mnie to niepokoi.

...A całkiem z innej beczki - przedwczoraj odwiedził mnie sąsiad, z którym raczej towarzyskich relacji nie utrzymuję, żyjemy sobie swoim życiem i jesteśmy dla siebie po sąsiedzku uprzejmi. Chciał pożyczyć 10 zł. na piwo. Miałam, więc pożyczyłam, nie zbiednieję bez tej sumy, nawet jeśli nie odda, a do tej pory, choć pożyczał sporadycznie, był uczciwy.

Sąsiad "gazuje" jak się patrzy, kilka razy już uciekł grabarzowi spod łopaty, kilka miesięcy temu stracił brata, który też za kołnierz nie wylewał. Na chwilę tylko to go zmitygowało.

Dzisiaj przyszedł znowu po pożyczkę. Oświadczyłam że nie mam gotówki, bo posługuję się kartą płątniczą. Skłamałam, niech najpierw tamtą dychę odda. Czemu zresztą mam wspierać alkoholizm?


I ot, tak mija mi listopad.


P.S. Swoją drogą, chodzi i za mną piwo, ale grzane, na słodko.

To może by tak ruszyć do Biedronki szanowny zadek?

Rapete papete pstryk!

Trudniejszy niż zwykle jest dla mnie tegoroczny listopad.

Pierwszy bez Mamy.

Nie mam już rodziców - to tak, jakby się samemu "poniekąd umarło"*

Częściej mi smutno ostatnio, a jednak wolę odczuwać ludzkie emocje niż izolujące mnie odrętwienie. Nareszcie jestem w stanie zapłakać, zezłościć się, że Jej nie ma, choć przecież zabroniłam Jej kiedyś umierać przed setką.

Nie będzie już rodzinnych spotkań, gdy zapraszała do siebie wszystkie swoje dzieci z rodzinami, wyciągała z kredensów swoją zastawę i częstowała swoimi włoskimi specjałami.

Mama ostatnich kilkanaście lat życia spędziła we Włoszech. Tam nauczyła się włoskiej kuchni, którą lubiła i chętnie wprowadzała w nasze polskie życie.

Gdy przyjeżdżała raz, czasem dwa do roku, było to dla nas świętem i niecodziennością, żródłem radości. Nie miałam dosyć spotkań. Dwa, czasem trzy tygodnie żyłam wtedy w innej rzeczywistości, mój własny dom schodził na plan dalszy, bo chciałam spędzać z Nią jak najwięcej czasu.

Nie będzie już tych spotkań. Już się nawet nie zdenerwuję, że prawi mi kazania (zdarzało się!).

Już nie pojem jej słynnej zupy ; gdy nie miała siły, czasu czy chęci na gotowanie, kupowałą mrożoną mieszankę warzywną i z tego powstawała "jej" zupa.)

I tylu rzeczy już nie będzie ; mogłabym wymieniać je i wymieniać.

Wszystko się z Nią kojarzy, wszystko Ją przypomina. Tyle rzeczy mam od Niej. Kurtka, spodnie (niejedne), sitko do przesiewania mąki..

Tyle jej powiedzonek wciąż dźwięczy mi w uszach, wciąż jestem w stanie odtworzyć w pamięci Jej głos.

Widzę Jej brązowe włosy.

Jak to możliwe, że tak po prostu ktoś ziknął, jakby kto gumką w zeszycie wytarł. Jakby z listy uczniów w dzienniku wykreślił. Jakby nic nie znaczyło tyle lat obecności.

Jakoś tak u Osieckiej było: "Rapete papete pstryk"/


*Był w naszym miasteczku taki jeden, nie calkiem zdrowy na umyśle, miejska legenda już, który mawiał, że matka mu "poniekąd umarła".

wtorek, 15 listopada 2022

Wszystko jest po coś

 Wszystko jest po coś - od dawna w to wierzę, a moje przekonanie o tym wzrasta z upływem lat, a przypływem doświadczeń.

Dostałam dziś w pracy "prikaz", by stawiać się na miejscu o godzinie ósmej, a nie dziewiątej, jak dotychczas. Przyczyną oszczędności prądu w związku z zapowiadanymi podwyżkami cen energii.

Oj, boli! Nienawidzę porannego pośpiechu i wstawania po ciemku teraz, jesienną porą.

Ale cóż? Służba nie drużba.

Za to będę miała więcej czasu po południu i dłuższy dzień, bo i godzinę wcześniej wyjdę. Czyż to nie przyjemne?

W domu "spitoliła się" pompa do centralnego ogrzewania. Chyba się spitoliła.

Naprawię, oczywiście, to bardzo ważna sprawa, ale dzięki awarii przekonałam się, że ogrzewanie mieszkania samym piecem - póki co - wychodzi całkiem nieźle. A może da się zaoszczędzić na tym nieszczęsnym prądzie?

Nie kupiłam jeszcze węgla, bo tak się jakoś złożyło. W międzyczasie dowiedziałam się o tańszym kupnie. Kamień z serca! O połowę mniej zapłacę niż koleżanka, która opał kupiła we wrześniu czy sierpniu.

Nie ma tego złego... Naprawdę.

piątek, 4 listopada 2022

Coś ładnego.

 Żeby nie było tylko o smutkach... Dostarcza mi życie i radości.

Wreszcie udało się zrealizować zamiar odwiedzenia Bardzo Dobrego Kolegi (BDK ;) - pozwolę sobie tak go utytułować ;) ), z którym znamy się od maleńkości, a z którym nie widzieliśmy się ponad 20 lat ; był tylko kontakt przez internet.

To był weekend pełen radości, choć i tremy. Trema jednak nie przeszkodziła w szczerych i serdecznych pogawędkach, we wspólnym zwiedzaniu znanych z dzieciństwa miejsc, w zachwytach nad obfitującą w lasy okolicą. Jak dobrze przebywać z takimi "swoimi" ludźmi, których znam, od których niczego złego się nie spodziewam, którym ufam. BDK to człowiek z mojej drużyny, z mojej bajki i z mojej półki! Mało kogo tak bardzo, bardzo lubię i darzę sentymentem. Okazuje się że lata osobnego życia nie zniszczyły poczucia więzi.

Już się nie krygujemy, ale piszemy do siebie co wieczór. Rozmawiamy o sprawach poważniejszych i najbardziej zwyczajnych i chyba nas oboje cieszą te pogawędki.

Przewija się w nich motyw osobisty, temat relacji, związków, kobiet, mężczyzn, ale nie chcę sobie za wiele wyobrażać, obiecywać, być naiwną. Pożywiom, uwidiom, jak mawiają niezbyt ostatnio popularni Rosjanie. Bardzo mi się jednak podoba uczciwość i otwartość Kolegi, który niczego nie udaje, i ma odwagę pokazać się takim, jakim jest, również wrażliwym i miękkim. To i mnie otwiera, daje mi poczucie bezpieczeństwa. Jak dobrze móc sobie na to pozwolić. Jaka to miła odmiana od tych gruboskórnych facetów, których zdarzało mi się spotykać. Takich, dla których nieważna jestem ja, a jedynie to, czy chcę być z nimi w związku albo i w łóżku. Cenię subtelność w relacjach.

A jeśli zostanie między nami tylko przyjaźń i serdeczność - docenię to nie mniej.


Kiedyś wywiązała się z moimi koleżankami rozmowa o relacjach i uczuciach.

Rozemocjonowana nieco stanęłam potem nad grobem Mamy i powiedziałam: "Jeśli możesz, jeżeli masz taką moc - ześlij mi coś ładnego".

To co teraz przeżywam - nic wielkiego przecież - to już jest ładne :)

***

 Mama już ponad pół roku pod ziemią. We wrześniu minęło.

Wciąż nie mogę do końca poczuć straty, bólu, żalu.

Tylu ludzi ucieka przed bólem, a ja? Ode mnie ucieka mój ból.

Może nie jestem normalna, ale chciałabym poczuć go z całą mocą. Tak prawdziwie. Tak... normalnie.

Przecież to moja matka!


Czuł ktoś podobnie?

Jesienią jakoś bardziej...

Jesień pełną gębą - to już nie przelewki. Jedyna chyba pora roku, której nie darzę sympatią (choć czasem się udaje). Niezmiennie polska, ale już coraz mniej złota.

Wieczory po zmianie czasu nagle zrobiły się długie i choć nigdy się nad tym nie zastanawiałam, brakuje mi stopniowego ich wydłużania.

Podwórkowe, zaokienne życie zamarło, przydomowe ogródki opustoszały. I cicho tak w domu, bo syn jeszcze nie wrócił ze szkoły.

Jesienią jakoś bardziej samotnie.

Jesienią jakoś bardziej tęskno.

I chłodno.

...Chyba czas rozpalić piec.

czwartek, 8 września 2022

***

Jestem gorącą zwolenniczką i admiratorką (nie chcę pisać: "fanką", bo to takie wyświechtane i płytkie określenie) nieżyjącego już księdza Jana Kaczkowskiego.

Znany jest w mediach, pod koniec życia zrobiło się o nim dość głośno, opublikował kilka książek-wywiadów.

Człowiek o wielkim sercu i wielkim intelekcie. Rozsądny i "życiowy".

Zajmował się... śmiercią, odchodzeniem, był twórcą jednego z najlepszych polskich hospicjów. Sam przez kilka lat zaglądał śmierci w oczy, gdyż chorował na nowotwór. Pomimo to był aktywny prawie do końca, wiele dobrego dał z siebie innym Wszystko to z humorem i dystansem do siebie.

Czytywałam jego książki, bo zawsze frapowały mnie sprawy egzystencjalne, związane z duchowośccią, naszym ludzkim wnętrzem.

Już po śmierci mojej Mamy trafiłam na wywiad z nim. Opowiadał, że umierający do końca zasługuje na godność ludzką. Aktem uszanowania tej godności były rozmowy, które ksiądz odbywał z umierającymi, zastanawiając się wspólnie z nimi, jak... POMÓC BLISKIM PRZETRWAĆ SWOJE ODCHODZENIE I ODEJŚCIE.

Mama czytywała Kaczkowskiego. Nie wiem, czy już była świadoma swojej choroby, czy też to przypadek, a może jakaś tzw. potęga podświadomości, ale ze dwie pozycje chyba nawet zakupiła do swojej biblioteczki...

Gdy już była w naszym miejskim hospicjum, moja siostra odebrała telefon. Zadzwoniła hospicyjna psycholog, wyjaśniając, że dzwoni na prośbę naszej Mamy. Zaoferowała swoje wsparcie, podała numer telefonu i powiedziała, że możemy do niej telefonować w razie potrzeby.

Wywarło to na mnie PIORUNUJĄCE wrażenie. W tak ciężkim stanie, zaabsorbowana swoimi poważnymi dolegliwościami jeszcze raz się o nas zatroszczyła, o swoją czwórkę dorosłych dzieci.

Ktoś niedawno wyraził się o Mamie jako osobie wielkiego  formatu. Nie zaprzeczyłam.

piątek, 2 września 2022

"Romantyczni inaczej"

 Jestem singlem, jak to się ostatnimi czasy mawia. Rozwódką i "trochę wdową".

Wiele też lat przed małżeństwem spędzilam jako singiel.

Dawniej nie było mi z tym dobrze. Z powodu niepełnosprawności, doznanej nietolerancji i prześladowań stałam się bardzo wycofaną, pełną zahamowań dziewczyną, więc nie wchodziłam w tego typu znajomości.

Potem weszłam w dużej mierze na siłę. Chciałam mieć własne życie, takie jak inne dziewczyny, kobiety... Skończyło się fatalnie.

Od rozwodu jestem sama, jeśli nie liczyć przelotnej znajomości z R. Choć pod wieloma względami bardzo mi się ta relacja podobała, zaistniały poważne przeszkody, ujawniło się uzależnienie i nieuczciwość. Pożegnałam zatem pana.

Dziś nie szukam. Przeszłam naturalny etap smutku i poczucia straty, ale wiedziałam już, że nie warto w imię związku rezygnować z siebie.

Dziś jest mi dobrze w pojedynkę, choć dobry związek mnie ucieszy.

Nie szukam nikogo ani w tzw. realu, ani przez internet, jednak od czasu do czasu ktoś mnie zaczepi drogą wirtualną (mam np. gadu-gadu), więc czemużby nie spróbować, nie pogadać, nie poznać kogoś ot tak, bez wygórowanych oczekiwań?

Odnoszę jednak wrażenie, że o ile w realnym życiu jeszcze się zdarzają, o tyle w świecie internetu nie ma już normalnych, kulturalnych, sympatycznych i dobrze wychowanych mężczyzn.

Nie jestem raczej pruderyjna, ale nie porzebuję tego nikomu udowadniać siląc się na "wyzwolone" konwersacje,  na coś, co niektórzy uważają za flirt, a dla mnie to niewybredne zaczepki, którym daleko do wysmakowania, dowcipu, niebalalności. Lubię i pontuszyć, ale nie wszystko z każdym dopuszczam Potrzebuję swobody, a tej nie buduje się w pięć minut.

Nie owijając w bawełnę napisałam dziś jednemu, że nie życzę sobie nagabywania na intymne tematy i złośliwie dodałam, że świń razem nie pasaliśmy.

Pan nie odpisał, czego wcale nie żałuję, ale zdarzało się w przeszłości, że moja reakcja wywoływała pogardliwe komentarze, że jestem zimną kobietą, że mam jakieś deficyty.

Dawniej było mi przykro, dziś na szczęście wiem, że to nie o mnie świaeczy, lecz o nich.

Dziwię się jednak, że tak wiele tego zjawiska.

Ambicje, zachcianki czy potrzeby?

 Kupię czasem taką bzdurę, że aż przykro.

Nie są to drogie rzeczy, ale nawet dwa złote przecież mogą razem dać niezłe sumki. Sumki, które przydałyby się na rzeczy bardziej potrzebne.

Ale szmateksowym kapciom-króliczkom nie mogłam się oprzeć!

Są rozkoszne, cudownie grzeją mi bose stopy. W moich kłopotach z krążeniem to ważne a nie zawsze ma się ochotę szukać skarpet, gdy się dopiero wyskoczyło z sandałów. Wiadomo też, że gdy marznie ciało, zziębnięta, podatna na na melancholie i rozmaite niehumorki bywa także dusza. Koją mnie więc kapciuszki w dzisiejszy pochmurny dzień.

I jak to często u mnie, są przyczynkiem do szerszych refleksji i spotrzeżeń.

Lubię czuć ukojenie i zrelaksowanie. Chyba najbardziej tego właśnie szukam w życiu: wewnętrznego spokoju.

Jak to się ma do moich marzeń o rozwijaniu się, poszerzaniu umiejętności, może zmianie pracy?

Bywam często zmęczona, przytłoczona - czy to lenistwo czy też potrzeby organizmu, by się ukoić, zwolnić, zatrzymać?

Wiem z różnych źródeł, że życie pod presją to nie najlepszy pomysł, ale czy w imię spokoju rezygnować z ambicji?

Muszę się temu przyjrzeć.






niedziela, 28 sierpnia 2022

Postscriptum o szczęściu

 Pada tu i ówdzie pytanie: kiedy czujesz się szczęśliwy(a), kiedy tak się czułeś(aś)?

Miewałam problem ze sprecyzowaniem odpowiedzi.

Bo wiecie, chwil szczęścia mam tak wiele, że - trudno mi wyróżnić te szczególne, te nadzwyczajne.

Bywam szczęśliwa z byle powodu, natomiast jakiegoś spektakularnego szczęścia typu wielka, zapierająca dech miłość, niezwykła podróż - nie zaznałam.

Czasami robiło mi się przykro w chwilach zastanowienia: jak to? nie jestem szczęśliwa?

Ale dziś znam odpowiedź.

Szczęśliwa jestem, gdy czuję zgodę na tu i teraz. Gdy niczego nie pragnę więcej, gdy dobrze jest jak jest.

Gdy pędzę rowerem przez pola i mam wiatr we włosach a w oczach łany kwitnącego rzepaku.

Gdy usmażyłam stos naleśników i patrzyłam, jak mały synek pałaszuje z kolegami.

Gdy słyszę syna chichranie się z kuzynem w drugim pokoju.

Gdy siedzę przed domem zrelaksowana, z poczuciem spełnionych domowych obowiązków.

Gdy wiosna skrada się jak złodziej, a ja ją przyłapuję na tych nieśmiałych krokach, gdy zmienia się barwa powietrza w sierpniu, a październikowe poranki przeszywają rześkim powietrzem.

Szczęśliwa jestem... gdy to zauważam.

Gdy czuję że żyję!!!

Gdy jest we mnie zgoda na siebie samą i na moje życie.

Nie potrzebuję fajerwerków.

Bo czasami byle iskra rozpala we mnie fajerwerki. We mnie, nie na zewnątrz.

Głos serca

Zauważam w tym wpływ medytacji i tych wszystkich bliskich mi artykułów o wewnętrznym przebudzeniu, zaakceptowaniu życia, jednak zawsze skłaniałam się ku temu, że "właśnie to jest ważne, co nieważne"*, że "chwila, która trwa, może być najlepszą z twoich chwil"**.
Czasami nic się nie dzieje, a jednak dzieje się tak wiele.
Sztuką jest właśnie to docenić i zauważyć. W takiej chwili doszukać się uroku i magii.
Myślę, jak opisałby moją dzisiejszą niedzielę Turgieniew albo Czechow, albo choćby Małgorzata Musierowicz.
Jak odmalowaliby nastrój leniwej, nudnej niedzieli, kiedy tylko kurz na drodze, wyciągnięty na podwórku pies, omdlałe kwiaty w ogródku?
Czułam się dzisiaj niczym w serialu "Ranczo", gdy od niechcenia pogadywaliśmy z sąsiadami przed domem... o niczym właściwie. Czułam się jak bohaterka malarskiej sceny rodzajowej.

I taka myśl mnie naszła... Po raz nie pierwszy.

A może moje życie jest dobre, jakie jest? Może niepotrzebnie szukam nie wiadomo gdzie?
Marzyłam i marzę, by robić coś innego niż robię. Coś w tym kierunku przedsiębiorę, ale wraca chęć, by odpuścić, przystanąć, poleżeć na kanapie. I trudno mi rozeznać - czy to kaprys umysłu, czy rzeczywista potrzeba? Czy nie walczę z sobą niepotrzebnie, łudząc się, że coś w swoim życiu zmienię? A może posłuchać tych chwil, gdy siedzę przed domem, wyciągam się na kanapie - i zwyczajnie jest mi dobrze... bo jest. Bo jestem.

A może... a może - właśnie teraz mnie to olśniło - tęsknię za takim właśnie życiem? Spokojnym, bez presji i pośpiechu. Bez udowadniania komukolwiek czegokolwiek?
Jest mi tak dobrze w domu, na urlopie.
Sama myśl o powrocie do pracy wywraca mi, za przeproszeniem, bebechy.


Tak, to jest trop! Eureka!

Wrócę jeszcze do tego ogromnie frapującego mnie tematu. Nie chcę teraz zagłuszyć gadaniem głosu serca.




*Fragment wiersza nastolatki (niestety, nie pamiętam nazwiska) opublikowanego kiedyś w "Filipince", a może w kalendarzu wydanym przez redakcję? Tak dawno to było, a ten fragment zapamiętałam na zawsze.

**Fragment piosenki zespołu Dżem.





piątek, 26 sierpnia 2022

Wczorajsza ;)

Nie toleruje alkoholu.

Mocne zdanie na początek. Niczym ostra manifestacja, deklaracja neofitki ;)

Nie, nie, nie miałam nigdy problemu z nadużywaniem wyżej wymienionego, ale przestały mi służyć nawet zupełnie "normalne" dawki, okazyjne piweczko na imprezie, jeden drink więcej.

Odbywa się kilkudniowa kulturalna impreza w naszym mieście, a imprezie towarzyszą towarzyskie spotkania, stragany z rękodziełem, swojskim jadłem i napitkiem. Wyroby rękodzielnicze są piękne, ale według mnie służą głównie do karmienia oczu, bo kosztują bajońskie sumy. Jedzonko też nietanie, ale pozwalam sobie co roku na coś smacznego.

Jedno jednak zauważam od roku - dwóch.

Powszednieją nawet rzeczy niecodzienne.Jarmarki odbywają się co roku i już mi się... opatrzyły, przejadły, straciły urok nowości. Już tak mnie nie gna chęć bycia wszędzie, zobaczenia wszystkiego jak np. 10 lat temu, już tak nie ekscytuje życie towarzyskie, chociaż wciąż je lubię. Nie mam już tyle energii i, nie mam ochoty jej trwonić.

Na Rynku oprócz znajomych, z którymi przyszłam, spotkałam sporo młodszego kolegę. Kolega jest bez pracy, nieraz zauważyłam, że ostrożnie wydaje pieniądze. Podzieliłam się z nim zakupionym cydrem lubelskim (mniam, mniam!), żartując, że grzech rozpusty dzielę na pół. Ale to pół zostawiło we mnie niedosyt, więc gdy kolega zniknął już z horyzontu (pobył z nami jakiś czas, a potem miał autobus do domu na wsi), kupiłam sobie jeszcze jeden cydr. I na tym miałam poprzestać, bo już od dawna wiem, że jedno smaczne piwko naraz wystarcza mi w zupełności.

Zjawił się jednak inny znajomy i uparł się, że postawi mnie i koleżance kolejne piwo. "Andrzej, daj spokój, jak jeszcze jedno wypiję, to będzie mnie miało całe miasto!' - żartowałam, ale kolega mnie nie posłuchał. Wysączyłam zatem i to drugie (razem były dwa i pół). Humor mi dopisywał, towarzystwo cieszyło, bawiłam się dobrze. Wróciłam do domu na rauszu, ale najzupełniej przytomna i odpowiadająca za siebie.

A drugi dzień mnie zaskoczył.

Cały ten dzień byłam senna, zmęczona, zniechęcona. Po prostu źle się czułam. Wytłumaczyłam sobie, że widocznie zmienia się pogoda (nieprawda!). Dopiero późnym popołudniem olśniło mnie, że jestem ni mniej, ni więcej tylko... "wczorajsza"!

W mojej przewlekłej chorobie i z wiekiem już nie wszystko mi służy.

Ba! Nie tylko z wiekiem, nie tylko w chorobie, ale w tym zauważam sens chorowania: wyczula mnie na własne potrzeby i uczy zwracać na nie uwagę. Uczy, że ograniczenia po pierwsze, mogą przynieść korzyści, a po drugie - dają przestrzeń innym możliwościom i wyborom, każą gdzie indziej szukać kolorów życia - i znajdować.

Stanowczo chwilowa przyjemność nie była warta konsekwencji.

A to swoje chorowanie czasami nawet lubię ;) Uczy mnie i wychowuje.

wtorek, 23 sierpnia 2022

Niech żyje(ę) Tu i Teraz!

Wspominam ostatnio o Pati Garg. To tzw. nauczycielka duchowa, trenerka medytacji, coach.
Coach to popularny dzisiaj zawód, jest ich w internecie całe mnóstwo, ale Pati zdecydowanie się wyróżnia. Swoją wiedzą dzieli się niezwykle przystępnie i prosto, toteż wyjątkowo celnie do mnie przemawia. To, co mówi, ma sens i logikę.
Ja, sceptyczka, dzięki Pati zaczęłam regularnie medytować, odkrywać to, co we mnie jest moim prawdziwym głosem, a co "przykleiło się" do mnie tak mocno w drodze życiowych doświadczeń.
Moim tzw. kluczowym (określenie zaczerpnęłam z jakiejś psychologicznej książki) negatywnym przekonaniem, które zapadło we mnie bardzo głęboko, było przeświadczenie, że taka jaka jestem, nie jestem wystarczająco dobra, właściwa, w porządku. Krytykowano mnie i ja krytykowałam samą siebie. Wciąż chciałam być inna, wymagałam od siebie i frustrowałam się, że mi nie wychodzi.
A tymczasem można akceptować siebie, nie będąc dla siebie pobłażliwą. Można dyscyplinować siebie inaczej - łagodnie, a jednak konsekwentnie. Poczyniłam w tym pewne - nie szkodzi, że niezbyt spektakularne - postępy.

Tutaj możecie poczytać o fascynującej mnie Pati.


Wczoraj poczułam bardzo wyraźnie: ja nie muszę!
Nie muszę wcale wyjeżdżać właśnie teraz, w czasie urlopu na Polesie. Nie muszę w ogóle w  jakikolwiek sposób reżyserować swojego urlopu. Czyż nie czuję się znakomicie przed własnym domem, na podwórku? Czyż nie wspaniale jest wyjść z domu i niespiesznie pogwarzyć z sąsiadami na podwórkowej ławce? Nie spieszyć się nigdzie, nie spinać, nie... musieć.
Olśniło mnie dzisiaj wspomnienie wczorajszego wieczoru.
Nie działo się nic specjalnego.
Siedziałam sobie przed domem i wdychałam chłodniejsze po dusznym dniu powietrze. Przyszedł sąsiad, brat tego niedawno zmarłego, zapytał: "Co tak siedzisz, sąsiadka?". Przysiadł się do mnie, coś tam zaczał opowiadać, jakieś mało istotne rzeczy. Słuchałam niewiele się odzywając (sąsiad mówi okropnie niewyraźnie). Potem wyszła przed dom jego matka i też się przysiadła.
I tak sobie siedzieliśmy pogadując o tzw. niczym. Niebo było gwiaździste, gdzieś z oddali błyskała burza - a ja po prostu BYŁAM i była sąsiadka, i był jej syn, i gwiazdy i cały wszechświat.
I dziś do mnie dotarło: jest w porządku jak jest. Jest dobrze tu, gdzie jestem ja. Nie muszę kolekcjonować wrażeń, wyjeżdżać, bo "należy" ciekawie spędzić urlop. Nie muszę niczego nikomu, nawet sobie udowadniać. Nie muszę nigdzie szukać wrażeń,bo "można być w kropli wody światów odkrywcą" (Józef Baran).
Dałam sobie przyzwolenie, by wszystko było tak jak jest.
Wcale to nie znaczy, że nie zapragnę inaczej, ale - niech żyje Tu i Teraz!

poniedziałek, 22 sierpnia 2022

Jak "puściłam" presję

 Z wyjazdu na Polesie na razie zrezygnowałam.

Zawsze sądziłam, że lubię spontaniczność, a jednak nie do końca. Pewne sprawy lepiej wcześniej przygotować, zorganizować, mieć jakiś plan.

Na ostatnią chwilę wybierałam się na Lubelszczyznę. Czułam presję, że "muszę" wykorzystać wczasy pod gruszą, nie zmarnować okazji, "zaliczyć" urlop poza domem - a tak naprawdę jakoś brakowało mi zapału do pakowania, sprawdzania autobusów, gnania na stację..

Już wiem, dlaczego.

Po prostu potrzebowałam czasu, a beztrosko zostawiłam sobie przygotowania na później, łudząc się, że to żadna filozofia.

Ulżyło mi zatem, gdy pociągnięty za język przyjaciel wyznał, że wybrany przeze mnie termin jest dla niego kłopotliwy. Zapytałam o to, wywnioskowawszy z rozmowy, że nie odmawia mi z uprzejmości. Wspomniał, że dużo się u niego teraz dzieje, że dopiero co miał gości przez kilka dni, teraz znowu on wybiera się niebawem na spotkanie z siostrą, która przyjechała z zagranicy.

"Zażądałam" bezlitosnej szczerości i spytałam, czy nie sprawię kłopotu. Kolega trochę opornie wyznał, że owszem, jest to nieco kłopotliwe, ale też nie chce mnie z kolei stawiać w niezręcznej sytuacji. Zapewniłam go, że to żaden kłopot i zapadła decyzja, że spotkanie przekładamy na drugą połowę września. Wpadnę z weekendową wizytą.

Ulżyło mi! Zeszła presja, a zastąpił ją spokój i zadowolenie, że będę mogła bardziej rozważnie przygotować się do wyjazdu.

Zgodni jesteśmy oboje co do tego, że czujemy i tremę, i radość z planowanego spotkania, ale radość zdecydowanie przeważa. I że chyba nie starczy nam dnia i nocy, by się nagadać.

Ach jak dawno nie czułam się tak radośnie i pozytywnie!

Nie do końca to może adekwatne słowo, ale tego mojego kolegę kocham jak brata, żywię do niego ogromną sympatię. To taki "mój" człowiek!

Przy okazji przyjrzałam się, czym jest presja i jak się jej nie poddawać. Oraz przekonałam się znowu o niezaprzeczalnych korzyściach z otwartych rozmów i stawiania spraw.

Zachwalana przeze mnie Pati Garg zachęca bardzo do przyglądania się sobie, jeśli coś w życiu nam szwankuje.

Tak też czynię.

sobota, 20 sierpnia 2022

R.I.P.

 Znowu śmierć. Tym razem nagła jak grom z jasnego nieba, bez ostrzeżenia. W ostatnią niedzielę wieczorem.

Sąsiad siedział z innymi sąsiadami przy stoliku na podwórku. Nagle poczuł się źle, oparł głowę o stół - za chwilę po prostu padł. Przybyłe pogotowie nie odratowało go.

Był ode mnie młodszy o kilkanaście lat.

Nie będę piać, jak to na podwórku jesteśmy jedną wielką rodziną, bo mocno bym przesadziła, ale ludzie się tu znają, sporo o sobie wiedzą, nie są dla siebie anonimowi. Mimo woli zżyci.

Była składka na wieniec, był pogrzeb... Na pogrzebie sporo ludzi. Wszyscy chyba byli wstrząśnięci.

Mogło to spotkać każdego, ale alkoholizm być może walnie się przyczynił.

Jeśli pogrzeb może się podobać, to ten mi się podobał. Mowa księdza była empatyczna i z serca.

Mimo swojej ułomności, nałogu był dla mnie uczynny i życzliwy, Człowiekiem był pracowitym i jak to mówią, do roboty sprytnym. Znał się na budowlance, domowych remontach. Mieszkał za ścianą mojego mieszkania, lubił uciąć pogawędkę, był rozmowny i po swojemu poczciwy. Nieraz zaglądał do mojej kuchni przez otwarte okno: "Chodź, sąsiadka, pogadać!". Czasami robiłam mu kawę, którą piliśmy przed domem.

Szkoda chłopaka, a jego matki serdecznie żal.

O niczym

 Przez całe życie jestem na bakier z telewizją - i ma to swoje dobre strony. Nie znam tylu "obowiązkowych" filmów, seriali, że dziś mogę poznawać niewielu już obchodzące pozycje takie jak "Tulipan" (niedawno obejrzany), "Rzeka kłamstwa" (znana mi z książki przeczytanej ponad 20 lat temu i włanie oglądana), "Osiecka" czy "Sprawiedliwi". Nie są to krzyczące z afiszów tytuły, lecz ich zaletą jest to, że prezentowane są bezpłatnie i często mają napisy, a to jest teraz bardzo ważne kryterium, bo po jednym z przeziębień wciąż dokucza mi spory niedosłuch.

Więc dziś, choć dzień letni i bajecznie słoneczny - zostaję w domu. Upał jest nie do wytrzymania. Zasłoniłam okna, otworzyłam je na przestrzał, by przeciąg choć trochę wywietrzył mieszkanie, i nie wytykam nosa na podwórze.

Zaniedbałam w tym roku swój ogródek. A to źle się czułam, a to byłam zupełnie zniechęcona, a to gnałam gdzieś "światami". Trudno. Wezmę się za niego jesienią. Pozbieram to, co się nie zmarnowało, przekopię i koniecznie zasadzę topinambur. Chcę pojeść tych egzotycznie brzmiących "bulw" ze starych książek kucharskich. Topinambur sadzi się jesienią i to raczej późną.

Tymczasem odpuszczam sobie i pozwalam na leniuchowanie błogie.

Jutro lub pojutrze wyjeżdżam na Polesie Lubelskie, do ukochanej krainy lat dziecinnych.

Zaprosił mnie mój... przyjaciel?

Trudno mi najtrafniej określić naszą relację.

To człowiek, którego darzę sentymentem, z którym łączy mnie wiele wspomnień z dzieciństwa, który jest mi bliski. Z drugiej strony - dzielą nas długie, bardzo długie lata rozłąki, duża odległość. Przetrwała jednak pamięć i poczucie więzi.

Cieszę się na to spotkanie, ale jednocześnie czuję dużą tremę. Rozstaliśmy się będąc niemal dziećmi, a teraz spotka się dwoje niemłodych ludzi, każde z jakąś historią, może jakąś tajemnicą. Właśnie przed takimi bliskimi, ważnymi osobami najtrudniej czasem się otworzyć i być sobą. Natomiast chyba wszyscy znamy efekt "dworca kolejowego", gdy człowiek nie obawia się mówić o sobie, bo przecież już się nie spotkamy, bo przecież i tak się nie znamy.

X. nieznany nie jest.

No, cóż... chowam tremę do kieszeni i jadę. Witajcie lasy, jeziora i starzy przyjaciele!


piątek, 12 sierpnia 2022

Garsteczka codziennych nowinek

Powoli skrada się zmierzch. Na razie bardzo, bardzo nieśmiało.

Jeszcze zdążę do Biedronki, a póki co, póki nie chce mi się wstawać z kanapy, zdecydowałam, że zajmę się czymś, co nie wymaga ruchu, podnoszenia szanownego zadka, ale nie jest mniej wartościowe.

Uczę się samodzielnie włoskiego, staram się codziennie przyswoić sobie chociaż kilka słówek. Syn ściągnął mi na pulpit laptopa świetną aplikację o nazwie Anki, która ułatwia powtarzanie i utrwalanie wiadomości. Z całego serca polecam! Moja zachłanna natura chciałby już, natychmiast mieć spektakularne efekty, ale cieszą drobne postępy - to z nich niepostrzeżenie budują się duże i wielkie.

Mam też ochotę na rosyjski, ale na razie zafrapowałam się włoskim.

Wracam też nieśmiało do dawnych marzeń o robótkach na drutach. Coś tam już umiem, ale niewiele, bo zabrakło mi kiedyś konsekwencji i samozaparcia. Kilka dni temu sam znalazł mnie w szmateksie pokaźny zbiór drutów w najróżniejszych rozmiarach. Uznałam to za znak, że Wszechświat mi sprzyja ;) 

Czuję potrzebę zmiany w życiu, spróbowania nowych rzeczy - nieraz już o tym pisałam. Brakowało mi zdecydowania, sprecyzowania zamiarów i wytrwałości. Przyszła mi z pomocą... Pati Garg.

Pati wyszperałam kiedyś w internecie na fali moich zainteresowań psychologią i artykułami o samorozwoju. Napiszę o niej więcej, a dziś wspomnę tylko, że nie każdy "mędrzec" potrafi tak przystępnie jak ona objaśniać kwestie medytacji, pracy z podświadomością, własnymi przekonaniami. Trafiłam na swojego nauczyciela ; podobno następuje to, gdy uczeń jest gotów...

Dzięki Pati zaczęłam medytować. Ta praktyka wydawała mi się kiedyś górnolotnie sztuczna. Pati przybliża ją bez zadęcia, bez napuszonych słów, prosto. I tak! Medytacja to w gruncie rzeczy genialnie prosta sprawa. A jaką ma moc, przekonuję się każdego dnia.

Staję się bardziej uważna na siebie, łatwiej mi wyłapać rządzące mną ukryte mechanizmy, mam lepszy kontakt ze sobą, z tym, co we mnie.

I otóż wyłapałam, co tak bardzo utrudnia mi realizowanie siebie, marzeń, zamiarów.

Jest to strach i niewiara w powodzenie. Jest to obawa, że i tak się nie uda i okaże się, że tylko straciłam czas. Jest to wymaganie od siebie spektakularnych rezultatów już, teraz, natychmiast - i rezygnacja, frustracja, ucieczka w wieczne zmęczenie i chorobę, bo przecież już, teraz i natychmiast trudno od siebie oczekiwać Bóg wie czego.

Złagodniałam. Robię teraz mniej, ale systematyczniej. Codziennie przybliżam się o kroczek do celu i nie odpuszczam, choćby kroczek miał być najmniejszy z najmniejszych. Bo wykonane z powodzeniem kroczki zachęcają do kolejnych i kolejnych.

To dla wielu oczywiste, ale nie dla małej Marty, którą krytykowano, ośmieszano i która nigdy nie była dość dobra. Funkcjonowałam tak całe lata, nie zdając sobie sprawy z przyczyn.

Teraz mała Marta ma szansę dorosnąć.

Wiem, wiem, że przemawiam niczym domorosły terapeuta, ale tak bardzo czuję prawdę tych odczuć, tych słów.

Czuję, mówiąc słowami Pati - że się budzę. Czy obudzę się na dobre? Bardzo pragnę.



A na koniec artykułu anegdotka z pracy.

Przychodzi do pokoju, w którym pracuję, nasz pan Zdzisio (imię zmieniam), konserwator i pracowa "złota rączka". Wywiązała się pogawędka, bo pana Zdzisia nie sposób nie lubić, i w tej pogawędce padły jakieś słowa, o dobrym kawalerze, które pan Z. mi życzył.

Trochę się poprzekomarzałam, że dopiero teraz mam dobrze i cenię sobie swój święty spokój, ale koniec końców zgodziliśmy się, że z dobrym człowiekiem raźniej iść przez życie.

"Tylko z dobrym, pani Marto. Oczka ma pani podwójne, to proszę dobrze się przyglądać i byle kogo nie brać".

Ależ mnie rozbawiły te podwójne oczka - okulary oczywiście miał pan Z. na myśli :)

niedziela, 7 sierpnia 2022

Eeeech!

Jakie to jest niewiarygodne.

Ktoś tak bardzo, bardzo BYŁ.

A teraz zniknął "i uporczywie go nie ma" (W. Szymborska)

Nie ma i nie będzie.


Żyję, chodzę, śmieję się i opowiadam dowcipy. Cieszę się słońcem i uśmiechem wnuczka sąsiadki.

I dziwię się: czy to że ktoś tak bardzo był, to tylko sen?

A może teraz śnię?


Jakaś jestem dzisiaj średnio szczęśliwa.

To chyba głupie hormony.

Albo pogoda.

Eeeech!

Niedzielny marazm

 Jeden z tych dni, gdy nic się nie chce. Zmęczenie doskwiera "bez powodu".

Znany dobrze dylemat: zmusić się do aktywności pomimo niechęci czy pozwolić sobie na nicnierobienie?

Nie jest mi dobrze w takim stanie. Mam świadomość, że życie może się okazać krótsze niż sądzę, a tyle chciałabym jeszcze w nim zaznać, tyle zdziałać. I kurrrrrna, nie mam siły! Spaaaać! Spać!

Jakaś nuda mnie dopada, a zawsze wszak głoszę, że jako człowiek inteligentny nigdy się nie nudzę.

Taka znudzona i niewiedząca, czego chcę, zobaczyłam pod moim oknem sąsiadkę. Wyszłam zaciekawiona i okazało się, że sąsiadeczki urządziły sobie przed domem pokaz mody i wymianę ubrań, których nie noszą. Dołączyłam się i ja, w rezultacie czego wzbogaciłam się o kilka niezłych ciuszków. Muszę i ja zorganizować przegląd swojej szafy, bo nie z całą jej zawartością jest mi po drodze

Myślę sobie teraz: dobrze mi tu mieszkać. Na naszym podwórku nie ma obcości i anonimowości jak na wielkomiejskich blokowiskach, gdzie się nie zna nawet nazwiska sąsiada z tej samej klatki schodowej.

Pomimo zmęczenia, zgnuśnienia jakiegoś, jednak znalazłam powód do uśmiechu.

A jutro może będzie lepiej.

czwartek, 21 lipca 2022

Kasztanowe włosy

Dziwne, że czasami utkwi w pamięci i na zawsze już się kojarzy coś absurdalnego.

Odwiedziła mnie dzisiaj z rana dobra koleżanka. Miała świeżo ufarbowane włosy. Na brązowo, taki kasztan. Bardzo ładny.

Mamę po takich brązowych włosach pogłaskałam po raz ostatni.

Musiałam potem w pracy wyjść do toalety, by bez świadków uronić kilka łez.

Ale wolę, wolę płakać niż tak strasznie nic nie czuć jak wtedy, gdy zabrakło Taty.

piątek, 8 lipca 2022

Kupiłam portki! :)

 Nic na to nie poradzę, że uwielbiam ciuchy, szmatki, fatałaszki - a jeszcze gdy kosztują po dwa złote sztuka, to ho, ho! Tylko szaleć :)

Spełniłam swoje "szafiarskie" marzenie i sprawiłam sobie spodnie - ogrodniczki (między innymi).

I te portki są przyczynkiem do refleksji o życiu, zapewne nie odkrywczych. 

Wahałam się, czy w moim wieku, może jeszcze nie starym, ale i niemłodym już wypada paradować w takim bardzo młodzieżowo kojarzącym się fasonie. Dziury na kolanach, bo portki mają przetarcia, szelki... Nawet zasięgałam przed kupnem opinii internetowych znajomych i od... kolegi usłyszałam, że jego wiekowa już mama paraduje w ogrodniczkach i w nosie ma, czy się to komuś podoba. Zobaczyłam też na blogu Madzię - Minimalissmo, i ta dopiero mnie ośmieliła na całego. Madzia jest szalenie zgrabną kobietą i nosi się bardzo gustownie, a wiekiem zbliżona jest do mnie.

Zatem - nie przedłużając już - czasami (często!) ma się całkiem niezłe wyczucie i można zaufać sobie, własnym wyborom.,

Poza tem 😉: nie ma wyborów oczywistych, sztywnych. Utarte ścieżki, gotowce nie wszystkim są potrzebne. Nie neguję ich, ale mnie na niektórych dróżkach za ciasno.

I jeszcze jedno: jeśli coś ma być moje - to będzie! Zaufajmy, bądźmy cierpliwi i spokojni. Róbmy swoje, pomagajmy przypadkom, bo czemu nie, ale nie łudźmy się, że wszystko od nas zależy. I nie martwmy się, jeśli czegoś nie otrzymujemy. Może tak jest lepiej, może tak ma być? Spokój i brak "ciśnień" pozwalają z tym większą radością przyjmować miłe niespodzianki.

A poza tym wszystkim - diabelnie lubię, gdy strój coś o nas mówi, wyraża duszę. Choć inspirują mnie pewne style (hippisi na przykład) nigdy nie chciałam za pomocą ubioru identyfikować się z grupami. Zawsze lubiłam po swojemu i do dziś mi to zostało.

I te oto portki są tegoż wyrazem. To coś więcej niż portki.


czwartek, 23 czerwca 2022

Gdzie są niegdysiejsze blogi?

No i chce mi się pisać. O, jak dobrze!

Pisanie porządkuje myśli, co wiadomo nie od dziś wielu osobom. Mnie kojarzy się z relaksem, chwilą dla siebie, toteż tęskniłam za nim i żżymałam się, że wena nie przychodzi.

Na blogach zauważam specyficzne tendencje. Za przysłowiowych moich czasów ludzie pisali dla czystej przyjemności tworzenia i dla blogowych znajomości, nawet przyjaźni. Zwykle były to zapiski z codzienności, mniej lub bardziej osobiste wynurzenia, refleksje, relacje.

Dziś obserwuję... interesowność. Blogi są sprofilowane, tendencyjne, bardzo często komercyjne. Oczywiście każdy ma prawo pisać po swojemu, zaspokajać własne potrzeby pisaniem. Świetnie też zarabiać na czymś, co się lubi. Ale jakieś to.... sprzedajne, na pokaz, niezupełnie prawdziwe. Jakoś mi to zgrzyta.

Dziś po prostu blogi pełnią inną funkcję niż kilkanaście lat temu. Stały się nierzadko narzędziem i środkiem osiągania konkretnych celów. Oczywiście i na szczęście nie wszystkie.

Na krótko zafascynowałam się blogami tzw. lifestylowymi takimi jak "Buszując w codzienności" czy blog Joanny Glogazy albo szyjącej Joulenki. Przeszło mi jednak. Brakuje mi w tych blogach magii, zatrzymania się nad mijającą chwilą, tego, co nazywam klimatem. To się czyta w bardzo pragmatycznych celach, takie to (bez obrazy!) zadaniowe, nastawione na osiąganie, a ja chcę smakować blogi tak jak "drobiazgi" E-ka, zaglądać, co słychać u Agpeli, zerkać, co zafrapowało Annę.

Swego czasu chętnie czytywałam blogi szafiarek, ale i one przestały z fantazją bawić się strojami, stały się takie... konsumpcyjne i materialistyczne. Jest na szczęście kilka wyjątków, które z upodobaniem podglądam. Minimalissmo jest  bardzo inspirująca, praktyczna, a Edytę lubię za ułańską fantazję i mnóstwo radosnej energii, z jaką prezentuje swoje kreacje.

Ale zwyczajnie, tak po prostu fajnych blogów ubyło, co tu kryć.


 

 


wtorek, 21 czerwca 2022

Won z Facebooka!

 Podjęłam męską decyzję i wyrzuciłam aplikację Facebook z telefonu.

Czemu? Wiadomo!

Sięgnąć po telefon jest ogromnie łatwo. Niewiadomo kiedy staje się to machinalne. Odpoczywam po pracy - a, zajrzę, co tam na Fejsiku piszczy.. Czeka na przeczytanie interesująca książka - no, dobra, tylko na Fejsika sobie zerknę. Nuda w pracy wręcz zabija (no, niestety, taka praca) - to na Fejsik, tylko na "pięć minut"!

Pięć minutek w magiczny sposób zamienia się w pięćdziesiąt! Albo tak "wciągnie" jakaś treść, że zapominam o Bożym świecie, albo jeszcze gorzej: przyłapuję się na bezmyślnym przeglądaniu. To skandal, nie znoszę bezmyślnie spędzać czasu, tracić chwile, które  mogłabym wypełnić w bardziej wartościowy sposób. Tymczasem docierało do mnie coraz mocniej, że wpadłam w pułapkę... nałogu? A jeśli nie nałogu, to bezużytecznego nawyku.

Facebook owszem, nieraz mnie inspirował, dostarczał ciekawych informacji, ale zdecydowałam, że przynosi mi więcej szkód niż pożytku. Jest tyle możliwości kontaktowania się ze znajomymi, że na pewno mi ich nie zabraknie, a do interesujących artykułów mogę docierać intencjonalnie, w sposób zamierzony. Na Fb artykuły znajdowały mnie "same", ale oprócz nich docierał do mnie gąszcz istnych internetowych śmieci, pustych, bezużytecznych bzdur, spraw, które nic w moje życie ważnego nie wnoszą. Tego było naprawdę za dużo, to przebodźcowywało, jak to się teraz często mawia.

O, właśnie, otóż to: największym problemem z tym całym Fejsikiem jest NADMIAR!

Wyrzuciłam zatem aplikację z telefonu, zablokowałam sobie możliwość swobodnego zaglądania na komputerze w pracy (bo i na pracy zaczęło się to niekorzystnie odbijać - przyznaję się uczciwie). Konto mam, ale tylko w laptopie. Podłączenie i otwarcie laptopa wymaga jednak trochę więcej zachodu niż chwycenie telefonu, więc aż tak bardzo mnie nie korci, zwłaszcza, że laptop pozbawiony jest baterii (tak jakoś wyszło).

Chcę w swoim życiu więcej czasu spędzać... żyjąc. Chcę wrócić do ukochanego czytania książek, do koncentracji rozbisurmanionego powierzchownością facebookowych treści umysłu. A choćby i do bloga, który dawał mi sporo przyjemności i wytchnienia.

Pragnę spokoju, wyciszenia, relaksu. Pragnę "się poukładać", która to kwestia zaprząta mnie od dłuższego czasu (widać to na blogu bardzo wyraźnie), a której przyczynę coraz wyraźniej dostrzegam właśnie w tym rozbieganiu, rozbisurmanieniu, braku zdyscyplinowania. Pragnę mieć więcej czasu na spacery, basen i rowerowe przejażdżki. Nie wspomnę o obowiązkach i realizowaniu planów.

Trzeba wziąć się za siebie, pani Marto.

sobota, 18 czerwca 2022

O zębach, knedlach i Mamie

 Cóż by tu dziś napisać?

Ciepły, długi czerwcowy popiątek (propozycja Danuty Grechuty, a może jej sławnego męża zamiast obco brzmiącego "weekendu"). Powinnam pomykać rowerem przez jakieś pola, łąki, lasy, a wyleguję się na kanapie.

Dopadło mnie zapalenie okostnej. Nawet nie czuję się uprawniona do narzekania. Panicznie boję się dentystów, więc mam za swoje. Sytuacja z wolna się poprawia, ale jeszcze do dobrego samopoczucia sporo brakuje. Zażywam leki przeciwzapalne, stosuję domowe środki i olejek goździkowy.. 

Właśnie niedawno zaaplikowałam sobie środki, więc czuję się lepiej. Korzystając z tego maszeruję za chwilę do kuchni, by zrobić wreszcie obiecane na obiad knedle z truskawkami.

Żałoba po Mamie ewoluuje. Teraz odczuwam protest, bunt, żal. Ale, jak napisała niejaka Ania Bzikowa - co zrobię, jak nic nie zrobię? Nie ma większej bezradności...

Mieliśmy tę łaskę, że zdążyliśmy się pożegnać - Ona i jej wszystkie dzieci. Każde z nas miało sposobność pobyć z nią w hospicjum sam na sam. A jednak czuję niedosyt. Nie zdążyłam zapytać, co czuła odchodząc, czy się bała tej ostatniej drogi.

To nie był czas na długie rozmowy, Mama była bardzo osłabiona. Tak jak po śmierci mojego byłego męża - mam nadzieję, że coś ważnego zostało powiedziane bez słów.

Łóżko było obstawione a to szafką szpitalną, a to stojakiem z kroplówką. Nie mogłam nachylić się i Jej uściskać. Moje ostatnie spotkanie z Nią zakończyłam pogłaskaniem Jej po włosach - brązowych, chyba farbowanych tuż przed przyjęciem do szpitala. Jeszcze była przytomna i kontaktowa. Jeszcze dyrygowała mną, gdzie położyć chusteczkę, Jej telefon, gdzie znajdę świeże skarpetki dla Niej. Jeszcze umyłam Jej nogi tymi nawilżanymi chusteczkami...

Kolejną wizytę wyznaczoną miałam na sobotę, ale nieuważnie wysłuchałam siostry, która mi to przekazała, i przekonana byłam, że spokojnie zdążę najpierw zająć się domem, a potem być z Nią, dopóki mnie nie wyproszą. Okazało się, że pomyliłam godziny, nie wpuszczono mnie, mimo że błagałam. Przeklęta pandemia i obostrzenia.

Na następne odwiedziny, we środę już nie zdążyłam, a szykowałam się jak na wojnę, wzięłam urlop w pracy. Śmierć przyszła we wtorek. Tak żałuję. Ostatni widział Ją mój brat, Jej ukochane dziecko (to się zawsze czuło, choć wszyscy byliśmy ważni).

Przed pogrzebem poszłam do kaplicy popatrzeć na Nią ostatni raz. Spokój na twarzy i brązowe włosy. Nie wiem, dlaczego akurat włosy pamiętam.

Nie lubiła czerni, kazała się pochować w brązowym ubraniu.

Do końca była zorganizowana, uporządkowana, dzielna. Cała Mama, nasz "jenerał".

 

Eeech... Idę te knedle lepić :(


wtorek, 14 czerwca 2022

***

 Uwaga: będę marudzić, wchodzisz, Czytelniku, na własną odpowiedzialność i ryzyko.

Tak bym chciała, aby moje życie  było sensowne, pozbierane, konkretne.

A jest - rozmemłane dokładnie.

Jestem zmęczona, zmęczona, zmęczona! I mam tego serrrrrdecznie dość!

Oddajcie mi - nie wiem, jacy bogowie - moje zdrowie, oddajcie mi moją energię, oddajcie mi moją Mamę, bo za nią też dzisiaj tęsknię tak, że aż mnie wszystko boli.

Oddajcie mi mnie.

czwartek, 5 maja 2022

Poszukiwania i walka o siebie

Mocno od sporego już czasu grzebię w sobie, poszukuję rozwiązania mojego problemu, jakim jest niemal permanentne zmęczenie kontra marzenia o ciekawszym, bardziej satysfakcjonującym życiu.

Marzy mi się spokój i samooakceptacja

Nie takie to łatwe

Pół mojego życia to przekaz: nie jesteś taka, jak należy!

Pod wpływem różnych osób i lektur drążę ten latami dręczący mnie temat. Czytam nie tylko psychologów, ale też wyszperane w tych poszukiwaniach blogi autorów, którzy pokazują, jak prowadzić szczęśliwe, zorganizowane, a przy tym zrelaksowane życie.

Mnie w ciągłym napięciu tego zrelaksowania brak. Wiecznie jakieś "powinnam", "muszę", "trzeba" - i wiecznie bunt: "zmęczona jestem!", "nie chce mi się", "jutro!!!!".

Bardzo to silne i wręcz chore.

Ale przecież chciałabym też prowadzić dom pełen ciepła, mieć ładne otoczenie, być na bieżąco ze zwykłymi ludzkimi obowiązkami. Nie daję rady, choć przesadnie obarczona obowiązkami nie jestem.

Dziś zmęczenia nie czuję, choć do połuddnia mi doskwierało,martwiąc i przygnębiając.

Dlaczego nie czuję zmęczenia? Bo dostarczyłam sobie sporo odpoczynku i przyjemności.

Był spacer po parku i cudnej urody wiewiórki, młoda zieleń liści przesiewających słońce i miłę towarzystwo. Była dluższa chwila zwykłego obijania się w domu i był zaplanowany kwadrans segregowania szpargałów, której to roboty unikałam od niepamiętnych czasów ; zawzięłam się w końcu i obiecałam sobie minimum kwadrans dziennie tej niewdzięczne pracy. Kwadrans przedłużył się znacznie, ale brak presji i przymusu uczynił zajęcie niestresującym.

Tak,tak. Szukam sposobów, by codzienność tak nie doskwierała, nie nużyła. Małymi kroczkami wychodzę z tego, co niejaka Pati Garg nazwała trybem przetrwania. Wreszcie czuję, że coś się zmienia na lepsze w tych moich zmaganiach.

A za radę o piętnastominutówkach dziękuję Dorocie z Witaj Słońce.

Niebawem postaram się napisać o Pati Garg, która przemawia do mnie jak mało kto i jest niesłychanym źródłem inspiraccji,wiedzy, odpowiedzi na pytania.



Niektórym normalne życie przychodzi naturalnie.Inni zostali w drodze życia porządnie zwichrowani i muszą teraz trochę czy nawet sporo nadrobić. Tak jak ja.

piątek, 15 kwietnia 2022

***

 Z emocjami po śmierci Mamy sprawa nie jest prosta ani jednoznaczna.

Nie mając jeszcze doświadczeń związanych z odchodzeniem bliskich, inaczej sobie wyobrażałam, co się wtedy czuje. Wyobrażałam sobie oczywistości: ból, rozpacz, płacz.

A jest inaczej. Po śmierci Taty było olbrzymie zamrożenie emocji. Do dziś go porządnie nie opłakałam, za to wygadałam i wypisałam swoją żałobę. Teraz dopuszczam do siebie więcej emocji, ale psychika i tak stosuje swoje "fikołki" (określenie pewnego znajomego), ma ochotę uciekać od tematu, oszukiwać, że nic się nie stało.

Żeby "poczuć" utratę Mamy, potrzebuję się na tym skupić. Usiąść, pomyśleć... Nie zawsze jest na to czas. Do mnie takie emocje nie przychodzą ot tak, nieproszone, muszę je dopiero zaprosić, przywołać. A że czuję taką potrzebę, źle mi takiej "zamrożonej", pozwalam sobie na to od czasu do czasu. Przywołane szybko przychodzą, ale odchodzą... jeszcze szybciej? Dziwne to, lecz akceptuję ten stan rzezy. W ostatnich latach naczytałam się sporo "psychologizmów" o emocjach i rozwoju osobistym. Ta wiedza mnie teraz wspiera: uczuć nie trzeba przepędzać, ganić się za "niewłaściwe", oceniać. One są po prostu i coś ważnego nam mówią.

Jednocześnie w moim życiu jest teraz sporo... radości. Odzyskuję energię, chęć do życia i działania, co jest wspaniałą odmianą i nowiną po marazmie sprzed kilku i kilkunastu miesięcy. Dziwnie się to zbiegło z wiadomością o chorobie Mamy, przeszła mi wtedy chęć na marudzenie, wyrwało mnie to ze stagnacji i bezruchu.

Znajduję chwilę na opłakiwanie Mamy, ale też cieszę się nieprzyzwoicie z wiosny, ciepła, powracających żurawi i mojego powrotu do życia.

Dziwne, ale fakt.

A może to Ona macza w tym palce?

Naiwne zdanie, ale przechodzi mi przez głowę.


No i znowu beczę...

środa, 13 kwietnia 2022

***

U mnie jak u mnie...

Słońce świeci przepięknie, chociaż dni jeszcze trochę chłodne. Na trawnikach miejskich osiedli kwitną już mlecze moje ukochane, żółte, zachęcające: połóż się wśród nas (choć może lepiej za miastem niż na blokowisku :) )!.

Tak. O tym marzę: położyć się, liczyć chmury i nic, nic więcej. Być. Niech mnie pieszczą promienie słońca - może banalnie, ale jak pięknie. Jak spokojnie.

Być...

A Mama niech gdzieś z góry patrzy.

A może jest tuż obok?

A może to Ona mnie głaszcze?

 

Mam jakieś takie wrażenie, gdy gapię się na niebo i cały ten świat - że Ona jest wszędzie.

Masz rację, Aniu: nie odeszła daleko. 


***

Miał to być post o czymś zupełnie innym - a wyszło jak wyszło.

Niech i tak będzie.


Beczę... a opłakiwanie Mamy wcale mi łatwo nie przychodzi. Może więc dobrze czasem popisać.

Zatrzymać się i w chmury popatrzeć.

 


Zdjęcie autorskie - własnoręcznie pstrykane :)
Zdjęcie autorskie - własnoręcznie pstrykane :)



środa, 6 kwietnia 2022

O Putinie inaczej.

 Mam starszą koleżankę (nie z tych dobrowolnie wybranych koleżanek). A ta koleżanka ma pięcioletniego wnuczka.

Wnuczka czeka operacja, niegroźna raczej, ale dziecko nieco przestraszone. Boi się "igłów" i poprosiło, by do szpitala na pociechę babcia kupiła mu wojsko.

Wojsko zostało zakupione. Jakieś żołnierzyki i czołg.

Wnuczek oznajmił, że czołg nie taki jak trzeba, bo jest ruski. Coś o Putinie jeszcze dodał.

Hmmm.... Rezolutny ten maluch, ale jakoś mnie nie rozbawił.

Czy już niemal od kołyski musimy uświadamiać naszym dzieciom podziały między ludźmi? Uświadamiać im, że istnieje zło, okrucieństwo, chciwość, zanim same zaczną pytać i dociekać?

Nie, nie spodobało mi się to.

wtorek, 5 kwietnia 2022

Jak?

 Chyba mnie zamroziło.

Przebłyski bólu miewam, ale to przebłyski.

Nie mogę uwierzyć, że nie ma Jej.

Nie mogę chwilami uwierzyć, że była.

Nie wiem, czy snem wydaje mi się to, co było PRZEDTEM, czy to co dzieje się teraz.

A dzieje się tak zwyczajnie, tak jak gdyby nig nic.

To poniekąd kojące. Ale tylko poniekąd.

Jak TO możliwe???

czwartek, 24 marca 2022

Mimowolny przebłysk poezji (i nie tylko)

Myślałam, że coś napiszę, ale

Słowa za ciasne.

Za małe

Za płytkie.


Jeszcze nie dziś...


***

Wydaje mi się, czy wyszło coś  na kształt wiersza?

Uśmiecham się z lekką ironią i pobłażaniem dla samej siebie - poetki.

wtorek, 22 marca 2022

***


 We wtorek (15 marca) zmarła Mama.

Powiem tak strasznie banalnie:

odpoczywaj w POKOJU.

sobota, 26 lutego 2022

***

Słońce świeci i tego się zamierzam trzymać.

Na obiad dzisiaj żurek i eksperymentalne pesto z buraków do makaronu - i tego się zamierzam trzymać.

Jakieś tam domowe zadania przede mną - i tego też się zamierzam trzymać.

Nie chcę wiedzieć o wojnie na Ukrainie więcej niż to nieuniknione.

Tyle razy w życiu bałam się - i po co? Wszystko się jakoś ułożyło.

Powtarzam często koleżankom: szkoda martwić się na zapas. Jak się obawy spełnią, to po co zamartwiać się dwa razy? Jeszcze zdążymy. A jak się nie spełnią - w ogóle szkoda nerwów.

Powtarzam to teraz sobie.

A moja mama powiedziała: "Ja już mam lepiej niż wy. Ja już na wyższe piętro idę".

Mama odchodzi. W nosie ma Ukrainę i wszystkie ziemskie sprawy.

Jest już w naszym mieście, w hospicjum.

Odwiedzin nie ma, ale można się jakoś dogadać, umówić.

sobota, 19 lutego 2022

***

Mama odchodzi "piętro wyżej" (jej słowa).
Świadomie.
Wie.

Nie chcę za wiele o tym pisać na blogu, nie chcę ekshibicjonizmu.

Od początku, od równo miesiąca, gdy powiozłyśmy ją do szpitala, przeczuwałam, że tak będzie. Nie umiałam modlić się o cud, o ratunek. W głowie miałam i mam: "Bądź wola Twoja". I trochę mam wyrzutów sumienia, że nie ma we mnie buntu, rozpaczy. Jest bardzo smutna akceptacja nieuchronności, żal i wielka powaga.
Chciałabym utulić mamę i po prostu przy niej, dla niej być. Bardzo,bardzo być - ze wszystkich sił.
Czuję, że gdy wreszcie przywiozą ją do naszego miasta (wciąż jest w Krakowie, gdzie z powodu pandemii nie można jej odwiedzać), mojemu synowi bardzo przybędzie w domu obowiązków, bo pewnie każdą wolną od pracy chwilę będę spędzać w hospicjum.

sobota, 5 lutego 2022

Jakby nigdy nic

 O dziwo, przyszła mi potrzeba pisania..

Wieczór jak wiele innych: w piecu napalone, w domu przytulnie. z grubsza ogarnięty bałagan. Po dniu w pracy (ostatnio bardzo rzadko pracuję w soboty, ale dziś się właśnie zdarzyło) smaczny obiad "układa się" w żołądku. Obok kanapy na taborecie paruje kubek z herbatą.

Tyle lat żyłam w jakiejś paranoi i wewnętrznym terrorze bycia wzorową panią domu, supermatką i wściekałam się ciągle, że wciąż coś muszę, a nienawidzę musieć. Odpuściłam wreszcie i... pojawiła się energia, spokój, lepsze zorganizowanie. A nade wszystko ja sama czuję się lepiej i przestałam tak krytycznie patrzeć na ten mój dom oraz na panią tego domu :)

Tylko smutno...

Jakby nie dość było choroby mamy, koleżanka powiadomiła mnie wczoraj, że odebrała bardzo złe wyniki badań. Ma nowotwór.

Odwiedziłam ją dziś po pracy. Jest dzielna, ale jednak przybita, co mnie wcale nie dziwi. Działa, pomaga jej kilka bliskich osób. Tak bardzo bym chciała, żeby było jak w tych wszystkich dobrze zakończonych historiach.

...A my "jakby nigdy nic, żartujemy, pijemy, w choć przy stole wciąż kogoś ubywa" (Adam Ziemianin)

Bez tytułu, bo słów brak

Mama już ponad 2 tygodnie w szpitalu. To może być jej ostatnia podróż. Nadziei nie wolno porzucać, ale nie mam złudzeń. Choroba jest zaawansowana, zagrożenie nieuchwycone w porę.

Przedziwne jest to, co teraz odczuwam: ból, ale i akceptacja, smutek, ale i wciąż radość, że słońce świeci, a obiad się udał. Może to jakieś obronne mechanizmy psychiki? Ciężej nieraz przeżywałam różne bzdury niż to, co się dzieje obecnie. Odczuwam z tego powodu rodzaj wyrzutów sumienia.

Odczuwam bezsilność... i świadomość, że tak po prostu bywa.

Ale może jednak nie wszystko stracone? Czekamy na wyniki badań. A może coś się da jeszcze zrobić?

Może, ale wiem, że odpowiedź przecząca nie jest wykluczona.

...A odwiedzin nie ma...

środa, 19 stycznia 2022

Oby się przydarzył!

 Z mamą kiepsko, sprawa jest poważna. Nie wiem, jednak, czy chcę upubliczniać to na blogu. Nie mówię ani tak, ani nie. Czas pokaże.

Nie mam zbyt wielu złudzeń, widziałam już to i owo w życiu, ale bywają przecież niespodziewane, budujące zwroty akcji. Oby nam się takowy przydarzył.

wtorek, 18 stycznia 2022

Jadę do Krakowa

 Kwękam i kwękam, aż w końcu kwękać mi się odechciało jak ręką odjął.

Mama zachorowała. Zdaje się, że poważnie.

Przyjeżdża dziś (post piszę o trzeciej nad ranem, mój organizm już przestawił się w tryb alarmowy) z zagranicy prosto do krakowskiego szpitala. Siostra wybiera się na balickie lotnisko, by ją odebrać i dowieźć do celu podróży. To siostra załatwiła miejsce w tym szpitalu. Siostra jest konkretna i obrotna.

Jadę z siostrą, chcę zobaczyć Mamę, bo nie wiadomo, kiedy z tego szpitala wyjdzie, a ja ot tak, do Krakowa się nie wybiorę. Trochę za daleko.

Nie mam pesymistycznej natury, ale doświadczenia ostatnich lat każą mi się liczyć ze wszystkim... Dlatego jadę...

Mama prawie z dnia na dzień poczuła się bardzo źle, podobno schudła jak cień i mocno osłabła.

Jadę ją zobaczyć.

Mam nadzieję, że nie po raz ostatni, ale czy to ktokolwiek wie?

niedziela, 16 stycznia 2022

Uszlachetnia?

 Oj, usadziło mnie życie...

Ewidentnie mam jakiś rzut choroby. W ostatnie święta nie mogłam chodzić, teraz też łatwo się męczę, mam stany podgorączkowe (sądząc po dreszczach), bolą mnie a to stawy, a to łydki wskutek - jak mniemam - zapalnego stanu naczyń.

Daje mi życie kolejną lekcję, że optymizm optymizmem, ale trzeba w życiu liczyć się z każdą ewentualnością, nie tylko z tymi szczęśliwymi, na które nie warto tracić nadziei. Ale bywają sprawy trudne, będące sprawdzianem dla naszego hartu ducha, dla naszej życiowej filozofii.

Traktuję ten trudny czas jak egzamin. Szukam alternatywnych sposobów spędzania wolnego czasu, doceniam rozkosz wylegiwania się pod kocem z książką czy laptopem. Próbuję czytać, choć obniżony nastrój koncentrację utrudnia. Uczę się być dla siebie wyrozumiała i nie strofować się za nieposprzątane mieszkanie czy byle jaki obiad. Odkrywam z zaskoczeniem, że małymi kroczkami można dokonać więcej niż wielkimi zrywami. Bo całe życie jestem niesystematyczna i skłonna do zrywów.

Choroba jest nauczycielem. O tak!

Uczy pokory - to aż truizm. Uczy respektu wobec rzeczywistością i nieszarpania się z nią. Niełatwa i niepozbawiona oporów to nauka.

Uczy odnajdowania maksymalnego zadowolenia z minimalnych spraw ;)

Uczy godzenia się ze stratami i ograniczeniami.

Uczy, pokonywać ograniczenia, szukać sposobów, strategii.

Wbrew rozpowszechnianemu tu i ówdzie poglądowi, że cierpienie NIE uszlachetnia, śmiem stwierdzić, że w pewnym stopniu może to uczynić,może rozwijać. Ale to się nie stanie bez naszego udziału.