czwartek, 8 grudnia 2022

Codzienne dyrdymały

Sąsiad przyszedł trzy dni temu, w mankiet buchnął, forsę oddał. Podziękowałam i kwita.
A ja nie poszłam dziś do pracy. Nie wiem, co się - u licha! - dzieje, ale od dłuższego czasu bardzo dokucza mi bezsenność, zupełnie kiedyś abstrakcyjna. Gdy ostatni raz nocą zerkałam na zegarek, było koło czwartej rano. Rano otworzyłam oczy po ósmej, a na ósmą powinnam być w pracy - o, rany!
Cóż było robić? Zadzwoniłam i poprosiłam o urlop, nie kłamiąc bynajmniej co do powodu absencji.
Nie ma tego złego... - zaiste! ;)
Do okien zagląda niewidziane dawno słońce, dodając energii i chęci do życia.
W garażu mam resztki opału, a węgla od gminy jak nie było, tak nie ma. Trzeba sobie zorganizować opał tymczasowy. Jestem w domu, więc zaraz zadzwonię do składu po brykiet drzewny i jakoś obleci. Oby zwieźli dziś, a jeśli nie, to się umówię na sobotę.
Mam już świąteczne pierniczki, twarde jak kamień, i nadzieję, że zmiękną do świąt. Dawniej zaraz po upieczeniu wychodziły miękkie i nie wiem, czy przyczyną zmiany nie jest to, że tym razem zastąpiłam miód prawdziwy sztucznym (dla obniżenia kosztów). Ale w myśl przysłowia, że nie ma tego złego... - może dzięki temu zachowają się do Wigilii? Pod koniec świąt albo tuż po nich, gdy już pozjadane najlepsze smakołyki, to i po twarde pierniczki sięga się z wdzięcznością.
Z codziennych dyrdymał jeszcze jedna: wdepnęłam wczoraj do szmateksu - ot, tak, tylko popatrzeć. Była przecena i w rezultacie Martusia wyszła stamtąd z kilkoma szmatkami. Czy ja nie powinnam się leczyć z jakiegoś szmacianego nałogu?
Dwie rzeczy przydadzą się niewątpliwie, ale drugie dwie są z lekka absurdalne. Nie mogłam się jednak, a raczej nie chciałam oprzeć. Ciągnie mnie do różnych frędzli, dzianin, ażurów i rzeczy, które uważane bywają za "babciowate". Żartuję, że uwielbiam wszystko, co zwisa i powiewa. Pokuszę się może kiedyś o półszafiarski post i poradzę się internetowych pań, jak i z czym nosić te dziwne ciuchy: długą dzianinową kamizelę z frędzlami o ażurowym splocie oraz zielone, zwiewne kimono.
Po śmierci Mamy, choc nie paraduję ostentacyjnie w czerni, mam jednak opory przed strojami zbyt barwnymi. A jednocześnie czuję się już ich spragniona, choć to może płytkie i błahe. Wprowadzam je nieśmiało i delikatnie, widząc w tym głębszą treść: jakie to życie uparte i wciąż walczące o swoje na wierzchu.
Idą we mnie równolegle: ta żałoba i radość z pewnych dobrych zmian w moim życiu. Aż dziw bierze.
.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz