piątek, 16 grudnia 2022

"...ujowa" - i dobrze!

...ujowa pani domu – jest jakaś taka strona czy grupa w internecie. Nie należę do niej, ale z radosnym przymrużeniem oka indetyfikuję się z tą przekorną nazwą.

Całe dzieciństwo i młodość próbowano wcielić mnie w rolę przykładnej, równiutko poukładanej, święcącej przykładem osoby. Dostawałam cięgi, i to dosłownie, za to, że miałam bałagan w pokoju. Moja mama (tu rezygnuję z wielkiej litery, bo choć ją kocham, wraca mi nienawiść z tamtych chwil) potrafiła urządzić karczemną awanturę o niepoukładane w szafie ubrania, wyrzucić wszystko na środek, zdemolować pokój. Tak, moja „wielkiego formatu” matka miała też wady i słabości. Wybaczyłam, ale gdy to wspominam – uuuuuch!!!!

Więc dzisiaj, choć w wieku czterdziestu sześciu lat (dziś właśnie kończę) nie należy już wszystkiego tłumaczyć nieszczęśliwym dzieciństwem i nic z tym nie robić (robię, jak mi Bóg miły), uraz do „perfekcyjnej pani domu” jest we mnie chorobliwy. Skutkuje chorobliwym, obsesyjnym uporem, który jest w nieustannej kontrze do wewnętrznego przymusu.

Ponieważ, jak już wielokrotnie ostatnio pisałam, zaprzyjaźniłam się z medytacją, zaczynam ogarniać i tę sferę życia.

Na pewno nieco bardziej się zdyscyplinowałam, ale bez tego wewnętrznego „bata”, bez karania się za błędy i niedociągnięcia. Pracuję nad swoim skojarzeniem porządku z przemocą, karą, cierpieniem i mam efekty, choć do perfekcyjnej pani daleka jeszcze droga.

Ale czy pragnę perfekcji?

Nie! I jeszcze raz – NIE.

Jestem jednak wyczulona na zagadnienie (może za bardzo nawet) i widzę, jak często patriarchalna tradycja czyni z tych spraw narzędzie podporządkowania kobiety. Jak bardzo pragnie ją osadzić w bezpiecznej, ogranej roli, żeby nie musieć się mierzyć z prawdą o niej, żeby uniknąć problemu, jak się w tej prawdzie odnaleźć.

Myślę o tym pod wpływem rozmowy z bliską koleżanką, powtórną mężatką (od jakichś czterech lat). Głównym tematem naszej rozmowy było, że nie jest to małżeństwo udane, ale nie o tym dzisiaj myślę i piszę.

Tenże mąż powiedział podobno o mnie, że „ta Marta” na wszystko ma czas, wychodziłaby ciągle z domu, zamiast się nim bardziej zainteresować. Pojawiła się wzmianka, że nie zawsze w moim domu jest idealnie… Ano nie jest, ciągle jeszcze walczę z pewnymi zaległościami, a czas i samopoczucie nie zawsze pozwalają zająć się wszystkim z jednakową energią. Więc czasami sorry, ale podłoga pozostaje nieumyta (a brudzi się nieźle, gdy dom ogrzewa się piecem, nosi się opał, a do domu często wchodzi się w butach wprost z podwórka). Czasami gdy rano przypóźno wstanę, łóżko zostaje pospiesznie zarzucone narzutą, a wszystkie pomieszczenia mam przechodnie i wszystko to widzą odwiedzający mnie ludzie. Czasem poproszę syna o umycie naczyć, a on „oleje” i sterczą w zlewie te gary, bo ja za niego zmywać ani myślę. Czasami ja zostawię naczynia, bo gwałtownie pragnę pół godzinki się zdrzemnąć, zanim cokolwiek zrobię.

Do sytuacji ekstremalnych staram się nie dopuszczać, ale bywa u mnie mocno nieidealnie. Zanim poszłam po rozum do głowy, dręczyłam się wciąż jakimś „muszę!”, „trzeba”, obniżałam swoje poczucie wartości.

Na szczęście jednak po ten rozum poszłam.

Na marginesie – ten mąż koleżanki swego czasu uderzał do mnie w konkury i dzięki Bogu, że się na nim zawiodłam, że on sam zrezygnował. O dzięki Ci, Panie – a tak mi było wtedy przykro!

Wspomnę tylko na marginesie, że okazał się człowiekiem o bardzo ograniczonym intelekcie i mentalności, czego nie chciała zauważyć koleżanka i mocno się teraz w tym związku męczy.

No, więc – wróćmy do naszych baranów – wobec nas, kobiet, ciągle stawia się jakieś wymagania, oczekiwania, przycina się nas do szablonu. A dlaczego? Bo z szablonem wygodniej i łatwiej żyć. Bo nie trzeba myśleć samodzielnie. Jest gotowiec – i basta.

No to ja przepraszam. Nie mam ochoty na gotowce. Veto i kropka.

Nie, nie buntuję się dla buntu. Bardzo lubię przytulne, czyściutkie domki. Lubię gdy jest pięknie, ale doba wszystkich aktywności nie pomieści. Jeśli mam do wyboru film „Simona” (byłam wczoraj w kinie i serdecznie polecam!) i porządkowanie chałupy - wybieram film, a chałupa poczeka. Mój temperament i stan zdrowia sprawiają, że nie jestem z tych, którym każda praca pali się w rękach – czasami potrzebuję poleżeć, a kurz niech leży obok ;) Czasami czytam fascynującą książkę, którą muszę szybko oddać, więc chromolę te gary w zlewie! Czasami nagli kurs korektora teksów i jest to dla mnie ważniejsze niż „wylizywanie” kolejnego fragmentu mieszkania.

PRZESTAJĘ SIĘ ZA TO STROFOWAĆ I KARAĆ, A KOMU SIĘ TO NIE PODOBA – JEGO PROBLEM, NIE MÓJ.


Faktem jest wprawdzie, że mój dom brudzi się bardzo łatwo (taka specyfika: piec, wejście bezpośrednio z podwórza), ale gdy wzięłam się w garść, ze zdumieniem odkryłam, że większe porządki wcale aż tak dużo czasu nie pochłaniają. Wprowadziłam cosobotni rytuał i bardzo mi on pomaga utrzymać bałaganik w ryzach. Ale robię to dla siebie. Życiu na pokaz i pod publikę mówię gromkie i stanowcze NIE.

4 komentarze:

  1. Wszystkiego NAJlepszego Marta :) Dużo nieperfekcyjnych, za to wygodnych, miłych i puchatych zdarzeń życzę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję, chociaż wygoda nie zawsze popłaca, Ale naprawdę nie musi być perfekcyjnie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Najpiękniej jest gdy możemy robić nie tylko to co lubimy ale to co nie wymaga od nas poświecenia, robienia na siłę a nie daj Boże ponad siły czy na pokaz...Podłoga błyszcząca cieszy oko ale jak nie mamy ochoty czy zdrowia to ważniejsze od błysku podłogi jest nasze samopoczucie...Nauczyłam się a z wiekiem coraz bardziej skupiać na tym czy mam ochotę? siły? itd. Spokojnych Świąt pełnych uśmiechu .....

    OdpowiedzUsuń
  4. Najwięcej energii traciłam na te swoje presje i złości, nie na samą niezbyt lubianą pracę.

    OdpowiedzUsuń