Trudniejszy niż zwykle jest dla mnie tegoroczny listopad.
Pierwszy bez Mamy.
Nie mam już rodziców - to tak, jakby się samemu "poniekąd umarło"*
Częściej mi smutno ostatnio, a jednak wolę odczuwać ludzkie emocje niż izolujące mnie odrętwienie. Nareszcie jestem w stanie zapłakać, zezłościć się, że Jej nie ma, choć przecież zabroniłam Jej kiedyś umierać przed setką.
Nie będzie już rodzinnych spotkań, gdy zapraszała do siebie wszystkie swoje dzieci z rodzinami, wyciągała z kredensów swoją zastawę i częstowała swoimi włoskimi specjałami.
Mama ostatnich kilkanaście lat życia spędziła we Włoszech. Tam nauczyła się włoskiej kuchni, którą lubiła i chętnie wprowadzała w nasze polskie życie.
Gdy przyjeżdżała raz, czasem dwa do roku, było to dla nas świętem i niecodziennością, żródłem radości. Nie miałam dosyć spotkań. Dwa, czasem trzy tygodnie żyłam wtedy w innej rzeczywistości, mój własny dom schodził na plan dalszy, bo chciałam spędzać z Nią jak najwięcej czasu.
Nie będzie już tych spotkań. Już się nawet nie zdenerwuję, że prawi mi kazania (zdarzało się!).
Już nie pojem jej słynnej zupy ; gdy nie miała siły, czasu czy chęci na gotowanie, kupowałą mrożoną mieszankę warzywną i z tego powstawała "jej" zupa.)
I tylu rzeczy już nie będzie ; mogłabym wymieniać je i wymieniać.
Wszystko się z Nią kojarzy, wszystko Ją przypomina. Tyle rzeczy mam od Niej. Kurtka, spodnie (niejedne), sitko do przesiewania mąki..
Tyle jej powiedzonek wciąż dźwięczy mi w uszach, wciąż jestem w stanie odtworzyć w pamięci Jej głos.
Widzę Jej brązowe włosy.
Jak to możliwe, że tak po prostu ktoś ziknął, jakby kto gumką w zeszycie wytarł. Jakby z listy uczniów w dzienniku wykreślił. Jakby nic nie znaczyło tyle lat obecności.
Jakoś tak u Osieckiej było: "Rapete papete pstryk"/
*Był w naszym miasteczku taki jeden, nie calkiem zdrowy na umyśle, miejska legenda już, który mawiał, że matka mu "poniekąd umarła".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz