sobota, 3 grudnia 2022

Taki sobie wpisik - by jeszcze przez chwilę nic nie robić :)

 To będzie taki pospieszny post - rozgrzeszam się z grzechu prokrastynacji, mej wiernej siostry :)

Wiecie, jak to jest? Milion obowiązków  i postanowień. Niby są chęci i motywacja, ale... jeszcze tylko maleńki wpisik na blogusiu, jeszcze tylko herbatka na rozgrzewkę :) Oj, zgubny nawyk, ale - ja przecież tylko na momencik... No, co?!

W domu cicho, mój synuś "tyci-maluci" pojechał do dziewczyny - tak! on, który tak niedawno zarzekał się stanowczo, że żadnych dziewczyn, żon w swoim życiu nie przewiduje ani nie uwzględnia. Przyszła kryska na Matyska, a "synową" mam sympatyczną i rozgarniętą.

To kolejna sytuacja, która mówi mi, że - jak w tym haiku - płatki róż sypią się dół ja trzeba i wystarczy zaufać biegowi rzeczy.

Z moim przyjacielem piszemy może już nie co dzień, bo są różne sytuacje i tzw. proza życia, ale jesteśmy w stałym kontakcie. Myślimy o ponownym spotkaniu gdzieś bliżej wiosny. Koleżanka, której o tym powiedziała, zaczęła się wręcz zżymać, że tak długo każemy sobie czekać, ale mnie to nie przeszkadza. Wierzę, że będzie tak jak ma być, a samotność i czekanie mnie nie przerażają. Jestem sama już tak długo, że mogę jeszcze trochę, a skoro jest kontakt, to i osamotnienia nie odczuwam. Mam na swoim koncie takie doświadczenia, że wolę stanowczo powolne, niespieszne budowanie, oswajanie i łagodność niż namiętności i porywy. Nie zależy mi na związku dla związku, dla niebycia samą - zależy mi na więzi i uczuciu, na związku z OSOBĄ, którą wyróżnię spośród innych.

Centralne ogrzewanie - dziękować Bogu - nie okazało się zepsute. Pompa pracuje tylko na jednym "biegu", który zmieniłam nie mając o usterce pojęcia. Pewnie kiedyś trzeba będzie się tym bardziej zainteresować, ale na razie jest o.k.

Resztki węgla z zeszłej zimy jeszcze mam, zostało mi też trochę brykietu drzewnego i coraz bardziej przekonuję się do tego drugiego. W mig "robi" temperaturę, węgiel, choć trzyma dłużej, znacznie wolniej się rozgrzewa. Co się naklęłam pierwszej zimy w tym mieszkaniu, gdy jeszcze o paleniu w piecu nie miałam zielonego pojęcia! Ile się naczekałam i namarzłam, zanim po powrocie z pracy podniosłam słupek ciepła w termometrze z szesnastu stopni do bodaj dziewiętnastu.

Dzisiaj już jestem stary piecowy wyga :) Wiem, że po przekroczeniu progu domu pierwszą czynnością jest rozpalić "kopciucha" (jeszcze nie rozpalam rankami, nie jest aż tak zimno na dworze), a zanim się zacznie robić cieplej - albo ruch i krzątanie się w domu, co zapobiega marznięciu, albo kocyk i gorąca herbata. Nie ma co się denerwować bez potrzeby.

Jest o.k., jak jest :)

Co i napisawszy, mogę już lecieć do miasta. W planach zakupy spożywcze w delikatesach Centrum, bo tam kupię mięso bez tych koszmarnych plastikowych opakowań jak w Biedronce, potem fryzjer, bo włosy krzyczą o uporządkowanie, a następnie wizyta u Mamy (wiadomo gdzie) i w drodze powrotnej reszta zakupów w "mojej" Biedronce akurat naprzeciwko cmentarza. Bardzo często obie ostatnie spraw "załatwiam" za jednym zamachem.

Teraz szybko robi się ciemno, bywam na cmentarzu rzadziej, a nie podziękowałam jeszcze porządnie za "coś ładnego". Dziękuję stale, ale to nie to samo, co przeznaczyć na to specjalną, wyróżnioną spośród innych chwilę.

Dobra, lecę :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz