poniedziałek, 19 grudnia 2022

Przyjaźń?

 Chyba jest mi trochę przykro - wbrew temu, co deklarowałam przez pewien czas.

Zdarzają mi się opóźnione reakcje albo po prostu ewoluowanie uczuć. 

Mam, a może miałam przyjaciółkę, znamy się od czasów dzieciństwa, a zbliżyłyśmy się do siebie gdzieś tuż po dwudziestce. Bardzo sobie przypadłyśmy do gustu, mamy podobną wrażliwość, nikt o mnie tyle nie wie, co ona, wobec nikogo tak się w życiu nie otwieram (choć za zamkniętą w sobie nie uchodzę).

Ale...

Przyjaciółka jest osobą bardzo, wręcz wyjątkowo skrzywdzoną przez los. Miała straszne - bez żadnej przesady - dzieciństwo. Nie chcę tego opisywać, wolę zachować dyskrecję, ale dość, że wyrosła na osobę bardzo w życiu zagubioną i - dziś odważę się stwierdzić - z syndromem wyuczonej bezradności, z mentalnością ofiary.

Dziś to widzę, ale przez wiele lat nie zauważałam. Byłam wrażliwa na jej problemy, odczuwałam empatię. Te problemy zresztą nie były aż tak dotkliwe jak dziś - i młodsze byłyśmy, i zdrowsze, i silniejsze.

Przyjaciółka w młodości zachorowała przewlekle i dziś jest niedołężną inwalidką. Dom rodzinny nie daje wsparcia, warunki bytowe - tragiczne. Brakuje jej elementarnych udogodnień, pieniędzy na podstawowe życiowe potrzeby, co sprawia, że najzwyklejsza sprawa staje się wielkim wyzwaniem. Na wołowej skórze by tego nie spisał...

Oczywiście wszystkie trudne sprawy z biegiem lat się pogłębiły.

Stoję z boku i patrzę bezradnie, jak pogrąża się i w moim odczuciu idzie na dno bliski mi czlowiek.

Ale ten człowiek odrzuca każdą propozycję wsparcia!!!

Spuszcza z siebie odrobinę stresu wygadując się mnie i jeszcze paru osobom. Ze mną pewnie rozmawiała najczęściej.

A ja czułam, że mam coraz bardziej dość żalenia się, eksplozji negatywnych emocji: złości, żalu, pretensji, narzekania na matkę,brata siostrę - głęboko patologiczną rodzinę

Starałam się być cierpliwa, uważałam, że nie mnie oceniać, skoro nie chodzę w cudzych butach, ale brała mnie chęć walnięcia pięścią w stół i krzyknięcia: "Róbże coś ze sobą, do cholery!".

Domyślam się, ile przeciwności trzeba pokonać ubiegając się o jakąś pomoc, ratunek,ale przynajmniej bym próbowała, pytała, szukała. Choćby przez głupi telefon zaufania. Ratowałabym się, bo naprawdę jej sytuacja jest rozpaczliwa.

Któregoś dnia nie wytrzymałam przytłoczenia. Powiedziałam kilka słów za dużo (choć i tak ostrożnie),ujawniłam swoje zniecierpliwienie. Zwyczajnie po prostu nie wytrzymałam obciążenia.

Reakcja przyjaciółki? Tak zwany foch.

Bywały już te fochy wcześniej, ale nigdy tak długie jak teraz - bo to już kilka tygodni. Nie jestem obrażalska, nie jestem pamiętliwa, wybaczanie nie jest dla mnie problemem. Wyciągnęłam zatem kilka razy rękę do zgody, zadzwoniłam, napisałam... Odpowiedziała mi cisza. Nasza przyjaźń już od dawna opierała się głównie na telefonach, bo ona prawie nie wychodzi z domu, a mieszkamy w różnych miejscowościach. Na wsi z autobusami jest kiepsko, jeżeli wieś nie leży przy głównych szlakach komunikacyjnych, a i ja nie zawsze mam czas, bo praca, dom, obowiązki.

Tak więc po kilku nieodebranych ode mnie telefonach, sms-ach bez odpowiedzi powiedzialam: dość.

Napisałam po raz ostatni: [Imię], przeginasz. Jestem otwarta na kontakt, ale latać za Tobą nie będę. Masz tu numer telefonu, gdzie można się wygadać [tu podałam znaleziony w internecie numer, pod którym oferuje się bezpłatne wsparcie psychologiczne]. Ja po prostu psychicznie nie wytrzymuję, nie jestem ze stali.To nie znaczy, że mnie nie obchodzisz. Więcej się odzywać nie będę, jak zechcesz, to wiesz, gdzie mnie znaleźć.

To było kilka dni temu. Telefon milczy nada;

A ja? Wzruszyłam ramionami - cóż... jak nie, to nie. Mój świat nie kończy się  na tej osobie, choć była dla mnie ważna.

A jednak chyba trochę mi przykro. A jednak chyba czuję niesmak. Tak łatwo zweryfikowało się prawie 30 lat?

A może doświadczam tego, co przeczytałam dawno temu: "Z niektórych przyjaźni się po prostu wyrasta".

Ale żeby tak... rapete, papete, pstryk?

Bardzo to kiepskie.

2 komentarze:

  1. Według mnie super :) Dość toksyczny był związek, dla ciebie też. Nie bez powodu jednak przyciągamy kogo przyciągamy. Czasem brak wsparcia jest własnie motorem do zmiany, albo nie...
    W każdym razie, módl się by nie zadzwoniła, bo znów wpadniesz jak śliwka w kompot. Albo NIE :) ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, widzę, że inne osoby teraz są w kręgu mojego zainteresowania. Nie wiem, czy ja je przyciągam, czy one mnie - to chyba nie aż tak istotne. Kiedyś bardzo przyciągałam różnych skrzywdzonych ludzi i nawet poczytywałam to sobie za zaszczyt - że mi ufają, że jestem wrażliwa, dobra i takie tam...Od kiedy bardziej zaangażowałam się we własne życie, przekonałam się, że mogę więcej niż mi się wydawało - moja "wrażliwość," jakby zmalała. Te osoby mnie nie rozwijają, od lat niczego nie wnoszą w moje życie. Potrzebuję już innego wiatru w żagle, a moi starzy znajomi (ci niektórzy) wciąż tkwią w jednej i tej samej przystani. Nie chcę tu oceniać ani wartościować - po prostu inny etap,inne potrzeby. W sumie uważam to, o czym napisałam, za objaw mojego zdrowienia.

      Usuń