czwartek, 8 września 2022

***

Jestem gorącą zwolenniczką i admiratorką (nie chcę pisać: "fanką", bo to takie wyświechtane i płytkie określenie) nieżyjącego już księdza Jana Kaczkowskiego.

Znany jest w mediach, pod koniec życia zrobiło się o nim dość głośno, opublikował kilka książek-wywiadów.

Człowiek o wielkim sercu i wielkim intelekcie. Rozsądny i "życiowy".

Zajmował się... śmiercią, odchodzeniem, był twórcą jednego z najlepszych polskich hospicjów. Sam przez kilka lat zaglądał śmierci w oczy, gdyż chorował na nowotwór. Pomimo to był aktywny prawie do końca, wiele dobrego dał z siebie innym Wszystko to z humorem i dystansem do siebie.

Czytywałam jego książki, bo zawsze frapowały mnie sprawy egzystencjalne, związane z duchowośccią, naszym ludzkim wnętrzem.

Już po śmierci mojej Mamy trafiłam na wywiad z nim. Opowiadał, że umierający do końca zasługuje na godność ludzką. Aktem uszanowania tej godności były rozmowy, które ksiądz odbywał z umierającymi, zastanawiając się wspólnie z nimi, jak... POMÓC BLISKIM PRZETRWAĆ SWOJE ODCHODZENIE I ODEJŚCIE.

Mama czytywała Kaczkowskiego. Nie wiem, czy już była świadoma swojej choroby, czy też to przypadek, a może jakaś tzw. potęga podświadomości, ale ze dwie pozycje chyba nawet zakupiła do swojej biblioteczki...

Gdy już była w naszym miejskim hospicjum, moja siostra odebrała telefon. Zadzwoniła hospicyjna psycholog, wyjaśniając, że dzwoni na prośbę naszej Mamy. Zaoferowała swoje wsparcie, podała numer telefonu i powiedziała, że możemy do niej telefonować w razie potrzeby.

Wywarło to na mnie PIORUNUJĄCE wrażenie. W tak ciężkim stanie, zaabsorbowana swoimi poważnymi dolegliwościami jeszcze raz się o nas zatroszczyła, o swoją czwórkę dorosłych dzieci.

Ktoś niedawno wyraził się o Mamie jako osobie wielkiego  formatu. Nie zaprzeczyłam.

piątek, 2 września 2022

"Romantyczni inaczej"

 Jestem singlem, jak to się ostatnimi czasy mawia. Rozwódką i "trochę wdową".

Wiele też lat przed małżeństwem spędzilam jako singiel.

Dawniej nie było mi z tym dobrze. Z powodu niepełnosprawności, doznanej nietolerancji i prześladowań stałam się bardzo wycofaną, pełną zahamowań dziewczyną, więc nie wchodziłam w tego typu znajomości.

Potem weszłam w dużej mierze na siłę. Chciałam mieć własne życie, takie jak inne dziewczyny, kobiety... Skończyło się fatalnie.

Od rozwodu jestem sama, jeśli nie liczyć przelotnej znajomości z R. Choć pod wieloma względami bardzo mi się ta relacja podobała, zaistniały poważne przeszkody, ujawniło się uzależnienie i nieuczciwość. Pożegnałam zatem pana.

Dziś nie szukam. Przeszłam naturalny etap smutku i poczucia straty, ale wiedziałam już, że nie warto w imię związku rezygnować z siebie.

Dziś jest mi dobrze w pojedynkę, choć dobry związek mnie ucieszy.

Nie szukam nikogo ani w tzw. realu, ani przez internet, jednak od czasu do czasu ktoś mnie zaczepi drogą wirtualną (mam np. gadu-gadu), więc czemużby nie spróbować, nie pogadać, nie poznać kogoś ot tak, bez wygórowanych oczekiwań?

Odnoszę jednak wrażenie, że o ile w realnym życiu jeszcze się zdarzają, o tyle w świecie internetu nie ma już normalnych, kulturalnych, sympatycznych i dobrze wychowanych mężczyzn.

Nie jestem raczej pruderyjna, ale nie porzebuję tego nikomu udowadniać siląc się na "wyzwolone" konwersacje,  na coś, co niektórzy uważają za flirt, a dla mnie to niewybredne zaczepki, którym daleko do wysmakowania, dowcipu, niebalalności. Lubię i pontuszyć, ale nie wszystko z każdym dopuszczam Potrzebuję swobody, a tej nie buduje się w pięć minut.

Nie owijając w bawełnę napisałam dziś jednemu, że nie życzę sobie nagabywania na intymne tematy i złośliwie dodałam, że świń razem nie pasaliśmy.

Pan nie odpisał, czego wcale nie żałuję, ale zdarzało się w przeszłości, że moja reakcja wywoływała pogardliwe komentarze, że jestem zimną kobietą, że mam jakieś deficyty.

Dawniej było mi przykro, dziś na szczęście wiem, że to nie o mnie świaeczy, lecz o nich.

Dziwię się jednak, że tak wiele tego zjawiska.

Ambicje, zachcianki czy potrzeby?

 Kupię czasem taką bzdurę, że aż przykro.

Nie są to drogie rzeczy, ale nawet dwa złote przecież mogą razem dać niezłe sumki. Sumki, które przydałyby się na rzeczy bardziej potrzebne.

Ale szmateksowym kapciom-króliczkom nie mogłam się oprzeć!

Są rozkoszne, cudownie grzeją mi bose stopy. W moich kłopotach z krążeniem to ważne a nie zawsze ma się ochotę szukać skarpet, gdy się dopiero wyskoczyło z sandałów. Wiadomo też, że gdy marznie ciało, zziębnięta, podatna na na melancholie i rozmaite niehumorki bywa także dusza. Koją mnie więc kapciuszki w dzisiejszy pochmurny dzień.

I jak to często u mnie, są przyczynkiem do szerszych refleksji i spotrzeżeń.

Lubię czuć ukojenie i zrelaksowanie. Chyba najbardziej tego właśnie szukam w życiu: wewnętrznego spokoju.

Jak to się ma do moich marzeń o rozwijaniu się, poszerzaniu umiejętności, może zmianie pracy?

Bywam często zmęczona, przytłoczona - czy to lenistwo czy też potrzeby organizmu, by się ukoić, zwolnić, zatrzymać?

Wiem z różnych źródeł, że życie pod presją to nie najlepszy pomysł, ale czy w imię spokoju rezygnować z ambicji?

Muszę się temu przyjrzeć.