Czasami nic się nie dzieje, a jednak dzieje się tak wiele.
Sztuką jest właśnie to docenić i zauważyć. W takiej chwili doszukać się uroku i magii.
Myślę, jak opisałby moją dzisiejszą niedzielę Turgieniew albo Czechow, albo choćby Małgorzata Musierowicz.
Jak odmalowaliby nastrój leniwej, nudnej niedzieli, kiedy tylko kurz na drodze, wyciągnięty na podwórku pies, omdlałe kwiaty w ogródku?
Czułam się dzisiaj niczym w serialu "Ranczo", gdy od niechcenia pogadywaliśmy z sąsiadami przed domem... o niczym właściwie. Czułam się jak bohaterka malarskiej sceny rodzajowej.
I taka myśl mnie naszła... Po raz nie pierwszy.
A może moje życie jest dobre, jakie jest? Może niepotrzebnie szukam nie wiadomo gdzie?
Marzyłam i marzę, by robić coś innego niż robię. Coś w tym kierunku przedsiębiorę, ale wraca chęć, by odpuścić, przystanąć, poleżeć na kanapie. I trudno mi rozeznać - czy to kaprys umysłu, czy rzeczywista potrzeba? Czy nie walczę z sobą niepotrzebnie, łudząc się, że coś w swoim życiu zmienię? A może posłuchać tych chwil, gdy siedzę przed domem, wyciągam się na kanapie - i zwyczajnie jest mi dobrze... bo jest. Bo jestem.
A może... a może - właśnie teraz mnie to olśniło - tęsknię za takim właśnie życiem? Spokojnym, bez presji i pośpiechu. Bez udowadniania komukolwiek czegokolwiek?
Jest mi tak dobrze w domu, na urlopie.
Sama myśl o powrocie do pracy wywraca mi, za przeproszeniem, bebechy.
Tak, to jest trop! Eureka!
Wrócę jeszcze do tego ogromnie frapującego mnie tematu. Nie chcę teraz zagłuszyć gadaniem głosu serca.
*Fragment wiersza nastolatki (niestety, nie pamiętam nazwiska) opublikowanego kiedyś w "Filipince", a może w kalendarzu wydanym przez redakcję? Tak dawno to było, a ten fragment zapamiętałam na zawsze.
**Fragment piosenki zespołu Dżem.
Mnie kiedyś wmawiano, że każdego dnia powinnam robić wszystko, aby być lepszą wersją siebie. Więc cały czas biegłam, rozwijałam się, szukałam, poprawiałam, zdobywałam wiedzę, nowe umiejętności, dom błyszczał a ja próbowałam być idealna... W końcu odpuściłam, doszłam do takiego etapu w życiu, że zapytałam samą siebie: dokąd i po co tak gnam, skoro jest mi dobrze tak jak jest? Jestem najlepszą z możliwych wersji siebie tu i teraz i nie muszę za niczym gonić, ani nikomu niczego udowadniać (samej sobie też nie). I nie dam sobie wmówić, że mam ciągle przeć do przodu wbrew sobie. Nauczyłam się odpuszczać samej sobie i robić to, co chcę robić, co mi daje radość, co sprawia, że sama z sobą czuję się dobrze.
OdpowiedzUsuńI tego Ci Martuś życzę - takiego wewnętrznego pokoju, że nic nie musisz, ale możesz to, co chcesz :-)
Dużo we mnie ostatnio takich przemyśleń. Skłania mnie do nich i choroba, i różne inne przeżycia, i te wszystkie "psychologizmy", na które trafiam od pewnego czasu.
OdpowiedzUsuńKawał życia spędziłam z przekonaniami, które chyba nam wszystkim wmawiano ;) Ode mnie też oczekiwano bycia idealną, ja nie zawsze dawałam radę, buntowałam się też przeciwko surowym metodom i tak sobie fundowałam mnóstwo stresu nawet w dorosłym .życiu. O dziwo, od kiedy trochę nauczyłam się odpuszczać, znacznie lepiej radzę sobie z codziennością.