Nie poczułam się obrażona pytaniem o moje najbardziej osobiste sprawy, ale emocji nie zabrakło. Może nawet dobrze było zostać wysłuchaną bez zbędnych komentarzy, bo tak właśnie wysłuchał mnie wczoraj sąsiad, starszy pan. Mam jednak refleksję, że nie powinno się zadawać pewnych pytań, że uprawnia do nich dopiero przyjaźń, bliskość albo wyraźna prośba o wysłuchanie i wsparcie.
Jak lekko i nieświadomie ludzie ferują wyroki, opinie, nie znając zupełnie istoty rzeczy. Przecież za czyimś brakiem życiowego partnera, dzieci, mieszkania mogą stać prawdziwe dramaty, sprawy bolesne, przykre, wstydliwe.
Już kiedyś mnie ten sam sąsiad zapytał, czemu nie szukam towarzysza życia, a ja odpowiedziałam oględnie i oszczędnie. Wczoraj znowu nawiązała się rozmowa, zaczął mówić o sobie... jest w drugim związku, bo z pierwszą żoną się rozwiódł. Mówi o tym zwyczajnie, po prostu.
Jakoś tak się rozmowa potoczyła, że opowiedziałam o sobie trochę więcej niż mam to w zwyczaju. To było nawet dobre, bo facet potrafi słuchać. A jednak...
Obudziły się we mnie takie emocje, ze nie rozpłakałam się wprawdzie na wspomnienie mojego marnego życia osobistego, ale czułam poruszenie i rozstrojenie bardzo długo, dały o o sobie znać snem, z którego ocknęłam się dziś rano rozbita i zasmucona.
I pomyślałam sobie, że jednak mnie to złości, że ludzie nie są delikatni ani wrażliwi, że czasem drażni mnie inny sąsiad, którego ulubionym dowcipem jest, że mi chłop potrzebny albo że pewnie na randkę się wybieram, gdy opuszczam podwórze. Odpowiadam mu zawsze z humorem, ale... Ludzie, zastanówcie się trochę!
Czy ja mam obowiązek szukać towarzysza? Czy jedyną normą jest być sparowaną? Czy ci starsi już ludzie nie zdają sobie sprawy, że mogą swoimi pytaniami, komentarzami dotykać głębokich ran? Czy nie wiedzą, że życiowe scenariusze bywają skomplikowane i że nie wolno oceniać?
Mam tłumaczyć sąsiadowi, starszemu facetowi, obcemu właściwie, swoje skomplikowane doświadczenia z bliskością? Swoje urazy, lęki... mam dzielić się tym, co tak intymne?
Nie, nie mam żalu o tę wczorajszą rozmowę, powiedziałam, ile chciałam, nie za wiele i nie do człowieka ograniczonego. Nawet nieźle było wyjść poza pewne emocje i trudność w mówieniu o sobie. Ale to wszystko... poniekąd. To wszystko... "nawet".
Swoją drogą miałam wrażenie, że sąsiada lekko zatkało. No i dobrze może.
Jednak zastanawia mnie, czy nie lepiej zrobiłabym informując pana, że przeżyłam swoje dramaty, o których mówienie nie sprawia mi przyjemności.
Ot, "mięszane" uczucia.
Nie wiedzą. Nie wiedzą, że dotykają czegoś. Ileż razy ja coś powiedziałam, a człek jak gorącym pogrzebaczem dźgnięty . I zastanawiam się: jeju, toż ja nic takiego nie powiedziałam...
OdpowiedzUsuńNie obwiniaj pana za to, że wyszły twoje emocje. Raczej im się przyjrzy, bo twoje, mocno prawdziwe, może jednak spychane i nie widziane.
Właściwie go nie obwiniam, bo zawsze mogłam grzecznie wycofać się z rozmowy. Po prostu czułam kilka rzeczy naraz: poruszenie tym, co miałam do powiedzenia, jednocześnie skrępowanie, ale i jakiś rodzaj wdzięczności, że ktoś szczerze słucha tego, co mówię. Nie dałam rady jednak na tyle się otworzyć (nie próbowałam na siłę się otwierać), by poczuć się do końca zrozumianą.
UsuńZostawiłaś u Ani komentarz, i tak tu trafiłam.
OdpowiedzUsuńZ Twojego pisania dużo wzięłabym dla siebie. Też często mówię, ludzie mnie nie znają, a oceniają - po oglądnięciu jednego filmu. Ba czasami mam wrażenie, że wiedzą lepiej niż ja sama.
Nie musisz nikomu nic tłumaczyć, ale rozmowy pomagają :-)
Pozwolisz, że się u Ciebie rozglądnę
W sumie nie było źle porozmawiać, ale nie do końca byłam gotowa na takie niemal intymne wyznania. Z drugiej strony, nie było źle poczuć się wysłuchaną.
Usuń