piątek, 27 sierpnia 2021

O prokrastynacji, skąpstwie i niebieskim kocu.

Powoli mi idzie, mozolnie. Ten cały proces walki o siebie, zmieniania niebudujących przekonań...

Z lekka mnie to irytuje, bo życie ucieka, a chciałabym zdążyć, zanim mi ktoś prąd wyłączy w środku dnia. Podobno jednak trzeba zaufać...

W marcu odeszła pierwsza koleżanka z mojej licealnej klasy. Mądra, dobra, wartościowa osoba, z którą przez tyle lat obiecywałam sobie wznowić kontakt. Nie zdążyłam, za długo się guzdrałam, za bardzo sobie wmawiałam, że nie teraz, że nie warto tak po łebkach, między gotowaniem obiadu a zapędzaniem dziecka do lekcji, rozwodzeniem się z mężem i całą tą resztą, która tu i teraz.

A tu i teraz jest - TERAZ! TU! Chcesz napisać list do przyjaciela, zagadnąć tego przystojniaka z sąsiedniej klatki schodowej? To tu i teraz! Nie czekaj na okazję, sposobność - sam(a) sobie je stwarzaj i dawaj!

Jestem paskudnym prokrastynatorem, całe życie zwalczam lub oddaję się, na przemian, swoim skłonnościom do odkładania na później spraw, nawet tych potencjalnie przyjemnych. A bo jakoś tak... Może kiedy indziej będzie lepiej? 

OTÓŻ NIE, NIE BĘDZIE.

Moja sympatia do aktywnego spędzania czasu kłóci się często z równą sympatią do nicnierobienia, wylegiwania się na kanapie z herbatą i laptopem. Dawniej rzadziej laptop zastępował mi książkę, ale ostatnio zbytnio mi je wyparł. Nie jestem tym zachwycona i staram się trochę to zmienić.

Obserwuję, pomimo wszytko, zmiany na lepsze w swoim myśleniu. Tylko zachłannie chciałabym więcej :)

Większość życia spędziłam mając "za uszami" gadanie dorosłych do Marty-dziewczynki, Marty-nastolatki, Marty-młodej dorosłej: "To nie dla ciebie", "A jak ty sobie poradzisz?", "A tobie to już się całkiem w głowie przewróciło". Uczona byłam doceniać, dziękować, nie grymasić.

Uczona byłam, że nie potrafię, nie mogę, że jestem niewystarczająca... Próbowano mnie chronić, ułatwić życie - skądinąd był to wynik troski.

Tyle, że mi ciasno w tym schronieniu. Wyjrzałam odrobinę poza nie i co się okazuje? Na niewielką skalę - ale to przecież nie bez znaczenia - spełniłam kilka swoich potrzeb i marzeń.

Okazało się, że byłam w stanie osiągnąć pewien cel, coś ważnego załatwić. Poprosić też o pomoc i otrzymać ją.

Okazało się, że niektóre rzeczy przychodzą ot, tak - lekko. Wystarczyło otworzyć się na to.

Tak jak wczoraj, gdy zachwyciłam się rękodziełem przy straganie i niespodziewanie otrzymałam ozdobną szkatułkę od sympatycznego kramarza. Zakłopotana byłam bardzo, bo przecież wcale nie prosiłam.




Okazało się, że nieprawdą jest wieczne przeświadczenie, że nie stać mnie na sprawianie sobie prezentów, np. na ładne zasłony do pokoju, na błękitny koc. Kiedyś popadłam w tak absurdalne skąpstwo, że nawet kupując sobie lody, spotykając się z koleżanką w kawiarni, dręczyłam się wyrzutami sumienia. W minionym roku pozwoliłam sobie na całkiem sporo  i jakośn nie głodowałam, nie poszłam z torbami. I wreszcie mam w w domu taki koc, jaki mi się podoba, a nie z przypadku, bo np. teściowa oddała mi swój niepotrzebny brązowy (nie obrażając, broń Boże teściowej, ale czy nie mam prawa od brązowego woleć niebieski? Brązowy też się przyda, jak nie mnie, to komuś innemu).

Tak chcę żyć, to jest spójne z tym, co pisałam w ostatnim poście: po swojemu, tak jak NAPRAWDĘ mi się podoba.

Chcę "czuć" swój koc, swój płaszcz, swój dom i swoje życie. SWOJE.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz