Wracam,bo potrzebuję swojego prywatnego blogowego zakątka.
Boję się trochę pisać o osobistych sprawach, choć to mnie obchodzi najbardziej.
Miałam dzisiaj długą, szczerą rozmowę z kimś, kto był mi bliski i w pewnym sensie nadal jest.
Teoretycznie powinnam w imię szacunku do siebie zerwać zupełnie tę znajomość, a jednak... nie czuję tego, wciąż widzę w nim człowieka. Błądzącego, mocno niedoskonałego, ale nie bez potencjału.
Nie odważę się zbyt blisko do siebie go dopuścić, nie odważę się zaufać, postawiłam granice. A jednak coś dla mnie znaczy i będzie znaczyć zawsze.
Nie wiem, na ile mogę wierzyć słowom tego człowieka, ale dziś widziałam... właśnie człowieka. Świadomego swojej niedoskonałości i słabości, swoich błędów i... prawdziwego.
Mocno jest niedoskonały, a jednak zaznałam z jego strony więcej ciepła, uznania i szacunku niż z moim niby porządnym mężem.
Szkoda, że nie mogę zaufać i na nim polegać.
Szkoda, że nie da się tego wszystkiego uprościć, jednoznacznie ocenić. Byłoby łatwiej.
Ale to przez takie nieoczywistości życie tak fascynuje.
Cześć :) W każdym człowieku jest człowiek. W Hitlerze też był, kochał małe kotki i swoje córki, pewnie żonę, zachwycał się pięknem przyrody, był momentami zgubiony, smutny, jak każdy. Brońbuk nie porównuję, ale po prostu tak jest. Trzeba odwrócić. I w sobie człowieka zobaczyć. A potem zastanowić się, co i kto mu szkodzi a co nie. Taka radanierada :)
OdpowiedzUsuńAniu, dziękuję za mądry komentarz. Masz rację.
Usuń