Ile razy trzeba zaczynać od nowa?
Nawet jeśli nie zdarza się radykalna katastrofa, rewolucja.
Wystarczy, że zniknie z pola widzenia ktoś, do kogo zdążyłam się przyzwyczaić.
Niepożądany w gruncie rzeczy, nieodpowiedni, nieraz posyłany w myślach i w głos do wszystkich diabłów. Ale wciąż uparcie wracający.
A jednak stanowiący punkt codzienności, fragment krajobrazu niemalże.
A jednak czas leciał, kawa smakowała...
Nie ma cię (mała litera zaimka nieprzypadkowa) wreszcie. Raptem dwa dni nie ma, telefon milczy, nawet blokowanych połączeń brak. Tego chciałam - więc dlaczego tak cicho i pusto?
Przyzwyczajenie? "Zespół odstawienia"?
Znowu się trzeba przyzwyczajać do ciszy.
A ona aż w uszach dzwoni czasem.
Próbowałam zerwać niezdrową relację,ale znajomy ani myślał ugodowo się wycofać, więc tolerowałam, wytyczywszy pewne granice.
Zaczął coś wreszcie zmieniać w swoim życiu i nie ma już dla mnie czasu.
To dobrze, tak lepiej, tak zdrowiej.
Tylko dziwnie jakoś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz