Ponarzekam dziś trochę, choć nie przepadam za takim swoim blogowym wydamiem.
Otóż przeglądam blogi przeróżne i podziwiam: ten uprawia i upiększa swój mordowarski zakątek, ta gotuje cudności, tamta szyje, tamta pisze wiersze... A ja?Tysiące marzeń, planów, a żeby choć połowa się realizowała!
Ot, wczoraj... Pewnie to wpływ szaleńczych tego lata zmian pogody, że omal wczoraj nie umarłam za biurkiem ze zmęczenia (dobrze, że byłam sama w pokoju w pracy i nikt nie widział, jak "urwał mi się film", po prostu przysnęłam na siedząco). Jedyne, na co miałam siłę po powrocie do domu to spać - i tak też zrobiłam. Przespałam całe popołudnie, wieczorem pokręciłam się z godzinkę po chałupie i znowu padłam. Rano wstałam późno, nie zdążyłam pościelić łóżka, zostawiłam w zlewie brudne gary i poszłam do pracy.
Co zrobię dziś po południu? Oczywiście trzeba pomyć brudne gary, zrobić pranie, zaścielić rozbebeszone łóżko, ugotować obiad - i dzień zleci, i ogródek dziś będzie leżeć odłogiem, a zarósł już chwastami jak nieboskie stworzenie. A tak chciałabym jeszcze i szyć się nauczyć, i grać na gitarze, i rowerem pojeździć, i tyle książek na mnie czeka, i wiersze kiedyś pisywałam ponoć całkiem niezłe. A i dom po przeprowadzce (prawie 2 lata temu) wciąż nie jest tak zorganizowany, jakbym sobie życzyła.
Ludzie, jak Wy to robicie, że na wszystko starcza Wam czasu i energii?