czwartek, 13 czerwca 2024

Wieści z codzienności

Smętny dzień. Lubię być pozytywna, czytać siebie pogodną i energetyczną - ale smętek to też smak życia.
Lekki smutek mnie ogarnia i gorzka zaduma o D.
Nie chcę tu wywlekać zbyt prywatnych, zwłaszcza nie swoich spraw, ale z D.  - choć lody stopniały - miałam wczoraj rozmowę, która mnie zaniepokoiła. Niepokoję się się o jej psychiczne zdrowie - niestety, stwierdzenie to nie jest ironiczne. Czas pokaże, czy moje obawy są słuszne. A może to przejściowa sprawa? Oby!

Na podwórku trwają rozgrywki między Andzią a moją sąsiadką zza ściany. Zdarza mi się wyrazić własne zdanie na ten temat, ale stanowczo dystansuję się do całej tej wojenki.
Póki tej (już nie)nowej sąsiadki nie było, Andzię się jakoś tolerowało, ot czasem ktoś się na nią trochę zdenerwował, czasem sąsiedzi się pozłościli między sobą albo pośmiali z Andzinych dziwactw, ale większych awantur nie było. Odkąd przyszła "nowa" - trafiła kosa na kamień.

Poszłam w końcu po rozum do głowy, bo męczyły mnie te utarczki i drażniły. Po prostu zamykam okno, gdy zaczyna mi przeszkadzać tocząca się pod nim dyskusja lub gdy czuję, że niepotrzebnie przykuwa moja uwagę. Wolę mieć spokój i czas dla siebie.

Na przykład na drzemkę, gdy deszcz kołysze do snu :)

niedziela, 2 czerwca 2024

Z butami do serca

Nie poczułam się obrażona pytaniem o moje najbardziej osobiste sprawy, ale emocji nie zabrakło. Może nawet dobrze było zostać wysłuchaną bez zbędnych komentarzy, bo tak właśnie wysłuchał mnie wczoraj sąsiad, starszy pan. Mam jednak refleksję, że nie powinno się zadawać pewnych pytań,  że uprawnia do nich dopiero przyjaźń, bliskość albo wyraźna prośba o wysłuchanie i wsparcie.

Jak lekko i nieświadomie ludzie ferują wyroki, opinie, nie znając zupełnie istoty rzeczy. Przecież za czyimś brakiem życiowego partnera, dzieci, mieszkania mogą stać prawdziwe dramaty, sprawy bolesne, przykre, wstydliwe.

Już kiedyś mnie ten sam sąsiad zapytał, czemu nie szukam towarzysza życia, a ja odpowiedziałam oględnie i oszczędnie. Wczoraj znowu nawiązała się rozmowa, zaczął mówić o sobie... jest w drugim związku, bo z pierwszą żoną się rozwiódł. Mówi o tym zwyczajnie, po prostu.
Jakoś tak się rozmowa potoczyła, że opowiedziałam o sobie trochę więcej niż mam to w zwyczaju. To było nawet dobre, bo facet potrafi słuchać. A jednak...

Obudziły się we mnie takie emocje, ze nie rozpłakałam się wprawdzie na wspomnienie mojego marnego życia osobistego, ale czułam poruszenie i rozstrojenie bardzo długo, dały o o sobie znać snem, z którego ocknęłam się dziś rano rozbita i zasmucona.

I pomyślałam sobie, że jednak mnie to złości, że ludzie nie są delikatni ani wrażliwi, że czasem drażni mnie inny sąsiad, którego ulubionym dowcipem jest, że mi chłop potrzebny albo że pewnie na randkę się wybieram, gdy opuszczam podwórze. Odpowiadam mu zawsze z humorem, ale... Ludzie, zastanówcie się trochę!

Czy ja mam obowiązek szukać towarzysza? Czy jedyną normą jest być sparowaną? Czy ci starsi już ludzie nie zdają sobie sprawy, że mogą swoimi pytaniami, komentarzami dotykać głębokich ran? Czy nie wiedzą, że życiowe scenariusze bywają skomplikowane i że nie wolno oceniać?

Mam tłumaczyć sąsiadowi, starszemu facetowi, obcemu właściwie, swoje skomplikowane doświadczenia z bliskością? Swoje urazy, lęki... mam dzielić się tym, co tak intymne?

Nie, nie mam żalu o tę wczorajszą rozmowę, powiedziałam, ile chciałam, nie za wiele i nie do człowieka ograniczonego. Nawet nieźle było wyjść poza pewne emocje i trudność w mówieniu o sobie. Ale to wszystko... poniekąd. To wszystko... "nawet".

Swoją drogą miałam wrażenie, że sąsiada lekko zatkało. No i dobrze może.

Jednak zastanawia mnie, czy nie lepiej zrobiłabym informując pana, że przeżyłam swoje dramaty, o których mówienie nie sprawia mi przyjemności.
Ot, "mięszane" uczucia.

Rozmemłanie*

Nie wiem, czy jestem z tych często ostatnio opisywanych WWO (Wysoko Wrażliwych Osób), ale odnoszę wrażenie, że jest coś na rzeczy. Tylko oczywiście kiedyś nikt tego tak nie nazywał. Nie cieszyły się też takie osoby zrozumieniem przez innych. A całe sedno w tym - że nie rozumiały czy nie rozumieją same siebie, nie rozpoznają swoich potrzeb, nie wiedzą, dlaczego nagle czują się zmęczone, rozdrażnione, złe na cały świat.
Grzebanie w sobie, psychologia, zawsze mnie pociągały, mimo to od niedawna dopiero uświadamiam sobie, jak warto zwracać uwagę na swoje stany i okoliczności, w jakich to się dzieje. Można wtedy wiele odkryć i nauczyć się o sobie. Dzięki temu natomiast można lepiej się sobą zaopiekować.

Nagminne jest - zauważam to bardzo - uciekanie od siebie, zagłuszanie siebie w bardziej i mniej zdrowy sposób. Czasami przejawia się to jak w wypowiedzi kolegi: "muszę coś robić, bo inaczej piję, tyję i się narkotyzuję (żart, rzecz jasna, ale bardzo wymowny). Kiedy indziej widzę, jak ktoś zupełnie nie potrafi odpoczywać, wyciszyć się, usiąść spokojnie - musi "latać", być zajęty, nawet gdy narzeka na bolące nogi. Często ludzie zajmują się "pierdołami" - co kto powiedział, jak kto się ubrał - bo to im pozwala nie zajmować się sobą, nie czuć niekomfortowych emocji. Tych mechanizmów jest mnóstwo, ja też nie jestem od nich wolna, choć niektórych bardzo nie lubię.

Zauważam, że od kiedy poszerzam swoją wiedzę oraz świadomość, coraz bardziej po drodze mi z samą sobą. Szukam wręcz przestrzeni, gdzie mogę pobyć sama i zająć się tym, co w danej chwili najbardziej mnie obchodzi. Bywam zmęczona ludźmi, gadaniem o niczym, nadążaniem za innymi. Bywam znudzona. Moje rodzeństwo już się przyzwyczaiło, że od jakiegoś czasu w dowolnym momencie ewakuuję się do domu z rodzinnych spotkań. Podobnie jak ze wspominaną ostatnio D. - nie chce mi się udawać, że wszystko o.k., kiedy wcale tak nie jest... Nie! jeszcze inaczej: jest o.k., ale nie chcę udawać, że mi to odpowiada. Uczę się być uprzejma, ale stanowcza w podobnych sytuacjach. Już wiem, że tłumienie siebie grozi niekontrolowanym wybuchem jak z D. właśnie.

Trochę się rozgadałam, rozwlekłam, popłynęłam w dygresje...
Otóż jestem na tym lekarskim zwolnieniu i mam więcej czasu na wszystko, również na leniuchowanie i pogwarki z sąsiadami. Z jednej strony ciekawie jest pozbierać "newsy" z podwórka - ale z drugiej...
No, właśnie! Zastanowiło mnie wczoraj, dlaczego jakaś taka łażę niewiedząca, czego chcę, jakby rozdrażniona, jakby niezadowolona. Dzisiaj podobnie.
No i doszłam przyczyn: przebodźcowanie! Ciągle ktoś obok, ciągle coś, a organizm i psychika bardziej niż zwykle miały ochotę na spokój, chwilę izolacji (nie wierzyłam w to, uważałam za wymysł i przesadę, ale rzeczywiście w "te babskie" dni ma się zwiększoną wrażliwość i bardzo warto jej posłuchać - nigdy dawniej tego nie zauważałam i jestem pod wrażeniem tego odkrycia). Chciało mi się poleżeć na kanapie, poczytać, popisać o swoich przemyśleniach, a w przerwach zadbać o własny dom, własną przestrzeń. A czułam, ze czas przecieka mi przez palce, że go marnuję.
Koniec końców, popadłam w "rozmemłanie", którego nie lubię, w którym się wcale nie wypoczywa, choć się "nic" nie robi. Zmęczyłam się!

Daję sobie chwilę na wyjście z tego stanu, na bliskość ze sobą, a potem zajmę się czymś, co sprawi, że moja rzeczywistość będzie taka, jak sobie życzę. Po pierwsze - przygotuję dobry obiad, ale bez pośpiechu i nerwów, że już późno.


*Wszędzie w książkach (tych napisanych staranną i poprawną polszczyzną) spotykam formę "rozmamłanie", ale jakoś trudno mi się do niej przyzwyczaić.

PS. Sprawdziłam! Obie formy są poprawne.