Podzieliłam się w piątek swoimi wątpliwościami na codziennej oddziałowej tzw. społeczności. W rezultacie poproszono mnie na indywidualną rozmowę z panią psycholog (nie, nie mogę się przyzwyczaić do niektórych, nieużywanych dawniej form feminatywnych - wydają mi się takie sztuczne i pretensjonalne, chociaż ich ideę popieram). W trakcie rozmowy dowiedziałam się - nie pierwszy raz zresztą - że traktuję siebie zbyt surowo i wymagam od siebie więcej niż moje otoczenie. A jednak wciąż mam wrażenie, że wszyscy dookoła radzą sobie lepiej, mają więcej energii, są jacyś sprytniejsi i sprawniejsi. Cóż... pradawny przekaz z rodzinnego domu, o czym nawet psycholog nie wspomniała, po prostu już to wiem, uzbrojona w nabytą tu i tam wiedzę.
Mam obiecane testy na deficyty uwagi i koncentracji. Sama o nie zapytałam, bo niedawno ktoś mi zasugerował, bym to sobie sprawdziła, skoro całe życie walczę z roztargnieniem i zapominaniem oraz brakiem organizacji (po operacji się pogorszyło). Może ma to swoje uzasadnienie i można sobie realnie pomóc, skoro zwykłe "weź się w garść" nie pomaga? Pani P. podpowiedziała mi też kilka innych rozwiązań na problemy z komunikacją i moim niedosłuchem. Przyznaję, że niektóre, tak proste, zupełnie nie przyszły mi do głowy. Przyznaję też, że choć do nieśmiałych, bojących się zabierać głos nie należę, nie śmiałam skupiać na sobie uwagi całej grupy, aby poruszyć nurtujące mnie sprawy Do myślenia dały mi słowa psycholożki, że być może tym milczącym jest na rękę, że dwie - trzy osoby są aktywne, a pozostałe mogą się nie wychylać. Więc owszem, pogadam otwarcie o tym, co mnie boli - i popytam innych, jak to widzą, że trzeba mi po sto razy coś powtarzać, bo nie zrozumiałam, że nie nadążam w rozmowach. Mnie jest z tym ogromnie źle i ciężko. Jestem rozmowna, lubię wymianę myśli, więc doznaję nieustannej frustracji z tego bycia na marginesie. Jednocześnie ogromnie męczy mnie hałas, to wytężanie uwagi... Jest nas na oddziale kilkanaście osób, nie tak jak w pracy, gdzie w pokoju maksymalnie przebywało nas kilka, a i to mnie czasem drażniło.
Mocno się też zastanawiam nad pracą u Mateusza. Niby nie jest to ciężka robota, ale jednak zabiera sporo czasu, bo koledze zwolniły się kolejne dwa mieszkania, gdzie lokatorzy przebywali kilka lat, i Mateusz zdecydował się również wynajmować je na zasadzie hotelu. Wczoraj, chociaż nie było wiele pracy, po ostatnim sprzątaniu, nowi najemcy nie nabrudzili, jednak zmęczył mnie upał (dwa mieszkania są na strychu), wcześniej nauganiałam się rowerem po mieście, bo wybrałam się do "Mrówki", gdzie kupiłam nową pralkę (dostarczą mi ją w czwartek). Po powrocie do domu po prostu padłam na kanapę i przespałam kilka godzin.
Jakaż była moja "radość", gdy oddzwoniłam na nieodebrane połączenia od Mateusza i dowiedziałam się, że na dzisiaj znowu jest robota i znowu w dwóch mieszkaniach. Na szczęście dogadałam się z moją sąsiadką, rencistką nie "śmierdzącą" groszem, osobą energiczną, ruchliwą, z tych, co to nie potrafią usiedzieć w miejscu. Idziemy dzisiaj do M. razem i ona ogarnie jedno mieszkanie, a ja drugie.
Mimo wszystko czuję się zniechęcona i - co tu kryć - dzisiaj znowu bez energii. Tylko poczucie obowiązku mnie motywuje. Chciałabym pospać, posiedzieć spokojnie z książką, na powolny spacerek wyjść i nigdzie się nie spieszyć.
No, cóż...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz