wtorek, 3 września 2019

Życiowe wybory

Nowy rok szkolny zawitał. Ósma klasa i pierwsze "poważne" życiowe wybory (w cudzysłowie, bo właściwie dlaczego tylko pragmatyczne wybory uważa się za poważne?).
Do niedawna Młody był bardzo pewny swojej życiowej decyzji: chciał kształcić się w kierunku informatyki. Od pewnego czasu dostrzegam wahanie, syn wręcz potrafi powiedzieć, że nie wie, czym się interesuje. Co gorsza, mnie też trudno to określić. Przejawia raczej skłonność do przedmiotów ścisłych, jest raczej spokojnym chłopcem, lubi sobie posiedzieć w domu, zajmując się jakimiś swoimi sprawami. Nie stroni od kolegów, ale lubi pobyć sam i nie nudzi się we własnym towarzystwie. Jest inny niż kuzyn-rówieśnik, jego przeciwieństwo. Kuzyn garnie się do ludzi, jest wszędobylski, lubi zabłysnąć. Moje dziecko wyraźnie woli być z boku. Orzekłyśmy z koleżanką, że to zdecydowanie introwertyk.
Bardzo mnie razi i budzi bunt poddawanie dzieci od najmłodszych lat presji rywalizacji i dobrych ocen. Nawet wczoraj, gdy spotkaliśmy szwagierkę, matkę wspomnianego kuzyna, i wywiązała się rozmowa o średniej szkole, zapytana o wybór kuzyna ciotka odparła, że wszystko zależy od ocen, bo to one decydują o przyjęciu do takiej, a nie innej szkoły.
Bardzo mi się to nie podoba! Już u progu młodości dzieli się dzieciaki na "lepsze i gorsze", tworzy się jakieś uczniowskie getta. Owszem, zawsze istniał w świadomości ten podział na elitarne licea i proste zawodówki, ale dziś, mam wrażenie, ten podział się zaostrza. Może jednak się mylę, myślę błędnie? Jestem jednak za tym, żeby dać każdemu szansę, bo nawet słabszy uczeń może rozwinąć skrzydła trafiwszy na sprzyjające warunki. Ja na przykład nie najlepiej czułam się w podstawówce, nie byłam też wzorową uczennicą, ale dostałam się do liceum, gdzie okazało się, że nie wypadłam kozie spod ogona. Nie mam zresztą kompleksów odnośnie wyboru szkoły, nie czuję potrzeby posyłania syna do prestiżowego liceum, by sobie i ludziom coś udowodnić. Jeśli zdobędzie praktyczny i pasjonujący go zawód, to wspaniale. Grunt, by to on był usatysfakcjonowany. Sama pamiętam, jak z zazdrością przyglądałam się własnoręcznie szytym ubraniom koleżanki-absolwentki szkoły odzieżowej, zachwycałam się pysznościami, którymi nasze biblioteczne imprezy uświetniała szkoła "spożywcza".
Wybór drogi życiowej jest trudny. Sama do dziś nieraz rozmyślam, co można było wybrać zamiast bibliotekarstwa, ile dziedzin mnie kusi i nęci. Rzadko zdarzają się tak zdecydowane osoby, o tak sprecyzowanych zainteresowaniach jak Simona Kossak na przykład, jak może ze dwie moje koleżanki, prawdziwe "pasjonatki" swoich zawodów (cudzysłów zamierzony, bo pasjonat według znawców polszczyzny to człowiek łatwo wpadający w pasję czyli wściekłość, a nie oddany swojej pasji, tj. zainteresowaniom).
Bardzo takich pasjonatów podziwiam, ale nie każdemu dane...

3 komentarze:

  1. Właściwie, to zawsze chciałam być nauczycielką języka polskiego i nic więcej mnie nie kusiło.
    Dzieci, aby zadowolić rodziców, wybierają liceum, ale potem mają problemy ze znalezieniem pracy i zasiadają w kasie marketu lub sprzedają kebab.
    Ciężko jest znaleźć dobrego fachowca po zawodówce. Gdyby nie moje znajomości, do tej pory nie miałabym wyremontowanego mieszkania.

    OdpowiedzUsuń
  2. Daj synowi szanse, nie naciskaj; moze wkrotce odkryje swoje "pasje":)

    OdpowiedzUsuń
  3. Koleżanka, mądra i wykształcona kobieta, dała mi kiedyś radę: Pozwól Miśkowi być sobą. Staram się o tym pamiętać.

    OdpowiedzUsuń