Obijam się, bo po pierwsze, nie ma dzisiaj wody w naszym domu, a po drugie strasznie jestem słaba po chorobie.
Choroba jeszcze zresztą trwa, ale zaczyna mnie wreszcie interesować cokolwiek poza leżeniem i tym, co wdzięcznie określam jako zdychanie.
Nigdy w życiu nie czułam się tak fatalnie. Wciąż brakuje mi sił, przejdę dwa kroki po domu i opieram się o futrynę albo gdzieś siadam, bo niemal omdlewam. Dobrze jednak, że czuję już jakąś chęć do życia, ogarnięcia się na miarę sił i możliwości, jakaś przyjemność ze słońca zaglądającego w okno itp.
Po Nowym Roku niektórzy czynią podsumowania, bilanse, przemyślenia. Post jednej z blogowiczek skłonił mnie do zastanowienia się nad moim minionym rokiem.
Niczego spektakularnego w tym roku nie dokonałam, nie przeżyłam żadnej szalonej przygody ani specjalnych sukcesów, Radością było dla mnie, że jestem w stanie wybrać się na kilkunastokilometrową wycieczkę rowerową po pagórkowatej okolicy, że częściej ruszałam się z domu, nieco więcej obcowałam z naturą.
Cóż... Jedni marzą o zagranicznych wojażach a inni dziękują Bogu, że są w stanie na własnych nogach wyjść na spacer.
Cały rok jednak zdominowała śmierć Mamy. Teraz gdy zbliża się rok, odkąd dowiedzieliśmy się o Jej chorobie, powraca do mnie żal i bunt.
W żartach zabraniałam Jej umierać przed setką. Ktoś gdzieś miał to w nosie.
A gdybym miała podsumować ten mój rok jednym zdaniem - był to rok bardzo "do wewnątrz". To tam się działo najwięcej i najważniejsze..
Bilanse nie bolą, czasami jednak nie ma o czym pisać, bo albo nic się nie działo, albo mgła mózgowa. Dlatego sama tak skrupulatnie pisze bloga 😁 Wszystkiego dobrego w nowym roku. Ludzie mówią, że życzenia nic nie dają, ale przecież nie zaszkodzi 😊
OdpowiedzUsuńMoniko, odwzajemniam życzenia, chociaż z opóźnieniem. Wszystkiego najlepszego! Lubię codzienniki, bo pozwalają pochylić się nad tym, co tak często pomijane.
OdpowiedzUsuń