Znów ciężki dzień. Mam dość tych ciężkich dni! Nie ma tygodnia bez dziadostwa. Moje życie to walka o w miarę normalne funkcjonowanie.
Zwiałabym na rentę, jak mi Bóg miły. Coraz częściej myślę, że trzeba by się tym serio zająć. Mam dosyć "kopania się z koniem", udawania, że nie ograniczają mnie... ograniczenia.
Zwiałabym na rentę, zaszyła się w domu, poszukałabym pracy zdalnej, by nie musieć ruszać się z domu, gdy mam zły dzień. Co się trochę odbiję od dna, nadrobię nieco zaległości w swoich sprawach, przychodzi moment, gdy mam ochotę tylko "zdychać".
Tak jak dziś.
Wczoraj nie zdążyłam umyć naczyń, bo umówiona byłam z koleżankami na spacer z kijami nordic-walking. W końcu i mnie się należy odrobina zdrowej rozrywki. Z tego spaceru wróciłam zaskakująco zmęczona, ale uznałam to za efekt odprężenia, rozluźnienia i dotlenienia. Stwierdziłam, że to całkiem miłe uczucie i warto je wykorzystać, kładąc się wcześniej spać. I wyspałam się jak księżniczka! Zbudziłam się wcześniej niż zwykle i z wielką radością przerobiłam przez godzinę kolejne rozdziały testu korekty. Oczywiście gdy przyszła pora szykowania się do pracy, poczułam przemożną chęć snu, przypisałam to jednak przypadkowi.
Tymczasem w pracy - zjazd totalny. Ogromnie trudno było mi się skoncentrować, byłam znużona i zniechęcona. Jakoś "zmęczyłam" ten dzień, dopiero pod koniec mnie olśniło, że zamiast na siłę forsować trudniejsze zadania, trzeba było "pchnąć" łatwiejsze, opracować więcej książek, a w lepszej chwili zweryfikować dokładność opisów.
Po pracy czekała mnie jeszcze wizyta u protetyczki słuchu. Przyciszyłyśmy trochę ustawienia aparatu, bo nie mogłam znieść nadmiaru dźwięków, to było niemal bolesne. Złe samopoczucie sprawiło, że nastrój miałam podły, więc sprawa aparatu "dobiła" mnie zupełnie. Niestety, ubytek słuchu mam znaczny i najlepszy aparat cudu nie sprawi. Zresztą to tylko aparat, nigdy nie dorówna zdrowemu słuchowi. Niech mnie nikt nie wk....wia gadaniem, że protetyka słuchu poprawia jakość życia! Trochę owszem, ale ma to swoją cenę.
Wieczorem wróciłam do domu i padłam. Aż dziw mnie bierze, że dotrwałam do tej pory, a jest dziesiąta wieczorem. Obejrzałam w internecie film "Drewniany różaniec" - na podstawie głośnej niegdyś powieści Natalii Rolleczek, która swój utwór oparła na własnych wspomnieniach. Film czarno-biały (stary), w zimowej, surowej scenerii wywołał we mnie pewne emocje oraz refleksję o smutnych i trudnych warunkach dawnego życia. Dziś tak rozpowszechnione jest narzekanie na wszystko, a w porównaniu z bohaterkami filmu żyjemy jak pączki w maśle!
Na marginesie - zadziwia mnie bardzo fenomen i popularność wydanej niedawno książki: "Chłopki". Mnie podobne opowieści znane są z wielu innych książek, pamiętam też wspomnienia moich dziadków, a częściowo i rodziców. "Chłopki" nie są dla mnie żadnym objawieniem.
I taki oto beznadziejny dzień dobiega końca.
Eeeech!
"Chłopki" przeczytam. Ja z chłopów, więc to nie będzie objawienie, ale w międzyczasie wyrosło pokolenie ludzi wracających z życia w mieście na wieś i romantyzujących tę decyzję do imentu.
OdpowiedzUsuńMocno mnie zadziwia ta niewiedza. Cóż... chyba to rzeczywiście kwestia pokolenia. A wystarczy przeczytać "Antka" czy "Janka Muzykanta" - dzieła mocno niektórym obrzydzone i niesłusznie kojarzone z indoktrynacją.
UsuńJa też z chłopów. Matka mojego Taty została sierotą jako trzynastolatka i musiała iść na służbę do obcych gospodarzy. Sama również wychowałam się na wsi, choć nie była to już wieś typowa, bo PGR.