Obudziłam się o trzeciej nad ranem, a że nie mam w takich sytuacjach zwyczaju starać się zasnąć na siłę, bo to bezcelowe - robię to, co lubię: piszę.
Napisałam przed chwilą o siostrzeństwie dusz, o satysfakcjonujących relacjach z innymi kobietami. Cudowna i bliska mi sprawa, a tak często deprecjonowana właśnie przez kobiety.
Jak bardzo wierzymy w stereotypy i schematy.
Doznałam i dobra i łajdactwa (dobra bez porównania więcej) zarówno od kobiet, jak i mężczyzn. Nie uważam, że kobieta kobiecie wilkiem, nie gloryfikuję facetów tylko dlatego, że - za przeproszeniem - nie mają jajnikow. Owszem zauważam pewne różnice w naszych psychikach i zachowaniach, które można podciągnąć pod jakiś wspólny każdej grupie mianownik, ale generalizowanie jest krzywdzące i szkodliwe.
Nie zgadzam się też z rozpowszechnionym poglądem, że kobieta z mężczyzną nie mogą się przyjaźnić, lubić, kumplować, nie dążąc do romantyzmu czy seksu. Miałam i mam w życiu takie relacje i głęboko wierzę, że są możliwe. Szkopuł w tym moim zdaniem, że często kobiety mają problem z zachowaniem jednak pewnego dystansu, nie pamiętają, że przyjaciel to nie przyjaciółka w spodniach.
No, ale wstęp i dygresja przydługa, bo chciałam o czymś innym.
Żyję sobie otóż jako singiel całkiem sporo już lat. Przywykłam i polubiłam tę swoją wolność.
Zastanawia mnie jednak, czy nie padłam ofiarą własnych jakichś schematów i stereotypów. Bo to podobno one powodują, że postrzegamy rzeczywistość przez określone filtry.
Dlaczego spotykam facetów nudnych i tak beznadziejnie prymitywnych? Może nie w realu, bo tu szybciej można zweryfikować sytuację i człowieka, ale statystycznie przecież powinni być "normalni" ludzie i w internecie.
Nie poszukuję znajomości, ale wciąż jeszcze mam komunikator gadu-gadu (dla niektórych dawnych kontaktów). Czasami jestem zaczepiana przez panów. Czy uwierzycie, że na przestrzeni tylu lat trafił mi się dosłownie jeden mężczyzna, z którym można normalnie pogadać o wszystkim i nie jest to seks ani kretyńskie próby flirtu (flirt jest dla inteligentnych, a to, co niektórzy za niego uważają, to dla mnie zwykłe prostactwo)?
Z tym moim znajomym utrzymuję kontakt już chyba ze trzy lata i niczym mi się nie naraził. Nie nadużywamy swojego czasu, ale rozmowa z nim to zawsze coś, co wnosi wartość do mojego życia, chociaż nie jesteśmy zainteresowani spotkaniami ani związkiem. On jest żonaty i zadowolony ze swojego małżeństwa, a ja nie uważam, że muszę uwodzić każdego fajnego faceta, że zwykły wartościowy kontakt to rzecz cenna sama w sobie. Niektórym znajomym to się w głowie nie mieści.
Ot, paradoks: nie jestem podrywana, nie podrywam, a jest to najbardziej wartościowa z moich damsko-męskich wirtualnych znajomości.
A ci "zainteresowani"?
O matko i córko! o tatusiu i mamusiu! Nie ma konwersacji, nie ma dobrego wychowania. Jest prymitywna bezpośredniość i ubóstwo intelektualne oraz duchowe. Nie ma... nic!
Wyżyny konwersacji i zagajanie rozmowy panów takowych: "Cześć! Ładnie wyglądasz", "Cześć. Zajęta czy wolna?", "Cześć, a pokażesz się?". Czasami nawet "cześć" to za dużo dla panów.
Jeden taki robił niezłe, sympatyczne wrażenie. Odechciało mi się pisania, gdy po pierwszej, miłej dla "ściemy" rozmowie zaczął nachalnie prosić o zdjęcia (a dostał na samym początku ze dwa dla świętego spokoju), nie interesując się wcale, co słychać w moim życiu, niewiele mając do powiedzenia o swoim.
Już mi się nie chce owijać w bawełnę, bez ogródek piszę takim delikwentom, że nie jestem nimi zainteresowana, że mnie nudzą. Niektórzy przyjmują do wiadomości, a inni czują się obrażeni tym, że kobieta ośmiela się mieć własne zdanie. Wczoraj poinformowano mnie, że z takim wrednym charakterem nikogo sobie nie znajdę. Z rozbawieniem odpisałam, że uznaję to za komplement.
Kwestia "zostaniesz sama" już dawno przestała dla mnie być problemem, zwyczajnie mi to niestraszne. Bliskości duchowej mam w życiu pod dostatkiem, a ta seksualna? erotyczna? Pozwolę sobie zachować dla siebie swój pogląd na sprawę, bo wśród niby to wielce wyzwolonych osób mają się dobrze stereotypy, hipokryzja i wielkie tabu ; mam też potrzebę intymności.
Czasami jednak zastanawiam się: czy tak bardzo odstaję od normy? Czy to ze mną coś nie tak, czy z tym światem? Pewnie w porządku z jednym i drugim, każdy ma prawo być, jaki jest, i zapewne ludzie są różni. No, to czemu nie spotykam takich potencjalnych partnerów, z którymi mi po drodze?
Czy nie mam jakiegoś wykrzywionego obrazu całej tej sfery, skoro zdaję się dostrzegać wciąż te same, powtarzalne sytuacje - których sobie wcale nie życzę?
Mocno to frapujące i ciekawe.
No cóż Marta, powtarzalności są sygnałem jednak. Ja przynajmniej tak uważam. Może podpowiedzią? Może łamigłówką do rozwiązania? Różnie ludziom się plecie. Mam w pamięci historię, którą opowiedziała mi czytelniczka. Miała ojca, którego nie lubiła, wręcz się brzydziła i wstydziła chyba. Jej mama też. Nie umiał być elegancki, nie lubił kuchni żony, bo była zbyt wykwintna. najbardziej lubił mięsko tłuste, jadł wtedy ze smakiem, a tłuszcz lał mi się po brodzie- to jakoś szczególnie brzydziło mamę i córkę. Pił. Kiedyś córka go śledziła, bo wymknął się z domu jakoś dziwnie. A on poszedł do stodoły, wyciągnął z siana bimberek i boczek, usiadł i ze smakiem, powolutku jadł i popijał. Córka obiecała sobie, że takiego chama obrzydliwego i pijaka nie weźmie za męża nigdy. Trafiła na schludnego, eleganckiego, potrafiącego konwersować pana. Z pieniędzmi, oblatanego w świecie. Czuły, inteligentny, opiekuńczy. Od razu zaiskrzyło. Po kilku latach musiała uciekać, bo to przemocowiec był i obawiała się o swoje życie wręcz. Nadal z obrzydzeniem mówi o ojcu...
OdpowiedzUsuńA ja się zastanawiam, co byłoby gdyby jej matka gotowała jak mąż lubi i cieszyło ją, że tak z apetytem zajada...
Czasem taki drobiazg załatwia nas na cacy...Choć wiadomo, tam głębiej to wiele innych rzeczy się kłębi....
To jest niesamowite, jak bardzo pozorne drobiazgi zostawiają ślad. Doświadczyłam i doświadczam tego. Są rzeczy, na punkcie których mam totalnego hopla, na przykład wyniesioną z domu niechęć do sprzątania, poczucie, że totalnie tego nie potrafię, nie kontroluję, poczucie presji i buntu. Nieraz o tym pisałam. To aż chorobliwe u mnie.
UsuńTeraz, przed świętami tradycyjnie szlag mnie trafia na ten cały przymus, nie mogę się zorganizować, ale z roku na rok bardziej odpuszczam i luzuję z tematem. I lepiej mi.
Na pana innego niż mój mąż trafiłam również. Dowcipny, pogodny, obyty i intelektualnie w porządku... i pijak, cwaniak, oszust, kombinator.
Ojca miałam fajnego i nieodżałowanego, ale mieli rodzice swoje toksyczne zagrania.
Drzewo na zdjęciu (doczytalam w innym miejscu, że to ponoć mirabelka) cudowne.
OdpowiedzUsuńFaktycznie, trudno czasem być osobą, która odstaje od normy, także w kwestiach związkowych. Czasem też wiele lat trzeba, by złamać wzorce wpajane od dziecka. Ale najważniejsze, żebyś żyła w zgodzie ze sobą.
Dziękuję. Muszę jeszcze dopracować tę graficzną oprawę bloga. Lubię akcentować na nim zmiany pór roku.
UsuńOdstawanie od norm bywa bardzo bolesne, ale samoświadomość pomaga.