wtorek, 9 kwietnia 2024

Odciski

Ugryzło mnie coś.
Już nawet nie pamiętam, od czego się zaczęło, ale ten dzień nie był dobrym dniem. Czułam się zmęczona, wkurzona różnymi niechcianymi koniecznościami, niezadowolona z siebie. Efektem była zupełnie nieadekwatna reakcja na słowa koleżanki odnośnie mojej sytuacji życiowej oraz propozycja, bym się z nią zamieniła. Oliwy do ognia dolała druga z nich, zachowując się zupełnie nie w swoim stylu,bo czuła poparcie tej pierwszej.

Oooo! poleciały drzazgi!

Humory mamy po tej scysji zwarzone, a bardzo sympatyczna relacja nieco się zachwiała.

Przeprosiłam poniewczasie, ale to już nie to. Wkradł się dystans ; może przejdzie z czasem.

Mam powód i okazję, by się nad sobą zastanowić, bo to nie pierwsza w moim życiu sytuacja, gdy kropla przepełnia kielich i wybucham niewspółmiernie do sytuacji. Istnieją słowa, zachowania, sytuacje, które to wyzwalają. Zostaje mi potem żal, przykrość i uraza na krócej lub dłużej.

Czytałam niedawno w bardzo sensownym i kompetentnym artykule, że jeśli w dzieciństwie nasz układ nerwowy narażony był zbytnio i często na traumatyczne sytuacje, uczy się on trwać w gotowości, by reagować na zagrożenia (i nie odróżnia prawdziwych od wyimaginowanych), żyjemy w napięciu. Stanowczo jest to mój przypadek i to daje o sobie znać czasami w niekontrolowany zupełnie sposób.

Jeszcze nie zidentyfikowałam swoich wyzwalaczy, nie rozpoznałam "wspólnego mianownika", ale bywam ogromnie drażliwa. W dużej mierze ta nadwrażliwość zaszkodziła mojemu małżeństwu.

Wiem, że muszę uważać, gdy jestem zmęczona i źle się czuję, a to się zdarza dość często.
Jest mi bardzo przykro, że nie czuję się normalna z moimi neurologicznymi uszczerbkami. Jest mi też przykro, gdy trafiam na całkowite niezrozumienie wśród ludzi, gdy słyszę właśnie: "zamień się ze mmą", "na co ty narzekasz?".

Co wy, ludzie wiecie, o zmaganiu się co drugi dzień z obniżonym nastrojem, z nieadekwatnym zmęczniem, z ukrywaniem swoich zmiennych stanów, bo nie zrozumieją, nie zaakceptują... O tym, jaka się w tych trudniejszych momentach czuję bezwartościowa, upokorzona tą bezwartościowością, zawstydzona, że taka jestem beznadziejna. I jaka na siebie zła!

Nie lubiłam nigdy zasłaniania się chorobą, budowania jej ołtarza, ale nie da się tych złych dni przeskoczyć, udać, że nie istnieją.

Między innymi dlatego boję się znowu zaistnieć w tzw. związku. Im bliżej między ludźmi, tym łatwiej o nadeptywanie na cudze "odciski". Mam ich do diabła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz