Leżałam trzy dni jak zmięta ścierka i dziękowałam Bogu, że mam już dużego i samodzielnego syna, o którego nie muszę się martwić, gdy sama niedomagam. To luksus!
Dziś wreszcie gorączka ustąpiła, poczułam chęć do normalnego funkcjonowania, ale chęć - nie znaczy siła. Po byle wysiłku muszę odpoczywać. Wyzwaniem było wyjście do nie tak znowu odległej Biedronki i droga powrotna ; dźwigać zakupów na szczęście nie muszę, bo od dawna mam torbę na kółkach.
Na szczęście wzięłam urlop do końca "poszatkowanego" świętami tygodnia i mam trochę czasu, by dojść do siebie. Rozkoszuję się wolniejszym tempem życia i brakiem presji, by ze wszystkim zdążyć.
W dzisiejszym świecie, naznaczonym presją sukcesu, dynamiki, tempa, nie zabrzmi chwalebnie to, co powtórzę po raz niewiadomo który: gdybym tylko mogła sobie pozwolić na rentę lub emeryturę - już dziś rzucam pracę i bez grama, a nawet miligrama żalu zostaję w domu. Tak mi dobrze pod kocem, gdzie mogę się schronić o dowolnej porze, tak ciepło w te nieszczęsne wiecznie niedokrwione stopy.
Chwilo, trwaj!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz