Niedziela.
Cicho.
Pochmurno.
Niebiańsko spokojnie.
Jak dobrze!
Nie ubrałam się dzisiaj, nie pościeliłam łóżka. Zaimprowizowałam pospieszny, ale przyzwoity obiad. Wyleguję się, drzemię, snuję w szlafroku (ładny jest! :) ) i nic mi więcej dzisiaj nie trzeba. Spoooookój!
Za oknem irysy zakwitły jak szalone. Dobrze im zrobiła porada z internetu, by jesienią poucinać ich łodygi tuż przy ziemi. Są teraz dosłownie obsypane kwiatami.
Mruczysław powrócił ze spaceru, meldując się na zewnętrznym parapecie salonu. Wpuściłam zwierzaka i teraz wylegujemy się razem.
Dzisiaj właśnie tak wygląda dla mnie szczęście.
Niepotrzebna mi euforia.
Po euforii zawsze przychodzi zjazd. Szczęście jest naturalnym stanem człowieka. Niestety często o tym zapominamy.
OdpowiedzUsuńCóż za wspaniała beztroska Marto. Gratuluję :)
Nooo... zjazd jest, niestety. Nie lubię zjazdów, z niektórych długo muszę wychodzić.
OdpowiedzUsuńBeztroska była fajna i jeszcze mi mało. Chyba jestem leniem śmierdzącym, o zgrozo. Dziś też mam ochotę zakopać się pod kocem i mieć wszystko oraz wszystkich w nosie.
Mam jednocześnie ochotę odreagować ostatnie przykrości. Machnę wstępnie obiad na jutro i idę do bratowej :)
Tylko jej nie mów o muchomorach, bo pomyśli, że zwariowałaś.
UsuńBratowa to dopiero jest szurnięta! ;)
Usuń