Nic mi się nie chce. Krążenie mi nawala, nogi ziębną, w pracy siedzącej funkcje życiowe zanikają ;) Drętwa pogoda dolewa oliwy do ognia. No, to się obijam - kontrolnie wszakże.
Obiadu zostało na jutro i nie muszę sterczeć nad garami - mały powód do radości.
Popiszę sobie pod kocykiem, a potem przejdę się do garażu na poszukiwanie paru zawieruszonych rzeczy. A potem może na spożywcze sprawunki.
Syn z Młodej Polski kazał się przepytać, zaprosił też starą matkę do udziału w internetowej grze w odgadywanie, w jakim wirtualnym zakątku świata się znaleźliśmy. Wnioski wyciąga się na podstawie przyrody, architektury, elementów krajobrazu. Nawet elementy oznakowań dróg albo kształt slupów przydrożnych mogą być wskazówką. Młody ma już sporą wiedzę na ten temat.
Jak dobrze, że jest ten Młody.
Dochodzę do siebie po ostatnim wielkim emocjonalnym tąpnięciu i dzisiaj właściwie czuję się już o.k. Nie przejmuję się co będzie dalej z naszą paczką, każdy scenariusz jest dla mnie do przyjęcia i uzasadniony.
Coś mi strzeliło do głowy, by podejrzeć na Fb, co słychać u dawnej blogowiczki, którą uwielbiałam czytać. Kolorowo u niej, pogodnie, żywo. Ach te złudzenia, że gdzie indziej barwniej niż u nas! Długo ulegałam takiemu myśleniu, że moja życiem pisana historia powinna wyglądać inaczej, że powinnam być bardziej taka, a mniej siaka. A żyję tak mało spektakularnie!
Odpowiedzią jest ostatnia scena z filmu "Edi" i dialog zbieraczy złomu:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz