Naględziłam się ostatnio jak szalona. Taka była potrzeba, a ja już nie czuję presji, by mój blog był taki czy siaki, pod publikę czy dla mojego osobistego wywnętrzania się. Ewentualny tzw. hejt wykasuję bez grama skrupułów.
Byłam wczoraj w mieście wojewódzkim, by się umówić na bardzo długo odkładaną operację. Trafiłam na otwartego i wyrozumiałego pana doktora, któremu zwierzyłam się ze swojego panicznego lęku, a ten przepisał mi środki uspokajające, które mam zażyć określony czas przed zabiegiem. Zapewnił mnie, że wszystko będzie dobrze. Czuję się podniesiona na duchu. "Wielkie mordowanie" odbędzie się dokładnie w Dzień Matki. Rozśmieszyła mnie moja bratowa, gdy jej o tym terminie powiedzialam, bo zawołała: "O, matko!".
W R. spotkałam się z Janinką, starszą panią poznaną półtora roku temu w iwonickim sanatorium. Kobieta z kulturą, klasą i wykształceniem. Obcowanie z nią to przyjemność i pożytek. Powiedziałam jej, że jest niemożebna, bo uparła się postawić mi obiad w restauracji. W dowód sympatii i wdzięczności za różne miłe gesty zawiozłam jej bukiecik irysów z mojego ogródka.
Z podróży wrócilam chora. Już poprzedniego dnia drapało mnie w gardle, a w pociągu powrotnym zaczęły mną trząść dreszcze. Wysiadłam na dworcu i pierwszemu spotkanemu taksówkarzowi kazałam się wieźć najkrótszą drogą do domu. Dziś nie poszłam do pracy. Wygrzewam się i drzemię, a za oknem po tylu dniach wreszcie słonecznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz