Wow, Amerykę odkryłam!
Skoro miłość jest wszędzie - i po prostu jest, nigdy nikomu jej nie zabraknie... Czy z bliskością nie jest podobnie?
Nie szkodzi, że gdzieś wydaje się kończyć. Znajdę ją gdzie indziej, a choćby nie wiem co, zawsze mogę (i chcę!) być blisko siebie. I wtedy już nigdy bliskości mi nie zabraknie.
Czy lęk przed bliskością nie jest lękiem przed jej utratą? Przekonaniem, że jeśli już tę bliskość zdobędę, odważę się - muszę jej strzec jak źrenicy oka?
Jeśli coś jest, jeśli w coś wierzymy - przecież nie musimy się bać, że zniknie.
Ot, niedzielne przemyślenia zainspirowane przez Annę Bzikową i jej komentarz na moje wczorajsze wynurzenia.
Bliskość jest. Nie trzeba za nią gonić, ani przed nią uciekać. Niech... płynie.
Zaczynam gadać językiem, który tak często mnie irytował swoją niezrozumiałością w tych wszystkich czytywanych artykułach o duchowym rozwoju, przebudzeniu itp. Ten język jest trudny, bo słowa bywają za małe.
Ale zaczynam czuć pewne sprawy.
:) Jest jeszcze opcja, że bliskość jakiej pragniemy, jest nie do ogarnięcia dla innych. Widzę u siebie, że nie daję innym miejsca na ichne, w tym moim wyobrażeniu bycia w bliskości. To to moja dziurka z dzieciństwa. ile tam nie nalejesz, wszystko przecieknie. A poza tym, często sama torpedowałam zbyt bliskie relacje, bo były zbyt bliskie, zagrażające. Zharmonizowanie tego jest trudne bardzo. Raczej teraz unikam rozwojów duchowych, przebudzeń itp. I autorytety, i nauczycieli w kąt odstawiłam. Tu psychologia bardzo dobrze wsio ogarnia. Polecam doktora Gabora Mate :)
OdpowiedzUsuńAutorytety, autorytetami ; każdy z tych ważnych dla mnie zachęca do poszukiwań w sobie, do akceptowania siebie i ufania sobie.
OdpowiedzUsuńAle to szukanie - kurde, jakie trudne!
Gabor Mate brzmi nieobco, choć znam tylko jego "Mądrość traumy".