Znów mi szlag trafił część testu z korekty. Na szczęście poprawiłam bez trudu, choć zirytowałam się mocno. Jadę dzisiaj dalej z tym "koksem".
Koleżance D. (sama już nie pamiętam, jaki komu nadaję na blogu pseudonim, zresztą, wolę nawet ich nie powtarzać, wyjaśniam jednak, że to ta osoba, z którą ostatnio zaliczyłam mocne spięcie) zaproponowałam dzisiaj wspólny wypad do kina. Wiem, że lubi, pamiętam, że chętnie uczestniczyła w podobnych atrakcjach, a jednak tym razem otrzymałam odpowiedź, że ostatnio jest bardzo zajęta i nie ma czasu.
Hm... może i tak, ale pierwsze, co mi na myśl przyszło to "klituś bajduś!". Kolejna prezentacja tchórzostwa, uniki zamiast otwartej przyłbicy. Och, jak tego nie lubię.
Odpisałam: "Rozumiem, ale szczerze mówiąc mam wrażenie, że mnie unikasz. Bardzo bym chciała porozmawiać otwarcie o tym, co się między nami zdarzyło. Jeśli nie zechcesz, uszanuję to, liczę jednak na odpowiedź bez uników". Nie dostałam do tej pory odpowiedzi, ale cierpliwie poczekam... i wcale się nie zdziwię, jeśli szanowna koleżanka nie odpisze, bo konfrontowanie się wprost to nie jej styl. Będzie mi z tym niewygodnie i trochę przykro, ale będę miała jasność sytuacji.
Czy nie za długo dawałam ulgową taryfę jej wrażliwości i brakowi pewności siebie? Czy nie za długo nie pozwalałam sobie na "brzydkie" uczucia, gdy drażniły mnie jej cechy? Czy nie wątpiłam w słuszność własnych odczuć wobec niej? Bo przecież już od dłuższego czasu przymykałam oko, na to, że papla nieraz bez sensu, że bywa... głupiutka, na wszystko narzeka i mało ma samodzielnych sądów oraz decyzji? Krytykowałam i karciłam siebie, że za mało jestem tolerancyjna i wyrozumiała dla skądinąd miłej i koleżeńskiej D. Czułam się winna swoim odczuciom... a one i tak wypłynęły na powierzchnię.
Byłoby tak zapewne nadal, ale "do białości" wnerwiło mnie, że pozwoliła sobie na krytykę wobec mnie dopiero, gdy poczuła "plecy" drugiej osoby - nie mając dotychczas odwagi wyrażenia swojego zdania niezależnie. Zarzuciłam jej to, a ona na to, że źle ją oceniam, że ona zna swą wartość i potrafi tupnąć nogą... No, raczej niespecjalnie, jak widać. Daję sobie prawo błędu, ale widzę tu wiele jej wyobrażeń na własny temat, których rzeczywistość nie odzwierciedla.
Rzeczona koleżanka ma poważne kłopoty małżeńskie. Zwierzała mi się wielokrotnie, a ja w dobrej wierze próbowałam ukazać jej perspektywę nieco inną niż jej własna, bo zauważam i jej wielką wrażliwość na jego niezamierzone przykrości. Trochę brałam go w obronę, choć jest zdecydowanie trudnym partnerem. Czego się potem dowiedzialam? Druga koleżanka poinformowała mnie, że D. wkurza jak go bronię. Nie można było wprost mi tego powiedzieć? Nie znoszę niedomówień.
...Ale czy ja również - patrz: trzeci akapit powyżej - nie mam niedomówień na własnym sumieniu?
Czy to ja mam tak paskudny charakter, że popadam ostatnio w konflikty, czy też jest to zdrowe i świadczy, że wreszcie coraz wyraźniej mówię własnym głosem?
W tzw. przestrzeniach rozwojowych często czytam, że gdy decydujemy się być sobą, podążać własną drogą i mówić własnym głosem - część ludzi od nas odpada, relacje naturalnie się selekcjonują.
Czy tego właśnie doświadczam?
Natomiast z moją "prawie siostrą" wciąż do siebie wracamy pomimo tarć. Przewartościowujemy, weryfikujemy i - ku mojej radości - wciąż jesteśmy dla siebie ważne i potrzebne. Nikogo nie darzę takim zaufaniem jak jej - przynajmniej obecnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz