Od niedawna dużo się mówi oraz pisze o WWO - wysoko wrażliwych osobach.
Nie wiem, czy mogę się do takowych zaliczyć, wydaję się sama sobie bardzo silna w pewnych sprawach, płacz nad książką czy na filmie zdarza mi się sporadycznie, nie oszalałam z rozpaczy po śmierci Rodziców, choć oczywiste były pewne uczucia. Najwidoczniej wrażliwość może dotyczyć różnych obszarów, bywa różnie uwarunkowana.
Łatwo się przestymulowuję, łatwo wpadam w stan rozdrażnienia i zmęczenia, dosyć często nieadekwatnie wybucham przeciążona wrażeniami oraz emocjami.
Nienawidzę hałasu, silnego światła (jarzeniówki w pracy), nie lubię mieć za dużo na głowie. Wolę nieraz posiedzieć w domu i mieć święty spokój niż gonić za rozrywką.
To ostatnie zmieniło się z moim wiekiem, bo dawniej uważałam, że wartość jest w tym, by "się działo". Dziś, gdy więcej się dzieje, potrzebuję później odpocząć i odreagować w samotności, choć obserwacja wykazała, że poszukuję równowagi (we własnym odczuciu) między "nicsięniedzianiem" a urozmaiceniem. Generalnie jednak dla mnie nawet jeśli nic się nie dzieje - dzieje się nieustannie. Dużo myślę, dużo czuję.
To dar, ale i obciążenie ogromne. Nie dość, że sama cierpię, konsekwencje moich huśtawek odczuwają też inni.
I ja mam - cholera! - być z kimkolwiek w związku? A kto ze mną wytrzyma?! Kto mnie zrozumie i zaakceptuje?
Taki urok przeklętych schorzeń centralnego układu nerwowego. Taki urok przebytych operacji na otwartym łbie.
Nie żalę się.
Ja się złoszczę.
Ja chcę być normalna i nie daję rady, choć tak się staram.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz