poniedziałek, 18 listopada 2024

Dodupizm przewlekły, postępujący

 Czuję się beznadziejnie. Jestem zła, smutno mi i przykro.

Zła jestem na swoje wciąż, jak bumerang, powracające roztargnienie. Zgubiłam klucz do garażu, gdzie przechowuję opał. I jak ja się tam teraz dostanę?
Pilnuję się, uważam, staram się pamiętać, gdzie co odłożyłam. Nic nie pomaga, nieuchronnie przychodzi pięć minut nieuwagi... Mam siebie samej dość! Ile już posiałam w życiu rzeczy i pieniędzy!

Czuję dzisiaj, że zupełnie nie radzę sobie z życiem. Tyle jest do zrobienia, a mnie przez te nieszczęsne klucze zupełnie opuściła energia, boli mnie wszystko. Może te fizyczne odczucia to wina po prostu pogody? "Reumatyczni" mają prawo źle się dzisiaj czuć. Ale jestem maksymalnie wkurzona na tę swoją niewydolność i beznadziejność.
W domu mam tyle zaległości, a zanim je nadrobię, nawarstwiają się kolejne i kolejne. A tu jeszcze zbliżają się te znienawidzone świąteczne przygotowania. Dziś miałam ambitnie zagnieść ciasto na staropolski piernik z przepisu Margarytki ; nie mam siły, idę spać, chociaż dopiero po dwudziestej.

Jutro wywiadówka, znowu wrócę późno i nie będzie mi się nic chciało.

Czasami sobie myślę, że nie nadaję się do normalnego życia.
Chodząca, wiecznie zmęczona i nienadążająca beznadzieja.

Pogłaskajcie!

czwartek, 14 listopada 2024

Nie kosztem siebie czyli o tym, co moje.

 Jeszcze jedno pozwoliła mi zobaczyć ta cała scysyjka o "starą babę".

Rzekomo jestem nią, bo otwarcie mówię o swojej chorobie i trudnościach z nią związanych. Nie zamierzam jednak oszukiwać siebie ani nikogo, że odchorowuję sobotnią pracę na działce.

Doszłam do wniosku, że to przegrzanie (przy ognisku) na przemian z chłodem dnia sprawiło, że od początku tygodnia odczuwam wewnętrzne zimno. Jakieś dreszcze, spowolnienie, lekkie rozbicie. Wszystko to jest niespecyficzne, mało intensywne, ale ewidentnie pogarszające moje samopoczucie - a w zakładzie pracy  trzeba... pracować. Życzę sobie, aby ta praca nie była katorgą, skoro wykonana być musi. Mogę sobie pozwolić na swobodny tryb życia w domu, a nie na etacie.

Podjęłam decyzję, że rezygnuję ze zbliżającego się kolejnego wyjazdu. Jest już za zimno, nie służy mi to. I niech kto chce, nazywa mnie starą babą.

I wiecie... myślę sobie...

Wyłania się to, co "moje", klaruje się kolejność i ważność potrzeb. Klaruje się, że może właśnie Życie robi mi miejsce na sprawy bardziej mnie dotyczące, a zaniedbywane. W swojej mądrości mówi: "Daj sobie spokój z działką siostry, a dokończ wreszcie i podomykaj swoje sprawy".
Oczywiście to nie znaczy, że nie chcę już tam jeździć, nie chcę pomagać. Bardzo lubię to zachwycające miejsce, praca też jest miłą odskocznią od siedzenia przy biurku - ale już nie chcę być usłużna kosztem siebie.



Ze świeżych wiadomości - Pati Garg ogłasza zapisy na kolejny Rok Przebudzenia, a dla powtarzających ten kurs oferuje sporą zniżkę. Na tyle sporą, że zapragnęłam z niej skorzysta. Wiem, czuję, jak wiele dał mi mój pierwszy rok z Pati. Kolejny rok dałam sobie na zweryfikowanie tego, czego się nauczyłam, w codzienności, na "przetrawienie" i "uleżenie".
O, tak! Rok Przebudzenia naprawdę daje efekty i dlatego chętnie go powtórzę, pogłębiając i ugruntowując to wszystko, czego się nauczyłam do tej pory. Uczestnictwo w nim to nie tylko pożytek, ale i wielka satysfakcja, radość, przyjemność, poczucie, że jest się z innymi w tej samej "bajce".
Budżet mam napięty, ale dam radę. Z czym już sobie nie dałam?

Jestem (i będę!) starą babą i basta!

 Ten ostatni, niewielki zresztą, ale znaczący konflikt z bratem i siostrą był mi... potrzebny.

Zobaczyłam wyraźnie, co mnie boli - to jasne. Przyjrzałam się, dlaczego boli, i znalazłem sporo cieni przeszłości. I ustosunkowałam się do tychże na nowych, własnych zasadach, jako samodzielna i niezależna dorosła osoba.

Wsparła mnie mocno znajoma, której się zwierzyłam. Wsparła mnie tak zdecydowanie, że aż sama nie wierzyłam, że tak mocno i stanowczo mogłabym stanąć po swojej stronie. Dobrze było poczuć własne prawo do bycia sobą i wyrażenia siebie. Ważna i cenna to lekcja.

Dziś już spokojniej myślę o tym zajściu z rodzeństwem. Siostra prawdopodobnie zażartowała sobie, w jej mniemaniu, lekko i niefrasobliwie. Nie podzielam jednak zupełnie jej i brata poglądu na sprawę, pozwalam sobie mieć zupełnie inny. Wiem, że mamy odmienną perspektywę i niech sobie każdy zostanie przy swojej, jeśli tak potrzebuje.

Empatia, wrażliwość to ważne dla mnie wartości. Sprawy egzystencjalne zawsze żywo mnie obchodziły. Obchodzi mnie postawa wobec przemijania, słabości, tego, co ostateczne. Te sprawy skłaniają mnie do refleksji i zatrzymują.

Na marginesie - właśnie dziś rozmawiałam z koleżanką, która świeżo straciła ojca po ciężkiej chorobie i nie zamierzam tego bagatelizować. Byłam z nią i jestem sercem w tym trudnym doświadczeniu. I będę, choćby pół świata nazywało mnie starą babą. Pana Jana (imię zmienione) znałam, miałam z nim bezpośrednią styczność. Dlaczego mam być obojętna na to, że zniknął spośród żywych? To oczywiste, że ludzie odchodzą, ale oczywiste też, że wszystko, co nas spotyka, budzi w nas emocje.

Tak, że jestem sobie "starą babą" i będę. I basta!

wtorek, 12 listopada 2024

Jeszcze kilka słów o tematach tabu

 Nie wiem, czy zaliczam się do szczególnie wrażliwych, wydaje mi się że znam sporo osób bardziej w tej kwestii zaawansowanych. Faktem jest jednak, że nieraz długo "trawię" sprawy, nad którymi inni już dawno przeszli do porządku dziennego.

Wlazła mi odrobinę do głowy ta ostatnio rozmowa o chorobach i umieraniu.
Zastanawia mnie... czy czasem tego tematu nie unika się... ze strachu? Strachu niekoniecznie uświadomionego.

Z moją siostrą nie rozmawia się o Mamie. Nie wspomina, chociaż wiem, pamiętam, jak mocno przeżywała Jej odchodzenie. Ostatniego zdjęcia Mamy, mój szwagier, który je widział, nie pozwolił pokazać swojej żonie, chcąc ją chronić, bo Mama na tym zdjęciu nie wyglądała pięknie ani przyjemnie. Bratu jednak, jak mi powiedział, coś kazało sięgnąć po telefon i utrwalić jej wizerunek. Nie wiedział jeszcze, że widzi Ją po raz ostatni. Widział Ją jako ostatni z Jej dzieci. Opowiadał potem, jak ciężko oddychała, chwytała go mocno za rękę. "Gdybym wiedział, że to już koniec, zadzwoniłbym do pracy, że się spóźnię" - żałował potem. Mama zmarła wkrótce po jego wyjściu z hospicjum (pandemia była, odwiedziny mieliśmy ograniczone, wynegocjowane i wyżebrane).
Brat coś jednak napomknął, a siostra zupełnie zamknęła temat.
Każdy radzi sobie z emocjami po swojemu - a może jej przez to jeszcze trudniej?
Siostra jest bardzo z charakteru podobna do Mamy: konkretna, nie dzieląca włosa na czworo, nie przepadająca za jakimś gadaniem o uczuciach, chociaż czasami w jej zachowaniach przebijała się wielka wrażliwość. Może to rodzaj obrony?

Druga siostra jest bardziej otwarta i z nią mogę swobodniej o tym wszystkim mówić. Mogę też z przyjaciółką, którą nazywam siostrą z wyboru.
Dobrze, że mogę.

Ale jest czasami bariera nawet między ludźmi najbliższymi pokrewieństwem.
Ameryki pewnie nie odkrywam.

poniedziałek, 11 listopada 2024

Niepopularne tematy

 Za bardzo się czasem przejmuję - ale się przejmuję.

Przedwczoraj byłam z rodzeństwem na działce siostry. Po drodze rozmawialiśmy sobie o wszystkim i niczym, wspomniałam o moich sąsiadach i gadka zeszła na "uroki" wieku emerytalnego - bo ci moi sąsiedzi to przeważnie emeryci, którzy mają "za dużo" czasu na zajmowanie się bzdurami.

Siostra półżartem wytknęła, że i ja zdradzam pierwsze oznaki starości. "Bo ty, Marta, gadasz o swoich chorobach, o tym, że ktoś umarł...".
Ubodło mnie to nieco, przyznaję, ale i zastanowiło.

Nie chciałabym, aby tego typu sprawy były jedynymi, jakie mnie zajmują, ale też - czy potrzebuję udawać, że nie istnieją?

Gdy przyszłam do pracy jako dwudziestotrzyletnia dziewczyna, dziwiły mnie słyszane między sporo starszymi koleżankami rozmowy. No właśnie - pogrzeby, choroby, dom. Dziś mniej się dziwię, a więcej rozumiem.

Przesada w niczym nie jest wskazana, sądzę też, że mając szersze zainteresowania (a ja mam), nie jesteśmy zagrożeni monotematycznością. Czy jednak ta smutniejsza, prozaiczna strona życia nie jest jego naturalnym elementem? Czy mam udawać, że nie, ależ skąd, nie jestem wcale poruszona śmiercią pięćdziesięcioletniej znajomej, z którą wiele razy rozmawiałam, której ojciec (też już pod drugiej stronie) wynajmował mi kiedyś mieszkanie? Czy mam ukrywać, jak bardzo poruszyła mnie ciężka choroba, która w piorunującym tempie zabrała koleżankę z pracy, uprzednio fundując jej tyle cierpienia? Mam tłumić emocje po odejściu najbliższych?

Jeśli ktoś opowiada, że jego też boli tu czy tam, ale nie kwęka, tylko sobie radzi - to uważam, że takiej osoby jeszcze nic porządnie (i długo) nie bolało.
Mnie się już zdarzyło, że z obawą myślałam o przyszłości, że nie dawałam rady wykonać prostych czynności. Na szczęście były to tylko epizody, ale na tyle mocne, że po prostu nie były, nie są mi obojętne.

Nie szukam współczucia, gdy czasem powiem o chorobie. Dzielę się tym, co mnie porusza, tak samo jak powiedziałabym o zachwycającym mnie obrazie, oburzającym zdarzeniu, zabawnej przygodzie. Temat jak każdy inny, czasem ważniejszy, a innym razem niewart wspomnienia.

Dziś nie wiem, z jakiego powodu czuję zawroty głowy. Łagodne, ale kilka razy zatoczyłam się w kuchni. Przeszłam nad tym do porządku dziennego, ale w chwili, gdy miało to miejsce, poczułam irytację, bo wolałabym być w pełni sprawna, szybka, skuteczna, zamiast uważać na swoje ruchy i każdą pracę wykonywać w zwolnionym tempie. Mam udać, że tak nie było? Mam nie pomyśleć z obawą, że to może coś znacznie więcej niż tylko zawrót głowy? Nie, nie produkuję czarnych myśli na zapas, ale nie będę się oszukiwać, że nie są moim udziałem poważne schorzenia i że nikt mi nie obiecał, że się nie zaczną pogłębiać.

A rodzeństwo? No, cóż... zawsze byłam od nich inna, inną miałam wrażliwość i zupełnie inne doświadczenia. Nie zamierzam brać sobie zanadto do serca tej naszej różnicy zdań, ale wiem, że to jest pewna bariera i porozumienia tu nie znajdę. Na szczęście znajduję gdzie indziej.

niedziela, 10 listopada 2024

Co za ludzie!

 Na tym spotkaniu z koleżankami było miło, a moje obawy co do D. nie spełniły się.

Kontakt się wznowił, ale jestem uważna na moje granice. Ona chyba tak samo. Jesteśmy w kontakcie, ale z zachowaniem odrobiny dystansu. Po prostu trochę rzadziej, trochę mniej...
D. podjęła ważną i trudną życiową decyzję. Wspieramy ją psychicznie.

Lecz ogólnie - chyba staję się aspołeczna.
Dawniej miałam więcej życzliwości dla innych, więcej zaufania. Nie lubiłam tak powszechnego utyskiwania, jacy to ludzie są niedobrzy i miałam mnóstwo kontrargumentów. Nadal zresztą twierdzę, że spotkało mnie naprawdę wiele aktów bezinteresownej życzliwości od innych.

Ale im więcej przybywa mi lat, doświadczeń, relacji - tym bardziej się upewniam: tam gdzie ludzi jest więcej, tam zawsze pojawią się animozje, różnice zdań konflikty. Jedni potrafią je rozwiązywać pokojowo i nie tracić przez to więzi, a inne więzi, niestety, idą w odstawkę.

Chciałabym żyć w zgodzie z sąsiadami, mieć relacje  niczym w rodzinie, bo mieszkamy tuż - tuż, obok siebie, w jednym domu. Czemu nie miałoby być miło i serdecznie?

Ale nie da się!

Wysłuchuję gadania jednych na drugich. Osoba, która sama jest nieźle ciekawska, piętnuj wścibstwo innej, wypowiadająca się z dezaprobatą na temat kogoś, kto obgaduje innych, sama robi to z wielkim upodobaniem.

W moje usta włożono niedawno coś, czego nie powiedziałam, i choć to bzdura, błahostka, pozwolę sobie to dla zilustrowania  opisać.

Syn zamówił przez internet  nowy fotel, do swojego biurka. Ogromny karton po fotelu wyrzuciłam do kontenera na śmieci - bo gdzie niby indziej?

Na drugi dzień sąsiadka T. mówi do mnie: "Wiesz, Iksińska (z zarządu wspólnoty mieszkaniowej) czepiła się, że wyrzuciłaś ten karton, bo makulaturę zbierają pod kościołem (bardzo blisko, ale jednak trzeba podejść) i tam można wynieść". Postukałyśmy się w głowę obie na te wymysły, coś tam skomentowałyśmy i zapomniałam o sprawie. Na drugi czy trzeci dzień T. zaczepia mnie pod domem: "Marta, powiedziałam Iksińskiej, że ty powiedziałaś, że skoro ona coś tam wyrzuciła, to i ty możesz". I co teraz myśli Iksińska na mój temat? W co wierzy?

Oczywiście do otwartej konfrontacji nie doszło, bo takie sprawy u nas załatwia się gadaniem za plecami. A ja postawiona jestem w nieprzyjemnej sytuacji, bo nie chcę być skłócona z najbliższą sąsiadką. Czy T. łaskawie nie mogłaby wypowiadać się za siebie?
Uznałam, że na taką bzdurę szkoda tracić czasu i energii i nie zareagowałam.

Inna sytuacja, z innej beczki: Poszłam kiedyś do piwnicy, która znajduje się u nas w osobnym budynku po starej kotłowni. Za chwilę aż podskoczyłam w wrzaskiem, bo za plecami usłyszałam czyjś głos. T. przyszła zobaczyć, kto łazi po piwnicy, bo córka jej doniosła, że widziała światło w okienku. Nożżżż, ja pierrrniczę, jaka troskliwa!

I trzecie zajście, które mnie wprost rozsierdziło, ale i szczerze rozżaliło: T. zadzwoniła do mnie w piątek, gdy byłam w pracy, z pytaniem, czy mój syn jest w domu. Akurat tego dnia miał wyjątkowo później miał wyjść do szkoły, więc potwierdziłam. "A bo twój kot gania koło domu i miauczy, wskakuje mi na parapet, żeby go wpuścić. Szkoda go". Gdyby tylko to powiedziała - o.k.,ale padły dalsze słowa: "Są już na podwórku pomysły, żeby go gdzieś wywieźć". Spytałam zatem, kto taki mądry. "Nie mogę powiedzieć". W porządku, może ktoś obok słuchał, wiec tylko rzuciłam w słuchawkę coś o debilach i zakończyłam rozmowę, aby skontaktować się z synem.
Na drugi dzień, wczoraj pracowałam na działce mojej siostry. Pracę przerwał telefon od T. (że też był zasięg!). "Marta, jest twój syn (nie było go w domu)? Bo twój kot znowu gania i miauczy, szkoda mi go". Wyjaśniam kobiecie, że kot jest przyzwyczajony do wychodzenia, kiedy mu się podoba i z samego rana miauczał wnieobogłosy, że chce na dwór. "Nic mu nie będzie" - uspokajałam. "Ale on po parapecie łazi, okna mi brudzi". Jak najbardziej rozumiem, że można się o to zdenerwować, ale znowu padło: "Mówiłam ci, jakie są pomysły...". Znowu zapytałam, kto na ten pomysł (pozbyć się kota) wpadł i uslyszałam to samo, co poprzedniego dnia. Z głupia frant dopytałam: "A jak przyjdę do ciebie zapytać, to powiesz mi po cichu?". "Nie, nie powiem".

Ha! To już mam całkiem wyraźne przypuszczenia, kto może być autorem "pomysłu". T. pierwsza - i struga w żywe oczy wariata.

Niech to szlag! To miejsce, tych ludzi małostkowych i obłudnych, tę nieżyczliwość.

Co za czasy, co za ludzie! Wszystko przeszkadza! Każdy tu prawie pochodzi ze wsi, a za złe ma psa, kota, drzewa, które urosły wysokie i "stwarzają zagrożenie". Na jakim ja świecie żyję?

Czas chyba przestać się bawić w sentymenty i grzeczności. Awansuję do  miana wrednej sąsiadki, co to bez kija nie podchodź, ale może w zamian przestanę wysłuchiwać gadania o rzeczach, których do niedawna ani by mi do głowy nie przyszło roztrząsać.

Już raz powiedziałam jednej w oczy, co myślę o jej zachowaniu wobec Andzi z naszego podwórka. Mogę czynność powtórzyć, nie muszą mnie wszyscy kochać.
Chciałabym tylko umieć zrobić to z klasą, by nie mieć sobie nic do zarzucenia. Na razie kipię złością.

niedziela, 3 listopada 2024

Wdrażam

 Jeszcze jeden szybciutki pościk, zanim wyjdę z domu.

Słuchałam wczoraj Pati i wdrażam to, czego się dowiedziałam.
Znałam już ten materiał, tę treść, ale wiadomo, że wiedza nie utrwalana i nieodświeżana idzie jakoś w zapomnienie. No i podobnie jak z gimnastyką czy zdrowym odżywianiem: wszystko się wie, a życie swoje... Dlatego warto wracać i wciąż na nowo wdrażać - aż wejdzie w nawyk.

Uprzytomniam sobie, jak bardzo tryb przetrwania był mi bliski. Uświadamiam sobie, jak często i jak bardzo - i jak zupełnie niepotrzebnie spinam się w ciągu dnia. Rzeczywiście odruchowo nie tylko spłycam, ale wręcz wstrzymuję oddech. Przyszło mi na myśl dzisiaj, gdy to zaobserwowałam, że to zupełnie, jakbym gotowała się do skoku albo odparowania ciosu. Walka i ucieczka! A brak porządnego oddechu - zamieranie, będące jedną z trzech atawaistycznych reakcji obronnych (walka, ucieczka, zamieranie w bezruchu).

Bezcenna jest wiedza, którą zdobywam, staram się z niej korzystać, choć jeszcze (jak widać - różnie mi to korzystanie wychodzi.

Rozluźniałam dzisiaj to moje oddychanie i ciało, kiedy tylko zauważyłam potrzebę. Jestem zadowolona z efektów.