wtorek, 30 września 2025

Smuteczek

Charakterystyczny jesienny nastrój - smuteczek. Jakaś melancholia. A jednocześnie jakaś przekorna w tym przyjemność. Tak ładnie napisałby o tym jakiś Staff czy Reymont.

Walczy we mnie niechęć do działania z potrzebą uporządkowania otoczenia. Wiecznie mam coś niezrobione, rozgrzebane, rozmamłane. Dzisiaj nie lepiej, bo ostatnie dni spędziłam w większości poza domem. A że, o zgrozo, lubię odkładać na potem, nie spieszyć się - efekty widać.
Wczoraj wstałam późno po kiepsko przespanej nocy. Zjadłam śniadanie, pokręciłam się i trzeba było pędzić do Mateusza na robotę. Tam upłynęły mi ponad dwie godziny. Potem przyjechał mój syn, więc oczywiście nie było już nic ważniejszego. Upłynął czas na rozmowie, syn dzielił się wrażeniami z pierwszych dni w stolicy województwa. Spakował białą koszulę na inaugurację roku akademickiego, zabrał do pociągu rower, by śmigać nim ze stancji na uczelnię... i zrobiło się cicho. I zrobiło się nagle pusto. Nie lubię tego przeskoku, z tętniącego życia w dziwny spokój, który raczej jest moim wewnętrznym niepokojem. Ot, syndrom opuszczonego gniazda. Wskutek smutku machnęłam ręką na stos naczyń w zlewie, na nieposkładane pranie itd. Dziś patrzy na mnie to wszystko, a ja mam ochotę nakryć się kocem i udawać, że nie widzę.

Marzę jednak niezmiennie o relaksowaniu się w pięknym i uładzonym otoczeniu, więc należałoby się ruszyć, dopóki znowu jakiś Mateusz nie odciągnie mnie od własnych spraw. Najtrudniejszy pierwszy krok. Dla ułatwienia skorzystam ze słuchawek i czegoś sobie w czasie pracy posłucham.

środa, 24 września 2025

Opuszczone gniazdo

Dzisiejsza pogoda sprzyja nostalgii, do której mam całkiem uzasadnione powody.
Nie żebym była w rozpaczy, ale odczuwam pustkę, chociaż od wyjazdu syna nie upłynęła jeszcze nawet godzina. Lekko jestem zawiedziona, że nie mogłam mu towarzyszyć w drodze, zobaczyć stancję, którą chciał mi pokazać. Zabrakło miejsca w samochodzie po wypakowaniu go rzeczami syna. Kolejny przykład, jak pewne scenariusze piszą się same.

Choć to dla mnie nie pierwszyzna, spędzać czas bez mojego dziecka, jest mi z lekka nieswojo.

Jednak równocześnie cieszy mnie perspektywa większej swobody (nawet wobec dorosłych współdomowników ma się pewne zobowiązania), wolnego czasu i zajęć, których mnóstwo czeka, by wypełnić wolną przestrzeń.

Witaj, Nowe.

wtorek, 23 września 2025

Odwaga bycia niemiłą*

Co jeszcze jest we mnie żywe? Ostatnio - rosnąca odwaga mówienia własnym głosem i narażania się na cudze niezadowolenie. Dystans do wspomnianych "cioć Dobra Rada" oraz odwaga wyrażenia krytycznej opinii.

Mam przyjaciółkę od lat. Jest mi bliska, a jednak patrzę na nią bardziej krytycznie niż za młodych lat. Kiedyś głównie jej współczułam, wysłuchiwałam zwierzeń, a dziś bywam tym zmęczona i zniecierpliwiona. Ma od lat te same, nierozwiązane i dramatycznie z biegiem lat pogłębiające się kłopoty. Powtarza wciąż niesłużące jej zachowania i nic ze sobą nie robi. Jest jej, oczywiście naprawdę trudno, ale czy wszystko można tym tłumaczyć? Nie pozwala sobie pomóc, nie chce niczego zmienić. Wczoraj powiedziałam jej, nie bez irytacji: "To sobie giń razem z...", bo miałam kolejny raz do czynienia ze skargami i jej złością na toksyczną sytuację, w której tkwi dziesiątki lat. Po tych moich słowach ona migiem zakończyła rozmowę, a mnie się nie chce po raz tysięczny zabiegać o załagodzenie atmosfery. Oczywiście nadal ją lubię, jest dla mnie bardzo ważna, więc nie będę się oglądać, która ma pierwsza  ponownie się odezwać, ale nie przeproszę już za własne zdanie i nie będę za wszelką cenę starała się jej nie urazić.

Drugą taką osobą jest poznany przez D. kolega. Miałam go za ciekawego, mądrego człowieka. ale okazuje się, że to ogromny egocentryk i dosyć dziwny typ. Drażniło mnie, że zasypuje mnie bzdurnymi wiadomościami przez Messenger (jak to się pisze, u licha? Wielką czy małą literą?), zupełnie nie interesując się mną naprawdę. Nigdy nie napisał, co u niego słychać, nawet gdy pytałam, ignorował zupełnie moje wiadomości. Ot, wysyłał hurtowo do wszystkich jakieś guzik mnie obchodzące zdjęcia i memy. Dzwonił sporadycznie, chyba z braku laku. Raz, drugi i piąty zwróciłam mu uwagę, że nie życzę sobie tysiąca memów i głupich zdjęć, aż ostatnio użyłam bardziej stanowczych słów. Nie boję się już stracić znajomości z osobą, która nie szanuje mnie. Po co mi jakieś puste relacje - czy to zresztą w ogóle jest relacja?

Co ciekawe, choć niekiedy po różnicy zdań następowały ciche dni - te relacje, które miały przetrwać, trwają nadal. Póki co - wszystkie dotychczasowe. Ostatniej z opisanych za relację nie uważam, skoro jestem nieważna i lekceważona.


*Miła, niemiła - to słowo bywa mocno wypaczane. Dla mnie miłą nie jest osoba bez własnego zdania, godząca się na wszytko, ale często mianem miłego określa się życiowe uległe ciamajdy. Niemiłą natomiast nazywa się osobę, która ośmiela się mieć własne, nieaprobowane zdanie. W tym znaczeniu śmielej niż kiedyś bywam niemiła. 

"Ciocie Dobra Rada"

Często bywa tak, że zaczynam post z jakąś myślą, a potem te myśli dryfują swobodnie i odbiegam od rozpoczętego tematu. Wszelako nic to 🌝

Miało być w poprzednim wpisie o innych sprawach, a poszybowałam w stronę macierzyństwa i satysfakcji z niego. Przy okazji tego pojawiły mi się bardziej ogólne refleksje, choć może (zapewne) się z nimi powtarzam.

Mam prawie pięćdziesiąt lat (o rany, jak poważnie to brzmi!), więc doświadczeń i przemyśleń całkiem już spory zasób. A jednym z najważniejszych jest wniosek: poradzę sobie, cokolwiek mnie w życiu spotka! Wiem, że może zabrzmieć butnie, ale wcale nie wykluczam trudności i bólu. Po prostu wiem, że póki żyję - wszystko się ułoży.

Bardziej czuję niż wiem: "póki żyję", ale i ciąg dalszy jest taki, jak być powinien. Przeraża nas, żywych, ale jakoś tak przeczuwam, że siła wyższa wszystko ułożyła sensownie. Kto wie, może ci po drugiej stronie godni są naszej zazdrości. A jeśli nie ma dalszego ciągu? Jeśli jest pustka? To też ma jakiś niepojęty dla nas i nieogarniony sens. To też... ciąg dalszy. Nie ma co trzymać się wyobrażeń, dla mnie puszczenie pewnych spraw wolno, przyznanie, że po prostu nie wiem to akt pokory, a tę uważam za przejaw mądrości.

No, właśnie... jak płynnie udało mi się przejść do kolejnego wątku, który żywo mnie porusza.

...Straszy się nas życiem, jest to wszechobecne. Dominuje retoryka wysiłku i cierpienia.

Mówiono mi: czekaj, aż syn skończy szesnaście lat, wtedy oszalejesz - nic takiego nie nastąpiło.
Mówi się dookoła: wojna, pandemia, drożyzna - a przecież ciągle świat się kręci... a my z nim.
Koleżanka lamentuje, jak trudno żyć w Polsce, jak brakuje jej finansów - a co rusz nowa kiecka i to wcale nie za trzy złote (ochoczo i z powodzeniem polowałam na takie trzyzłotówkowe okazje, aż musiałam sobie to wyperswadować, zagrożona nadmiarem). Co rusz wyjście na jakąś imprezę, a w domu zupełnie niezłe obiady. Sama w głowie miałam schemat i przekaz: "Brakuje pieniędzy!", co okazało się prawdą... względną.

"Ciocie Dobra Rada" wskazywały mi jedynie słuszną drogę w wychowywaniu syna - posłuchałam, nawet czasami skorzystałam z rad, ale bardziej słuchałam siebie i źle na tym nie wyszłam.

Przyzwyczaja się nas do narzekania i bania się życia. Nie przekazuję tego swojemu synowi

Nie popieram beztroski i naiwności, lecz jestem po prostu za rozsądkiem i niedawaniem się zwariować.

Nasze życie w naszych rękach... i głowach.

Synuś wyfruwa z gniazda.

Niedawno cudowna, pogodna jesień, a od wczoraj chłód i deszcz, co zupełnie mi nie przeszkadza, byle nie trwało za długo.
Jesień to dla mnie czas wycofania się w domowe zacisze i swoje "intymny mały świat". Tego roku - spodziewam się - wybrzmi to jeszcze bardziej niż zwykle, bo zostanę w domu sama (jeśli nie liczyć kota). I wiecie - cieszę się na to. Nie sądzę naiwnie, że czekają mnie same rozkosze, ale z pewnością dużo swobodniejszy tryb życia, brak pewnych zobowiązań, a więc i przestrzeń na inne sprawy.

Moje "synusiątko tycie-malucie!" wyprowadza się dzisiaj do stolicy województwa, gdzie niebawem rozpocznie studia na Politechnice. Z całego serca trzymam za niego kciuki i z ciekawością oczekuję nowych wieści oraz wrażeń. Po południu moja siostra zawozi na stancję jego oraz potrzebne manatki. Jadę z nimi, bom matka, a poza tym syn wyraźnie chce się dzielić ze mną swoim życiem, chociaż jasne, że nie całym. Chce mi pokazać swoją stancję.

Cieszy mnie to moje macierzyństwo, choć każda z nas, matek wie, jakim bywa ono wyzwaniem. Mam jednak poczucie, że - nie tylko w tej sferze - nie święci garnki lepią, mogę zaufać sobie, własnej intuicji, a poza tym nie jestem sama, w razie kłopotów umiem sięgnąć po wsparcie.

Myślę, że jestem niezłą matką. Jak to się mówi, wystarczająco dobrą. Syn wyrósł mi na chłopaka z charakterem i rozsądkiem. Nie idealizuję go, ma swoje wady, ale jest naprawdę w porządku. Przecież i ja nie jestem pozbawiona słabości - to takie oczywiste.

wtorek, 16 września 2025

Zrzutka i sąsiedzi.

Zbieram na aparaty słuchowe wyższej klasy niż te, których używam obecnie.
Te obecne nie zaspokajają, niestety, moich potrzeb. Bombarduje mnie w nich nadmiar dźwięków, powodując rozdrażnienie i zmęczenie. Nie rozumiem ludzkiej mowy, gdy towarzyszy jej zbyt wiele dźwięków. Nie rozumiem, co się do mnie mówi, gdy rozmawia więcej osób.

Życzliwi ludzie zachęcili mnie do założenia internetowej zbiórki pieniędzy na nowe aparaty, bo z moich zarobków i z moimi obecnymi zobowiązaniami nie stać mnie na nie z własnej kieszeni.

Założyłam więc tę zbiórkę, zredagowałam odpowiedni, wyjaśniający prośbę tekst i przeżywam niesłychane wzruszenie ludzką dobrocią i możliwościami. Dobrych ludzi naprawdę nie brak!

Ale złych, zawistnych, małych - również.

Syn dzisiaj doniósł mi przez internet, gdy jeszcze byłam poza domem:

"ale K...owa obgaduje twoją zrzutkę przed domem. I mówi szeptem, że może to dla mnie te pieniądze, a nie na aparat, bo 12 tysięcy to za dużo. I że wujka mamy bogatego za płotem (szwagier z żoną mieszka rzeczywiście po sąsiedzku) i dwie apteki ma, a ja jestem jego chrześniakiem. (...) i K...owa mówi, że to T...owa jej tę zrzutkę pokazała".


Ależ wyobraźnia! Owszem, szwagierka pracuje w aptece, ale cudzej. Owszem, szwagrostwu źle się nie powodzi, ale to ich sprawa, uczciwie na to pracują, a wspierać mnie nie mają obowiązku, choć kilka razy to zrobili ze względu na mojego syna, dziecko zmarłego brata szwagra. Doceniam to bardzo, lecz nie wykorzystuję ich i nie nadużywam. Won innym od naszych relacji!

Wściekłam się i napisałam na sławetnym Facebooku, że mam dobrą wiadomość dla tych, którym moja zbiórka nie w smak: otóż prawo nikomu nie zabrania w ten sposób zbierać pieniądze na dowolny cel, nawet leżenie do góry brzuchem gdzieś na plaży. A więc droga wolna, a ja gotowa jestem nawet pomóc w redakcji odpowiedniego tekstu, bo w pisaniu jestem niezła.

...A w gębie mocna!

poniedziałek, 15 września 2025

Rozbicie

Mój ulubiony kolega z oddziału pożyczył mi kilka książek psychologicznych. Z jednej z nich dowiedziałam się o osiemnastu nieadaptacyjnych schematach emocjonalnych według Jeffreya Younga. Są to wykształcone w dzieciństwie wzorce emocjonalne utrudniające funkcjonowanie w życiu dorosłym.

Poczytałam i rozpoznałam z grubsza swoje wzorce z ze schematem izolacji społecznej na czele. Olśniło mnie ostatnio, że i deprywacja emocjonalna ma się znakomicie, i jeszcze parę innych schemacików.

Niektóre wybrzmiewają przy byle okazji, a długo nie byłam tego świadoma. Nie chcę się nad tym rozwodzić w poście, ale pomyślałam sobie, że materiał na terapię indywidualną mam dorodny i obszerny. Postanowiłam porozmawiać o kontynuowaniu leczenia swoich emocji.

Coraz więcej szczegółów, wątków łączy mi się w całość. Żałuję, że nie zauważyłam tego wcześniej, bo dobiega końca mój pobyt na oddziale dziennym, gdzie mam większą możliwość rozmawiania o swoich kłopotach.

Zauważam, kiedy ogarnia mnie poczucie rozbicia i braku energii, w jakich okolicznościach dręczy mnie bezsenność. Ba! Zauważam, że w ogóle często kiepsko sypiam, a deklarowałam, że nie mam ze snem problemów. A przecież nie ma tygodnia bez zarwanej nocy.

Jestem dziś właśnie po takiej nocy bardzo zmęczona. A bezsenność była skutkiem wczorajszego spotkania z oddziałowymi koleżankami i ulubionym kolegą.

Wybrzmiał mój wielki ból bycia inną, nikogo nie obchodzącą. Wybrzmiał mój głód czyjegoś zainteresowania i troski.

W lokalu kiepsko słyszałam, miałam kłopoty z rozmową. Czułam się wyrzucona na margines, wyobcowana. Na szczęście troskliwy kolega zauważał, kiedy odczuwam trudności i dbał o mnie: powtarzał kwestie, pytał, czy dobrze zrozumiałam... I to mnie po prostu rozkleiło. Emocji nie okazałam, ale miałam chęć płakać z żalu i wzruszenia jednocześnie. Podziękowałam mu za troskę i wsparcie.

I cóż się będę wypierać? Gdzieś w sercu drzemie tęsknota za czyjąś troską, ciepłem i niewiele trzeba, by pobudzić te struny. Jest ból, że nikogo nie obchodzę, że inni na tym spotkaniu mają głos, a moja historia nikogo nie interesuje. Jest żal, że troska mi okazana nie świadczy, że jestem dla kogoś ważniejsza niż ktokolwiek inny.

Ech.. i takie tam... Aż mi wstyd, że "taka duża dziewczynka" doświadcza   emocji, ale udawanie, że ich nie ma, nie zmienia faktów.

...No i pożaliłam się...

Nie mogłam spać całą noc i jestem dzisiaj mocno rozbita.

Poproszę naszą terapeutkę o indywidualną rozmowę. To ostatnia okazja do zadania różnych pytań.

środa, 10 września 2025

Tak dobrze

Coraz lepiej się czuję. Wraca mi radość życia i zachwyt otaczającym mnie światem.
Bo jest teraz pięknie. Jesień wkracza łagodnie i pogodnie. Anonsuje się rannymi mgiełkami i rześkim chłodkiem u progu dnia. Barwi pierwsze liście, filtruje słoneczne światło, napełniając je subtelnością i ciepłem.

Cudowny czas!

Żal mi tych popołudni na siedzenie w domu. Wybrałam się dziś nad naszą podmiejską rzekę i na niedawno powstałe bulwary. Te ostatnie przyciągają spacerowiczów i amatorów ruchu na świeżym powietrzu (muszę i ja wziąć kiedyś swoje rolki), jednak dziś wolałam odejść dalej, nad sam brzeg rzeki, gdzie mogłam samotnie kontemplować uroki chwil. Woda ma w sobie coś tak kojącego. W wodzie pluskały od czasu do czasu ryby, odbijały się nadrzeczne wierzby i przelatujące nad nią ptaki. Nad wodą kwitły ciemnoróżowe niecierpki.

I było tak cicho, spokojnie i dobrze jak w niebie.

środa, 3 września 2025

Do łez

Zapoznałam się dziś z definicją pojęcia "egotyzm" i lekko się przelękłam, że to może o mnie, bo ostatnio jestem  niezmiernie sobą zajęta.

Czy moje przewrażliwienia są adekwatne do przeżywanych trudności, czy też wynikają z jakichś nieobiektywnych urazów, wyolbrzymień, złych skojarzeń?

Mieliśmy dziś rano społeczność. Okna sali były otwarte, z ulicy dobiegał hałas i zagłuszał tych, którzy mówili ciszej. Gdy odzywało się kilka osób naraz, zupełnie nie wiedziałam, o czym mowa. Zaproponowałam przymknięcie okien, na co usłyszałam: "Podusimy się". No i musiałam stłamsić niezadowolenie, bo przecież wola grupy jest ważniejsza niż głos jednostki.

Cholera mnie na to bierze!

Rozumiem: demokracja. Rozumiem: nie jestem pępkiem świata. A jednak mi przykro do łez.

Mniejszość nie ma praw? Nie chce komfortu i uznania swoich potrzeb?

Czy nie taka zasada obowiązywała na rajdach, wycieczkach, że tempo dostosowuje grupa do najsłabszych?

wtorek, 2 września 2025

Więzi i relacje

Moja ulubiona Pati Garg często powtarza, że wszystko dzieje się we właściwym czasie i tempie, więc po prostu warto konsekwentnie robić swoje, nie szczędząc sobie własnego wsparcia i samoopieki.

Naprawdę coś w tym jest!

Zaczęłam jesienią jeździć na spotkania "mojej sekty", gdzie karmię swoją duszę autentycznością i głębią. Wcześniej zapisałam się na Rok Przebudzenia, który wciąż jeszcze trwa, a potem trafiłam na oddział dzienny psychiatryczny. To wszystko się łączy, zazębia, pięknie uzupełnia.

O spotkaniach w sekcie wspomniałam kilka razy na oddziałowej społeczności. Dziś podszedł do mnie ulubiony kolega, z którym chętnie i często rozmawiam. Zaczął mnie podpytywać o te spotkania, zasugerował, że go to bardzo interesuje i chętnie wziąłby w tym udział. Oznajmiłam mu radośnie, że go porwę na najbliższe. Okazało się też, że mamy tam wspólnych znajomych i podobne sprawy nas interesują. Co za radość!

Kolega przyciągnął mnie już jakiś czas temu swoją wrażliwością i właśnie obszarem zainteresowań. Jak w lustrze zobaczyłam w nim siebie. Lubię go bardzo i odnoszę wrażenie, że nie bez wzajemności. Nie roszczę sobie romantycznych oczekiwań, ale budzi moje zainteresowanie i sympatię... a swoją drogą, ma piękne niebieskie oczy 😀 Jest na tzw. poziomie jeśli chodzi o inteligencję, kulturę itd. Więc baaardzo byłoby mi miło pojechać razem do "sekty".

Dziś na grupie terapeutycznej właśnie on poruszył temat samotności, kłopotów z utrzymaniem kontaktów chociażby z oddziału. Rozwinęła się cała rozmowa, okazuje się, że wszyscy mniej lub więcej doświadczają podobnych problemów: obaw przed reakcją drugiej strony, przed oceną, przed odrzuceniem. Wniosek jest najprostszy i zarazem najtrudniejszy: w relacje trzeba włożyć nieco wysiłku, ale też nie wszystko w nich zależy wyłącznie od nas. Tak czy siak, wzięłam te kolegi rozterki za dobrą monetę, bo zachęca mnie to do otwartego wyznania, że chętnie porozmawiam i spotkam się na gruncie pozaszpitalnym. A pożegnanie już niebawem, "odsiadka" X. dobiega końca.

Uderzyło mnie jeszcze jedno: nie tylko kobiety doświadczają takich przykrości, że relacja się nie utrzymała, że kumpel przestał się odzywać. Sądziłam, że mężczyźni tak bardzo tego nie przeżywają, nie przywiązują wagi - a jednak... Oni tylko nie zawsze się do tego przyznają.


P.S. Dziecię od października powiększy grono studentów. Dostał się na ambitny, wymagający kierunek. Kibicuję mu z całego serca, choć i trochę we mnie obaw, czy da radę. Jeszcze więcej - czy ja dam radę utrzymać studenta. W końcu jestem samotną matką, a syn po ojcu nie ma żadnego finansowego wsparcia (brak odpowiednich okresów składkowych w ZUS).
Nic, to. Po prostu zobaczymy, jak się wszystko ułoży i będziemy się martwić, gdy naprawdę będzie czym.
Już tyle razy się bałam, już tyle strachów miało tylko wielkie oczy.