Na tym spotkaniu z koleżankami było miło, a moje obawy co do D. nie spełniły się.
Kontakt się wznowił, ale jestem uważna na moje granice. Ona chyba tak samo. Jesteśmy w kontakcie, ale z zachowaniem odrobiny dystansu. Po prostu trochę rzadziej, trochę mniej...
D. podjęła ważną i trudną życiową decyzję. Wspieramy ją psychicznie.
Lecz ogólnie - chyba staję się aspołeczna.
Dawniej miałam więcej życzliwości dla innych, więcej zaufania. Nie lubiłam tak powszechnego utyskiwania, jacy to ludzie są niedobrzy i miałam mnóstwo kontrargumentów. Nadal zresztą twierdzę, że spotkało mnie naprawdę wiele aktów bezinteresownej życzliwości od innych.
Ale im więcej przybywa mi lat, doświadczeń, relacji - tym bardziej się upewniam: tam gdzie ludzi jest więcej, tam zawsze pojawią się animozje, różnice zdań konflikty. Jedni potrafią je rozwiązywać pokojowo i nie tracić przez to więzi, a inne więzi, niestety, idą w odstawkę.
Chciałabym żyć w zgodzie z sąsiadami, mieć relacje niczym w rodzinie, bo mieszkamy tuż - tuż, obok siebie, w jednym domu. Czemu nie miałoby być miło i serdecznie?
Ale nie da się!
Wysłuchuję gadania jednych na drugich. Osoba, która sama jest nieźle ciekawska, piętnuj wścibstwo innej, wypowiadająca się z dezaprobatą na temat kogoś, kto obgaduje innych, sama robi to z wielkim upodobaniem.
W moje usta włożono niedawno coś, czego nie powiedziałam, i choć to bzdura, błahostka, pozwolę sobie to dla zilustrowania opisać.
Syn zamówił przez internet nowy fotel, do swojego biurka. Ogromny karton po fotelu wyrzuciłam do kontenera na śmieci - bo gdzie niby indziej?
Na drugi dzień sąsiadka T. mówi do mnie: "Wiesz, Iksińska (z zarządu wspólnoty mieszkaniowej) czepiła się, że wyrzuciłaś ten karton, bo makulaturę zbierają pod kościołem (bardzo blisko, ale jednak trzeba podejść) i tam można wynieść". Postukałyśmy się w głowę obie na te wymysły, coś tam skomentowałyśmy i zapomniałam o sprawie. Na drugi czy trzeci dzień T. zaczepia mnie pod domem: "Marta, powiedziałam Iksińskiej, że ty powiedziałaś, że skoro ona coś tam wyrzuciła, to i ty możesz". I co teraz myśli Iksińska na mój temat? W co wierzy?
Oczywiście do otwartej konfrontacji nie doszło, bo takie sprawy u nas załatwia się gadaniem za plecami. A ja postawiona jestem w nieprzyjemnej sytuacji, bo nie chcę być skłócona z najbliższą sąsiadką. Czy T. łaskawie nie mogłaby wypowiadać się za siebie?
Uznałam, że na taką bzdurę szkoda tracić czasu i energii i nie zareagowałam.
Inna sytuacja, z innej beczki: Poszłam kiedyś do piwnicy, która znajduje się u nas w osobnym budynku po starej kotłowni. Za chwilę aż podskoczyłam w wrzaskiem, bo za plecami usłyszałam czyjś głos. T. przyszła zobaczyć, kto łazi po piwnicy, bo córka jej doniosła, że widziała światło w okienku. Nożżżż, ja pierrrniczę, jaka troskliwa!
I trzecie zajście, które mnie wprost rozsierdziło, ale i szczerze rozżaliło: T. zadzwoniła do mnie w piątek, gdy byłam w pracy, z pytaniem, czy mój syn jest w domu. Akurat tego dnia miał wyjątkowo później miał wyjść do szkoły, więc potwierdziłam. "A bo twój kot gania koło domu i miauczy, wskakuje mi na parapet, żeby go wpuścić. Szkoda go". Gdyby tylko to powiedziała - o.k.,ale padły dalsze słowa: "Są już na podwórku pomysły, żeby go gdzieś wywieźć". Spytałam zatem, kto taki mądry. "Nie mogę powiedzieć". W porządku, może ktoś obok słuchał, wiec tylko rzuciłam w słuchawkę coś o debilach i zakończyłam rozmowę, aby skontaktować się z synem.
Na drugi dzień, wczoraj pracowałam na działce mojej siostry. Pracę przerwał telefon od T. (że też był zasięg!). "Marta, jest twój syn (nie było go w domu)? Bo twój kot znowu gania i miauczy, szkoda mi go". Wyjaśniam kobiecie, że kot jest przyzwyczajony do wychodzenia, kiedy mu się podoba i z samego rana miauczał wnieobogłosy, że chce na dwór. "Nic mu nie będzie" - uspokajałam. "Ale on po parapecie łazi, okna mi brudzi". Jak najbardziej rozumiem, że można się o to zdenerwować, ale znowu padło: "Mówiłam ci, jakie są pomysły...". Znowu zapytałam, kto na ten pomysł (pozbyć się kota) wpadł i uslyszałam to samo, co poprzedniego dnia. Z głupia frant dopytałam: "A jak przyjdę do ciebie zapytać, to powiesz mi po cichu?". "Nie, nie powiem".
Ha! To już mam całkiem wyraźne przypuszczenia, kto może być autorem "pomysłu". T. pierwsza - i struga w żywe oczy wariata.
Niech to szlag! To miejsce, tych ludzi małostkowych i obłudnych, tę nieżyczliwość.
Co za czasy, co za ludzie! Wszystko przeszkadza! Każdy tu prawie pochodzi ze wsi, a za złe ma psa, kota, drzewa, które urosły wysokie i "stwarzają zagrożenie". Na jakim ja świecie żyję?
Czas chyba przestać się bawić w sentymenty i grzeczności. Awansuję do miana wrednej sąsiadki, co to bez kija nie podchodź, ale może w zamian przestanę wysłuchiwać gadania o rzeczach, których do niedawna ani by mi do głowy nie przyszło roztrząsać.
Już raz powiedziałam jednej w oczy, co myślę o jej zachowaniu wobec Andzi z naszego podwórka. Mogę czynność powtórzyć, nie muszą mnie wszyscy kochać.
Chciałabym tylko umieć zrobić to z klasą, by nie mieć sobie nic do zarzucenia. Na razie kipię złością.