piątek, 16 sierpnia 2019

Mistrzyni zorganizowania

Skan-DAL!Tak właśnie - z akcentem na drugą sylabę w chwilach oburzenia wykrzykiwał pewien sympatyczny stażysta z mojej pracy.
Jako rasowy nocny marek pokręciłam się po domu do grubo po północy, a oczęta błękitne otworzyłam w okolicach godziny trzynastej. Wcześniej budziłam się na chwilę, po czym znowu przysypiałam niewypowiedzianie szczęśliwa, że nie muszę dziś zrywać się do pracy. Rozkoszowałam się tym do nieprzyzwoitości.
Teraz za to jestem rozmamłana i niezadowolona, bo uciekło tyle dnia, bo za chwilę ten dzień się skończy, a taki pogodny, letni, zachęcający do chwytania go pełnymi garściami.
Przecieka mi życie przez palce. Jestem niezorganizowana, nie wiem, czego chcę, tyle mam planów, tyle chęci, ale gdy przychodzi do konkretów - osiołkowi w żłoby dano!
I milion przeszkód prawdziwych oraz wyimaginowanych. Kłody pod nogi, własnoręcznie wznoszone barykady... Nie chcę wdawać się w szczegóły, bo to dawanie świadectwa własnej niekonsekwencji i niepozbierania. Fakty są jednak takie a nie inne: chciałabym żyć inaczej, trochę zmienić to swoje życie, a tkwię w miejscu. Życie płynie, wzywa - a ja śpię do południa. To takie symboliczne i symptomatyczne.

***
Zarosła mi działka wstrętnymi chwaściskami. Walczyłam z nimi, ale rosły szybciej niż byłam w stanie wytrzymać na działce w te upały. Wieczory z kolei były tak pełne komarów, że omal  nie oszalałam pracując nad odchwaszczaniem.
Zamierzałam dziś wyskoczyć do miasta po... sierp, ale że spałam do południa, zrezygnowałam z tego pomysłu. Mieszkam teraz nieco na uboczu, więc każde wyjście do miasta to niemal wyprawa, przepadam na kilka godzin. Gdy wrócę z tych rozprażonych betonów, już nic nie będzie mi się chciało robić w domu. Postanowiłam zatem zostać, umyć okna, wciąż na nowo brudzone łapkami kotów, zrobić jakieś pranie. I jutro cieszyć się wolną sobotą, wyprawą do miasta i może za miasto.
Tak lubię porę odchodzącego lata...

***
P.S. Napisałam ten post, zatwierdziłam i nagle sobie uświadomiłam przyczynę rozmamłania: a jakże, do licha, mam się czuć pełna zapału do działania, skoro z fizycznym samopoczuciem nie wszystko jest w porządku. Czasami sama nie zauważam, że kręci mi się w głowie i mdli, że śniadanie nie posłużyło i zalega w żołądku kamieniem- te uroki wieku i chorowania!
Nie chcę, naprawdę nie chcę roztkliwiać się nad sobą, wiele lat żyłam "olewając" swój stan zdrowia, nie chciałam być traktowana jak chore biedactwo, a jednak rzeczywistość mnie dopada.
Ale ja nie chcę, nie chcę, nie chcę, by moje życie dyktowała choroba!!!
Ale choroba moje protesty ma w nosie.
Cóż... Idę coś na dolegliwości zaradzić. A potem będę sobie kobietą domową.
Nic na siłę, wszystko młotkiem (to też powiedzonko znajomego)... albo sierpem :)

2 komentarze:

  1. Ustalenie priorytetow bywa klopotliwe; powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ano, bywa. Mnie jednak ogarnął jakiś zastój i wkurzam się, że mi życie ucieka :( Nic mi się nie chce, snuję się tak po świecie i robię tylko to, co konieczne. Chciałabym więcej, ale jakoś energii brak i zdecydowania. Może po prostu najbardziej trzeba mi teraz spokoju?

    OdpowiedzUsuń