czwartek, 27 lutego 2020

Wdzięczność

Korci poleniuchować, a tu praca czeka. A więc tylko na chwilę. Chwilunię... :)
Jestem z siebie dumna, że potrafiłam wydobyć się z "dołka", cenię sobie tę umiejętność i niepotrzebnie czasem o niej zapominam.
Powiedziałam kiedyś koleżance, że nie wierzę w słabych ludzi. Ludzie "słabi" nie wiedzą po prostu, że mają narzędzia do radzenia sobie z życiem i jego przeciwnościami.
Paradoksalnie nie wierzę więc również w ludzi silnych. Bo co to znaczy silny? Słabość często bywa siłą. Silny dla mnie to nie ten, który wszystko udźwignie, ale który nie boi się poprosić o pomoc, przyznać do lęku czy niewiedzy, który wie, jak sobie pomóc, gdy zawodzą go własne kompetencje. Nie wierzę w samowystarczalność jednostki, uważam przeświadczenie o niej za przejaw pychy.
Wydobyłam się zatem z dołka. Pomogła odrobina refleksji i zachwalana od wieków (nie tylko przez współczesną psychologię) praktyka wdzięczności - może Bogu, a może po prostu życiu. Lubię używać imienia Boga, choć nie zaliczam siebie do tradycyjnie religijnych osób.
Dziś wstałam wcześniej niż zwykle i z wdzięcznością przywitałam pogodny dzień. Wyskoczyłam po opał do garażu, delektując się po drodze haustami rześkiego powietrza. Stwierdziłam, że "chyba rozumiem tych zboczeńców", którzy rano wychodzą pobiegać - co za dawka energii! Wystarczyło mi czasu i na poranną herbatę (jak fajnie mieć piec, na którym stale podgrzewa się garnek z piciem!), i na miłą pogawędkę z synem.
Jestem radosna - da się? A jakże!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz