poniedziałek, 10 marca 2025

Myślidła... pedagogiczne.

Dużo różnych myśli i myślideł - luźno powiązanych, a może i bez związku - pałęta się po głowie w bezsenną noc.

O wychowywaniu dzieci na przykład...
Wiem, nie wolno oceniać innych surowo, nie znając wszystkich realiów. A jednak odnoszę nieodparte wrażenie, że na większość problemów ze swoim potomstwem rodzice zapracowują sobie sami.

Znam dwie podobne do siebie historie, o których niewiele opowiem, ze względu na prywatność osób. W obu przypadkach zauważam powtarzające się wątki: rodzice nieumiejący się dogadać, mało uwagi poświęcający dzieciom, bo ich energia "idzie" na co innego. Nie wiem, jak w tym drugim przypadku, ale w jednym z nich - dom pełen krzyków, agresji, chaosu. Rodzice potrafiący się niemal za łby wziąć w kłótni o popsute sanki dziecka i to, kto miał je naprawić, zamiast konstruktywnie rozwiązać problem (w końcu sama to biedne dziecko wzięłam na sanki mojego syna). W drugim domu rodzice unikający odpowiedzialności, nieszukający tak naprawdę rozwiązania kłopotów z zaburzeniami psychicznymi dziecka... Miałam tego nie rozwijać, więc pas!

W obu przypadkach - dzieci krytykowane, poszturchiwane (nie tyle dosłownie, co werbalnie), pozostawione samym sobie poszukały akceptacji poza domem, tam gdzie było o nią najłatwiej. W szemranym środowisku, gdzie nie stroni się od alkoholu i środków zmieniających świadomość.

Rodzice obu nastolatków zareagowali dopiero gdy sprawa nabrzmiała. Może nie zawalczyli wystarczająco o dzieci, a może było to już zbyt trudne, bo ludzie zbliżający się do pełnoletności nie są już tak łatwi do prowadzenia. Można powiedzieć: zmarnowane dzieci.

Jedna matka odcięła się od syna, który stosował wobec niej przemoc i pasożytował, sam nie garnąc się do żadnej pracy. Druga trzyma w domu taką wegetującą z dnia na dzień roślinkę (nieźle toksyczną).

Szlag mnie trafia, gdy inni pouczają tę pierwszą, że nie powinna ustępować synowi, wpuszczać go do domu... No, dobrze, ale gdzie byli ci rodzice przez tyle lat dzieciństwa syna? Dlaczego nie zauważyli i nie zareagowali na pierwsze sygnały?

Brałam kiedyś udział w zjeździe pewnej fundacji, na którym nie brakowało dzieci niepełnosprawnych, z upośledzeniem umysłowym. Ile serca mieli dla nich rodzice, ile zaangażowania i ile odwagi, by patrząc prawdzie w oczy sięgać po wsparcie.
A tu? Bo co ludzie powiedzą, gdy się wyda, bo dziecko im wstyd przyniesie.
Do cholery, kochasz swoje dziecko czy raczej swoje kruche i niepewne ego?

Mam obawy, że może nie jestem dostatecznie sprawiedliwa. Mam skrupuły, by oceniać i staram się tego unikać. Widzę jednak to, co widzę i odnoszę wrażenie, że tu chodzi o coś więcej niż zwykłego pecha.

Sama supermatką nie jestem, popełniałam i popełniam błędy. Nie powiedziałabym jak znajoma: "Jestem dobrą mamą", na pewno jestem jednak najlepszą matką, jaką być potrafię.

Jestem też pewna jednego: dziecko musi czuć się ważne dla rodziców, zauważane i kochane. Dziecko musi czuć, że rodzicowi na nim zależy i choćby cały świat się od niego odwrócił - rodzic będzie po jego stronie (nie, to nie znaczy, by wszystko pochwalać, aprobować i chronić przed wszystkimi konsekwencjami).

Dziękuję każdego dnia, że udało mi się wychować wystarczająco dobrego i rozsądnego człowieka. Tak bardzo się bałam, gdy słyszałam powyższe opowieści...
Dziękuję, że nie próbowałam udowodnić całemu światu, że sama sobie z tym zadaniem poradzę i nie wahałam się szukać oraz przyjmować wsparcia mądrych ludzi. Dziękuję, że potrafiłam odróżnić tych mądrych od mniej pomocnych.
Dziękuję też niewątpliwie korzystnym zbiegom okoliczności, że dziecko moje jest sprawne, zdrowe, a jeśli czasem kłopotliwe - to w normie jak większość z nas. Było mi dzięki temu z pewnością znacznie łatwiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz