niedziela, 27 lipca 2025

O sprzątaniu i nie tylko

Głównie grzebię w sobie na blogu (i nie tylko). Może to egocentryczne? Jednakże - mój blog, moje prawo. To wszystko, co we mnie "siedzi", co mnie kształtuje i powoduje mną, zwyczajnie mnie zaciekawia. A w końcu któż inny towarzyszy mi w każdej sekundzie życia?
Poznaję siebie, sprawdzam, co osłabia moją siłę życiową, a co ją daje, dlaczego bywam niezadowolona, dlaczego nie wychodzi mi to, na czym bardzo mi zależy i dlaczego tak mi zależy?

Mimo woli sprowokowałam na oddziale dyskusję na ostatni temat. Zaczęło się od żartu rzuconego przez kogoś: "jak żyć?", gdy prowadząca grupę terapeutyczną psycholog zapytała, o czym chcemy pomówić. Pociągnęłam temat: właśnie! jak żyć, gdy skończy się błogie ciepełko oddziału dziennego i trzeba będzie wrócić do codzienności: godzenia obowiązków, pokonywania niechęci i zmęczenia?
Mam poczucie, że sprawa ma jakieś głębsze podłoże.
Przecież nie pracuję ciężko, a serdecznie miewam dosyć tego gotowania, sprzątania, tej powtarzalności. Dosyć mam wstawania do pracy i dyscyplinowania się w niej.
I o co tu chodzi? Przecież to istna dziecinada!
Jest we mnie przymus, by wszystko w moim życiu było perfekcyjne, a jednocześnie jest wielki bunt przeciwko temu.
Mam myśl, która właśnie teraz przyszła mi do głowy: pchają mnie, czy ciągną (sama nie wiem ;) ) dwie przeciwstawne siły. Identyczna jest ich moc, więc jaki rezultat? Ano - stoję w miejscu i się na ten stan rzeczy złoszczę. Jakaś patowa sytuacja, która przede wszystkim kosztuje mnie sporo energii psychicznej, spokoju i nerwów.
Psycholog zasugerowała, że może właśnie teraz kwestionuję to, co wiele lat uważałam za powinność i jedynie słuszny model... a co niekoniecznie było moją prawdą.
Aczkolwiek osobiście uważam, że manifestuje się to u mnie wręcz karykaturalnie. Że zachowuję się jak jakaś - nomen omen - stuknięta!
Można się ogromnie zapętlić.

Koniec końców, chyba jednak ta sesja była mi potrzebna, poruszyła emocje i zaowocowała niniejszymi przemyśleniami.

Zabrałam się w piątek, zawstydzona tym swoim lenistwem, do którego przyznałam się na forum, do porządkowania mocno zagraconych szuflad, I pojawił się wgląd, że sama sobie komplikuję proste sprawy!
Rejteruję przed trudnościami. Tym razem było to - wyrzucanie. Tak! pozbywanie się niepotrzebnych rzeczy, o czym do obrzydzenia można dziś naczytać się w internetach.
Chociaż staram się nie nabywać rzeczy bez potrzeby, jednak ich przybywa. Tu coś dostanę, tu "się zgarnęło" niechcąco przy kolejnej przeprowadzce z jednego wynajmowanego lokum do innego, to kupiłam lepszy nóż, bo stary mnie irytował, był tępy i rozklekotany. Niby drobiazgi, ale - wiadomo - kropla drąży skałę...
No i okazało się, że nieużywanych sprzętów leży w szufladach sporo. Dumałam i dumałam nad nimi... Może jednak się jeszcze przydadzą, bo przecież nie są takie najgorsze? Jakże wyrzucić noże używane jeszcze przez moich Rodziców? ; u mnie każdy przedmiot ma duszę i wiąże się ze wspomnieniami.
Wreszcie podjęłam żeńską (😉) decyzję: zgarniam te przedmioty do worka, wynoszę do piwnicy i sprawdzam, czy przez najbliższe pół roku okażą się potrzebne.
Zaraz jednak puknęłam się w czoło na absurdalność tego przypuszczenia. W rezultacie sprzęty wyniosłam pod kontener na śmieci. Serce bolało, bo był tam wyszczerbiony półmisek z czasów mojego wczesnego dzieciństwa, niespecjalnie piękny, jedyny ocalały z kompletu, który bez sensu poniewierał się w szufladzie.
Nad dwiema wcale nie lubianymi filiżankami omal się nie popłakałam. Boże... Mama! Mieszkanie na Polesiu! Wizyty cioć i wujków, gdy używano tego półmiska i tych filiżanek! Mama, żyjąc na walizkach, całe dorosłe życie, tęskniła do na stałe urządzonego, zasobnego domu z kompletną zastawą, uwielbiała ładną porcelanę i w ogóle ładne rzeczy.
Nie, na wyrzucenie filiżanek nie zdobyłam się, lecz postanowiłam jednak ich używać. Zostawiłam też przyrząd do odwracania na patelni naleśników czy kotletów, chociaż jest niewygodny i zastąpiony nowym - ale był w domu, odkąd pamiętam! Wraz ze starym tłuczkiem do kartofli (kupiłam lepszy, który może zastąpić praskę, bo ten stary to był jedynie wygięty drut w kształcie podwójnego S - a kupiliśmy go z mężem) postanowiłam go wręczyć synowi, gdy rozpocznie samodzielne życie ; a niech ma coś od matki, gdy ta już odejdzie z tego świata (o ile nie wyrzuci, bo on, w przeciwieństwie do mnie, sentymentalny nie jest).
Wreszcie szuflady posprzątałam, że aż miło spojrzeć, ale ile było przy tym ambarasu!

Ot! cała Marta.

sobota, 26 lipca 2025

Źle

Złe dni jakieś. Buzujące emocje, złość... przede wszystkim złość. Ale i żal, i przykrość.

Momentami sama nie wiem, o co mi chodzi. Wkurza wszystko i wszyscy, czuję po prostu brak psychicznej równowagi. Przebodźcowuje mnie ruch na oddziale, rozmowy, nawet stukanie plastikowych klocków do gry w coś tam.... Tęsknię za idealną, totalną ciszą. Męczy mnie skupianie uwagi, nadążanie za rozmowami, boli poczucie wyobcowania, gdy nie nadążam. Przy byle okazji to uczucie wraca, mam czasami wrażenie, że nieadekwatnie do rzeczywistości.

Jest mi - kurrrrde! - źle!


Moje mieszkanie, które tak mnie na początku zauroczyło swojską atmosferą, chyba mi obmierzło.

Mieszka za ścianą czynny alkoholik - aktualnie w ciągu. Przyłazi co dzień pod moje okno, gdzie ustawiłam stolik i krzesła, aby rozkoszować się porankami przy kawie. Nie mogę w spokoju delektować się chwilami dla siebie, bo bełkocze, gada głupoty - jak to pijus. Dzisiaj nie wytrzymałam i po prostu go skrzyczałam, gdy mi zaczął opowiadać setny raz o tym samym i wmawiać niestworzone rzeczy. Przeproszę chyba za to jego matkę, bo może kobiecinie przykro.

Sąsiedzi urządzili sobie pod tym moim oknem, przy tym MOIM stoliku klub dyskusyjny, a przecież latem okno mam uchylone. Zero prywatności! Rajcują na różne tematy, słuchają muzyki z telefonu, nieraz i plotkują o innych mieszkańcach podwórka.
Do licha! Czasami brakuje mi tego ruchu, tego życia, gdy zimą wszyscy pozaszywają się w domach, ale co za dużo, to za przeproszeniem, nawet świnia nie zje!


Poza tym dopadły mnie obawy o przyszłość. Syn został przyjęty na studia, wybrał sobie trudny kierunek i jestem pełna obaw, czy sobie poradzi. Niech jednak próbuje swoich sił, widzę, że mu na tym zależy, że się zaangażował i nawet teraz, w czasie wakacji z własnej woli zajmuje się fizyką, traktowaną w jego technikum po macoszemu. Kupił sobie jakie repetytorium i "rozkminia". Boję się, czy podołam finansowo. Syn się na razie do pracy zarobkowej nie pali, mówi, że trudno znaleźć robotę i że podobno nawet jego pracowita dziewczyna ma z tym kłopot.

Jakoś się w ogóle rozklekotałam psychicznie. Gwałtowność, zmienność... Chwilami odnoszę wrażenie, że muszę od nowa uczyć się żyć, na nowo się składać po tym ciosie. Ot, rozklekotanie.
Proste sprawy są dla mnie wyzwaniem, wpadam w rozkojarzenie, przygnębia mnie to. Gdzie się podział tak pracowicie budowany spokój i pogoda?

środa, 16 lipca 2025

Boli

Mam kolejne obserwacje na temat mojego codziennego funkcjonowania.

Nie uniknę chyba zniżek (tak je nazywam), które, trudno mi już powiedzieć, czy wynikają z przyczyn organicznych, po prostu ze szwankującej neurologii, czy też z jakichś podświadomych pobudek, urazów, błędów w myśleniu.

Czasami byle drobiazg wytrąca mnie z równowagi. Rzucone przez kogoś, zupełnie bez złej intencji słowo, uderzające w mój jakiś czuły punkt ; moje własne nieprzemyślane wypowiedzi, których inni już nie pamiętają, a mnie ciągle przykro, że się z czymś niepotrzebnie wyrwałam. Gdy jeszcze do tego dojdzie zwyczajnie gorsze samopoczucie, zmiana pogody - bywa ciężko.

Dziś jestem zmęczona, sfrustrowana tym i niezadowolona z siebie. Martwię się tym, że nie daję rady normalnie żyć, wypełniać obowiązków, aktywnie cieszyć się życiem. Czuję się gorsza od innych.

Mam różne zainteresowania, nie mogłabym żyć tylko pracą i obowiązkami, więc często realizuję się kosztem tych ostatnich. Gdy znowu mam czas na różne prace, nie zawsze mam na to siłę. Bywam zmordowana i senna.

A tyle miałam marzeń i aspiracji! Nie dam rady im sprostać! Jakie to przygnębiające.

Bardzo też mnie boli, że nie mam z kim serio o tym porozmawiać.

czwartek, 10 lipca 2025

Aktualności

Znowu dzisiaj garść emocji w oddziale. Huśtawka nastrojów, bo w jednej chwili fajne porozumienie z kimś, a za chwilę dorywa się do głosu ktoś bardzie przebojowy, lepiej niż ja słyszący i nadążający, a ja wylatuję na aut. Trudno mi w takich sytuacjach i bardzo mnie to boli.
Ale dziś przyszła mi refleksja: Przecież nie tylko ja mam swoje ograniczenia i bariery. Przecież tutaj trafiają ludzie z problemami - przeróżnymi. Nie ma sensu kierować ostrza krytyki przeciw sobie. Nie ma w ogóle sensu krytykować ani zbytnio brać wszystkiego do siebie. Trudna to nauka, ale cenna. Co nie zmienia faktu, że dawniej było mi jednak znacznie łatwiej w relacjach.

Miałam okazję polepić w glinie. Nie spodziewałam się, że taką sprawi mi to radość. Ulepiłam koślawego stworka oraz ciut nieudolną głowę z twarzą. Lepiąc tę głowę doznałam wspaniałego i pięknego uczucia: poczułam, jak zaczyna żyć, ma konkretny wyraz twarzy, spojrzenie, coś komunikuje - i to ja jestem tego sprawczynią.
Dzieła innych były bardzie staranne, profesjonalne, piękniejsze, bo koleżanki i koledzy korzystali z gotowych, podpowiedzianych przez terapeutę zajęciowego rozwiązań. A to jakiś szablon, a to foremka... Jakoś mnie to nie satysfakcjonowało, bo to jak z pierogami chociażby: można je kupić w sklepie, co sama często i chętnie robię, ale nie ma to jak dzieło własnych rąk i świadomość, że to sobie zawdzięcza się rezultat.

Po południu przywieziono mi nową pralkę. Uczynny, choć okropnie opieszały w oddawaniu długów sąsiad z moim synem ustawili mi ją i podłączyli do kanalizacji. Właśnie pierze się pierwsze, puste, zgodnie z zaleceniem instrukcji, pranie.
Jak się skończy, załaduję pralkę i zrobię pranie prawdziwe, bo już się go sporo uzbierało.
Cieszę się jak małe dziecko nową zabawką :)

wtorek, 8 lipca 2025

A dziś...

Dziecię pięknie zdało maturę. Jestem dumna!

A ja demoralizuję się na tym L4 do cna :) Nie robię w domu prawie nic, bo śniadania i obiady jadam w szpitalu, a dziecię nie ma nic przeciwko samodzielnemu żywieniu się. Oczywiście lojalnie o to zapytałam, żeby nie było mu przykro, i aby nie myślało, że matka ma je w nosie. Bałagan zrobił się przez kilka dni, ale stwierdziłam, że gdy "przyjdzie" nowa pralka, wypiorę zaległości i uporządkuję domową przestrzeń. Teraz rozkoszuję się leniuchowaniem i wypoczynkiem.

Na oddziale poruszające doświadczenie. Zachęcona przez psycholożkę poruszyłam w grupie terapeutycznej trapiące mnie problemy z niedosłuchem i poczuciem społecznej izolacji. Odpowiedzi mnie zaskoczyły i wzruszyły. Ludzie odnieśli się do mnie tak ciepło i życzliwie, że miałam ochotę po kolei każdego uściskać. Była to dla mnie okazja również do spojrzenia z innej perspektywy. Kolega, na przykład, wyznał, że gdy tak się tak trzymam gdzieś z boku, on obawia się zakłócać mi spokój, przeszkadzać. Powiedział też, że wiedząc o moim niedosłuchu, ma obawy że go nie zrozumiem, bo mówi niewyraźnie.
Bardzo cenne te wszystkie wglądy.

poniedziałek, 7 lipca 2025

Aaaach!

Uuuufff! Jaki cudowny deszcz pluszcze za oknem! Jak cudownie pochłodniało i zelżało powietrze. Bardzo źle znoszę miejskie upały, rozprażony do niemożliwości beton i asfalt.
Z oddziału do domu przywlokłam się dzisiaj spocona jak nieboskie stworzenie, zmęczona i niechętna do żadnej pracy. Trzeba było jednak znowu podjechać do Mateusza, chociaż tym razem tylko po pieniądze od lokatorów. Chyba na okoliczność tychże wynajmów powinnam poduczyć się języka naszych wschodnich sąsiadów, bo kolega często przyjmuje Ukraińców. W ogóle ich teraz nie brak w Polsce, a co dopiero na naszych przygranicznych, niemal kresowych terenach.

Po powrocie wzięłam chłodny prysznic, po którym poczułam się orzeźwiona, świeża i czysta. Nie chciało mi się jednak zabierać do żadnych domowych prac, chociaż dom ostatnio zaniedbany, domaga się tego. Wolałam jednak powylegiwać się z synem na kanapie, przeglądając w internecie informacje o studiach wyższych. Potem napisał do syna kuzyn i razem gdzieś wyskoczyli samochodem, a ja przez ten czas pozmywałam naczynia, coś tam poukładałam w kuchni i dobrze było tak się krzątać w rozluźnieniu, zrelaksowaniu i bez przymusu. Uważnie przyjrzałam się tej chwili i sobie, gdyż Pati Garg, słuchana wczoraj, uświadamia mi, jak bardzo jesteśmy uwikłani w automatyzmy i myślowe schematy, rzutujące na naszą codzienność. Kiełkuje we mnie przekonanie, że naprawdę nie muszę być zawsze perfekcyjna i na czas. Ważniejsze jest dla mnie to pół godziny bliskości z synem niż jakieś niepomyte gary. A odpoczynek bez wyrzutów sumienia jest szalenie potrzebny - i skuteczny.

Zwalczam swoją skłonność do porównywania się z innymi i przejmowania się, co powiedzą sąsiedzi na mój dość swobodny styl życia. Dawniej było mi wstyd, że mam nieumyte okna, niewyplewiony ogródek itp. a dziś potrafię zauważyć, że taki, a nie inny stan rzeczy ma swoje uzasadnienie: nie mam superkondycji, bywam często zmęczona, interesuje mnie też wiele rzeczy innych niż przejmowanie się domem. Nie zrezygnuję ze spotkania w Kręgu, bo jakieś tam porządki... Bywa więc w moim domu mocno nieporządnie, a ja uczę się pokazywać innym przysłowiowy środkowy palec. Będzie czas, będzie energia, to i porządek będzie.

Na działce za oknem wysiałam rok temu tzw. kwietną łąkę - kilka mieszanek nasion. Niestety, jedna z nich zawierała szałwię muszkatołową. To wysoka, niebiesko kwitnąca roślina, która zdominowała cały mój areał, zagłuszając zupełnie maki i rumiany. Za to przyciąga istne roje pszczół. Tworzy istną dżunglę, co się pewnie nie podoba moim sąsiadkom, ale niech się w pięty pocałują!

W ramach szukania wytchnienia zaordynowałąm sobie film animowany pt.... "Mała księżniczka". Znam tę bajeczkę z dawnych lat, ale jakoś tak przypadkiem trafiłam na nią w internecie i od niechcenia zaczęłam oglądać. Ot przyjemność bez wielkich oczekiwań i Bóg wie jakich ambicji. Bajka jest zresztą zupełnie na poziomie, tyle tylko, że dla dzieci. No, to sobie trochę podziecinnieję na stare lata :)

Tak mi dobrze dzisiaj z tymi wszystkimi zwyczajnościami i drobnostkami.

Aaaach!

sobota, 5 lipca 2025

Aktualności

Podzieliłam się w piątek swoimi wątpliwościami na codziennej oddziałowej tzw. społeczności. W rezultacie poproszono mnie na indywidualną rozmowę z panią psycholog (nie, nie mogę się przyzwyczaić do niektórych, nieużywanych dawniej form feminatywnych - wydają mi się takie sztuczne i pretensjonalne, chociaż ich ideę popieram). W trakcie rozmowy dowiedziałam się - nie pierwszy raz zresztą - że traktuję siebie zbyt surowo i wymagam od siebie więcej niż moje otoczenie. A jednak wciąż mam wrażenie, że wszyscy dookoła radzą sobie lepiej, mają więcej energii, są jacyś sprytniejsi i sprawniejsi. Cóż... pradawny przekaz z rodzinnego domu, o czym nawet psycholog nie wspomniała, po prostu już to wiem, uzbrojona w nabytą tu i tam wiedzę.
Mam obiecane testy na deficyty uwagi i koncentracji. Sama o nie zapytałam, bo niedawno ktoś mi zasugerował, bym to sobie sprawdziła, skoro całe życie walczę z roztargnieniem i zapominaniem oraz brakiem organizacji (po operacji się pogorszyło). Może ma to swoje uzasadnienie i można sobie realnie pomóc, skoro zwykłe "weź się w garść" nie pomaga? Pani P. podpowiedziała mi też kilka innych rozwiązań na problemy z komunikacją i moim niedosłuchem. Przyznaję, że niektóre, tak proste, zupełnie nie przyszły mi do głowy. Przyznaję też, że choć do nieśmiałych, bojących się zabierać głos nie należę, nie śmiałam skupiać na sobie uwagi całej grupy, aby poruszyć nurtujące mnie sprawy Do myślenia dały mi słowa psycholożki, że być może tym milczącym jest na rękę, że dwie - trzy osoby są aktywne, a pozostałe mogą się nie wychylać. Więc owszem, pogadam otwarcie o tym, co mnie boli - i popytam innych, jak to widzą, że trzeba mi po sto razy coś powtarzać, bo nie zrozumiałam, że nie nadążam w rozmowach. Mnie jest z tym ogromnie źle i ciężko. Jestem rozmowna, lubię wymianę myśli, więc doznaję nieustannej frustracji z tego bycia na marginesie. Jednocześnie ogromnie męczy mnie hałas, to wytężanie uwagi... Jest nas na oddziale kilkanaście osób, nie tak jak w pracy, gdzie w pokoju maksymalnie przebywało nas kilka, a i to mnie czasem drażniło.


Mocno się też zastanawiam nad pracą u Mateusza. Niby nie jest to ciężka robota, ale jednak zabiera sporo czasu, bo koledze zwolniły się kolejne dwa mieszkania, gdzie lokatorzy przebywali kilka lat, i Mateusz zdecydował się również wynajmować je na zasadzie hotelu. Wczoraj, chociaż nie było wiele pracy, po ostatnim sprzątaniu, nowi najemcy nie nabrudzili, jednak zmęczył mnie upał (dwa mieszkania są na strychu), wcześniej nauganiałam się rowerem po mieście, bo wybrałam się do "Mrówki", gdzie kupiłam nową pralkę (dostarczą mi ją w czwartek). Po powrocie do domu po prostu padłam na kanapę i przespałam kilka godzin.
Jakaż była moja "radość", gdy oddzwoniłam na nieodebrane połączenia od Mateusza i dowiedziałam się, że na dzisiaj znowu jest robota i znowu w dwóch mieszkaniach. Na szczęście dogadałam się z moją sąsiadką, rencistką nie "śmierdzącą" groszem, osobą energiczną, ruchliwą, z tych, co to nie potrafią usiedzieć w miejscu. Idziemy dzisiaj do M. razem i ona ogarnie jedno mieszkanie, a ja drugie.
Mimo wszystko czuję się zniechęcona i - co tu kryć - dzisiaj znowu bez energii. Tylko poczucie obowiązku mnie motywuje. Chciałabym pospać, posiedzieć spokojnie z książką, na powolny spacerek wyjść i nigdzie się nie spieszyć.
No, cóż... 

czwartek, 3 lipca 2025

Tracę czas!

Zawiedziona jestem tym dziennym oddziałem. Przyszłam tu z oczekiwaniem i nadzieją, że doedukuję się, jak sobie radzić z wyzwaniami codzienności, zapanować nad rozkojarzeniem i brakiem zorganizowania, nie dać się pokonać wiecznemu zmęczeniu.
Tymczasem czuję, że... tracę tu czas, grając w jakieś głupie gry planszowe czy rozgrywki typu "familiada", wzorowana na telewizyjny teleturnieju. Ruch i gimnastykę też jestem w stanie sama sobie zapewnić, a argument, że spędzam czas wśród ludzi, zupełnie do mnie nie przemawia.
Na litość boską! przecież ja chciałabym od ludzi uciec! Na oddziale przez cały dzień przebywam w grupie, chyba że ucieknę na chwilę w jakieś cichsze miejsce. Ciągle ktoś gada, a często jedni  przez drugich i nieraz doprowadza mnie to do szewskiej pasji.
Podobno raz w tygodniu każdy spotyka się indywidualnie z psychologiem. Dobiega końca trzeci tydzień mojego tutaj pobytu i nie odbyłam ani jednej rozmowy terapeutycznej.
Do czego więc ma doprowadzić moje przebywanie na oddziale? Że spędzę sobie czas (w założeniu) miło i przyjemnie, po czym wrócę do starych problemów?
Czuję się rozczarowana i bardzo niezadowolona.