sobota, 9 grudnia 2023

Słyszę!

 Wstał kolejny dzień, mój ulubiony w tygodniu - sobota. Czas dla siebie, domu, najbliższych. Czas świętego spokoju.

Kiedyś pociągało mnie, żeby "się działo", pragnęłam rozrywki, zabawy, wesołości. To się zmieniło. Oczywiście nadal nie pogardzę urozmaiceniem codzienności, ożywieniem aury, do szczęścia jednak zupełnie tego nie potrzebuję. Najlepsze, najszczęśliwsze chwile to takie, gdy mam dobry kontakt ze sobą, dobrze czuję się w swojej skórze, a to się zdarza coraz częściej. Dawniej było we mnie wiele niezgody na siebie.

Zatem rozkoszuję się zwykłością, domowością, łażeniem w piżamie i piciem kawy w łóżku. Raduję się trzaskiem ognia w piecu - i tym, że go SŁYSZĘ.

Mam aparat słuchowy, a nawet dwa!

Wzbraniałam się przed tym bardzo długo, bo nie chciałam czuć się stygmatyzowana. Opór był silny. Niedosłuch towarzyszy mi od dzieciństwa, ale było to znośne, radziłam sobie. Od pewnego czasu jednak słuch mi się wyraźnie pogorszył, a przez ostatnie tygodnie wręcz się posypał. Już się nie dało normalnie funkjconować. Ruszyłam się wreszcie do laryngoga i poszlo jak burza. W tydzień załatwiłam wszystko, co potrzebne, by nabyć aparaty ; bo potrzebne były do obu uszu. Kosztowało to sporo, ale chwała niebiosom, pracuje człowiek i choć nie zarabia kroci, zawsze można wykombinować jakąś pożyczkę w pracy i powoli zwrócić. Mam już plan, jak przyspieszyć spłacanie. Po Nowym Roku będzie i zwrot podatku, i nowe wczasy pod gruszą, i o zapomogę z funduszu socjalnego wolno mi się zwracać co roku, jako że będąc samotną matką dysponuję najniższym dochodem na członka rodziny spośród naszych pracowników. Damy radę!

Pierwsze chwile z aparatem były dziwne. Poczułam się wprost bombardowana mnóstwem i intensywnością dźwięków. O rany! Te wszystkie szumy, trzaski, piski z otoczenia - jak zdrowi ludzie wytrzymują w takim halasie? Ale to były pierwsze chwile, a po kilku godzinach przestałam na to zwracać uwagę. Za to jak super było bez większego wysiłku słyszeć, co mówi do mnie syn. Że zupełnie bez wysiłku, tego nie mogę powiedzieć, bo jak mi wyjaśniła pani protetyk - mózg przyzwyczajony do niepełnosprawności potrzebuje chwilki, by przetworzyć dźwięki mowy na... mowę. Słowa chwilami zlewają mi się właśnie w ciąg dźwięków, ale sympatyczna pani zapewniała, że to po pewnym czasie mija i wielkim błędem jest zrażanie się do aparatu na samym początku.

Żartuję: jaka szkoda, że nie wymyślono jeszcze protezy węchu, bo i węch upośledził mi zespół Sjogrena. Ale i bogactwo dźwięków jest fascynujące. Ja chyba w ogóle "zmysłowa" jestem, chociaż godziłam się z ograniczeniami i do wielu się przyzwyczaiłam.

Z codziennych nowinek, które cieszą: był u synka święty Mikołaj :)
"Pomyślunek" do prezentów nie jest moim darem, ale tym razem pomogła odrobinka uważności (bo chyba właśnie o nią tu chodzi... chyba na pewno ;) ). Przypomniały mi się nasze rozmowy o herbatach i parzeniu yerba mate. Przypomniał mi się kubek w kształcie kota, który syn dostał od swojej dziewczyny. I to był trop, już wiedziałam, co się może chłopakowi przydać. Na drugi dzień Misiek zamówił przez internet... kilogram prawdziwej (podobno) yerby i namiętnie popija przez słomkę-bombillę. A ja cieszę się z tego podarunku jeszcze bardziej niż obdarowany. Bombilli towarzyszy kuliste naczynie.

Sobie natomiast obiecałam kalimbę - prościutki afrykański instrument muzyczny o bardzo kojącym, przyjemnym, "medytacyjnym" dźwięku. Nauka gry na instrumentach to moje wielkie marzenie od dzieciństwa, ale nigdy nikt nie traktował go poważnie, moje napomnknięcia były zbywane gadaniem, że nie mam słuchu. To ostatnie - oczywista bzdura, bo cóż ma sluch "laryngologiczny" do muzycznego? Beethoven radził sobie nie słysząc.

Za dużo! za dużo wokół nas tego defetyzmu, o którym wspominałam w ostatnich zapiskach. Za dużo ułatwiania sobie życia w ten nieprzyjemny sposób - bo to jest próba ułatwiania, choć zazwyczaj efekt jest zupełnie inny, ograniczający. Nie chce się włożyć wysiłku, sprawdzić, co dla mnie, a co nie moją bajką. Łatwiej z góry zrezygnować.
Będę sobie brzdąkać na kalimbie, bo wymarzona gitara jednak budzi moje obawy, nie mowiąc o ukochanej muzyce skrzypcowej. W dzieciństwie potrafiłam jednym palcem wygrywać zasłyszane melodie, więc chyba nie najgorszy ten mój słuch.

5 komentarzy:

  1. no super same dobre wieści, cieszy, że przełamałaś opory przed aparatem,że poprawiła się jakość twojego życia, pozdrawiam, stała czytaczka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łatwo ani prosto z aparatami nie jest, ale zdecydowanie lepiej je mieć niż nie mieć :)

      Usuń
  2. Zimowe pozdrowienia...dobrze, że masz aparat:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Przyzwyczajenie się do aparatu nie jest łatwe. Męczy nadmiar bodźców, niekoniecznie też słyszę lepiej, bo mowa bywa dla mnie ciągiem abstrakcyjnych dźwięków,których mózg nie nadąża przetwarzać na zrozumiały język.
    Nie takie to proste. Ale zdecydowanie lepiej mi z aparatem niż bez niego.

    OdpowiedzUsuń