czwartek, 15 sierpnia 2024

Rozpiiii....

Nasze podświadome schematy, mechanizmy funkcjonowania dostrzegalne są nie tylko w sprawach dużych, doniosłych, ale i w codziennych drobiazgach. Te drobiazgi czasem są najlepszą ilustracją tego, co w nas działa lub nie działa.

Jestem bałaganiarą - to przekonanie wyniesione z rodzinnego domu. Mama-perfekcjonistka urządzała dzikie awantury o nieposprzątany pokój, niepozmywane naczynia. Stosowała metody rodem z internatu, gdzie mieszkała jako nastolatka, a więc "samolot" - wyrzucanie zawartości szaf na środek pokoju. Mama potrafiła też pozrzucać w to wszystko doniczki z roślinami... płakałyśmy z siostrą sprzątając to pobojowisko, a ja z całego serca nienawidziłam wtedy własnej rodzicielki... Rodzice potrafili nas zbudzić w środku nocy i zapędzić do sprzątania w pokoju.

Sprawa porządku jest dla mnie przedmiotem traumy. Gdy mam się zabrać do prac związanych ze sprzątaniem, czuję opór i zmęczenie. Chyba moja psychika pamięta krzyki i przemoc fizyczną. Pamięta też chyba moje ciało.

Wiem, że jestem dorosła i niepoważne jest przerzucanie odpowiedzialności na nieżyjących już rodziców, ale wiem też, że nie warto udawać, że nic się nie działo, że nie wywarło to na mnie wpływu. Nie mam dzisiaj skrupułów, aby o tym otwarcie napisać, bo rodzice już nie żyją, więc nie poczują się urażeni ujawnieniem niechlubnej prawdy.

Wiem, że zdając sobie sprawę z traumy, mogę ją uwalniać i rozbrajać. Podjęłam tę pracę: rozpoznaję i rozluźniam napięcia w ciele, zmieniam nastawienie i myśli, które mi towarzyszą w trudnej sytuacji.

Rozmawiałam niedawno z koleżanką, której zwierzyłam się z tej wewnętrznej presji i walki. Zosia (zmieniam imię) powiedziała coś, dzięki czemu poczułam się ogromnie zaakceptowana: "Marta, szczerze? Masz w domu straszny rozpiździaj (wybaczcie przytoczony wulgaryzm, ale jego ekspresja i obrazowość jest nie do zastąpienia), nic nie leży na swoim miejscu i wszystko jest wszędzie, ale to twój dom, a ja się u ciebie czuję totalnie na luzie".

Rozpiździaj mnie drażni, ale sobie z nim nie radzę - było tak latami i wreszcie pojęłam, dlaczego. To sposób działania, z którego nie zdawałam sobie sprawy! Otóż brakuje mi wytrwałości i konsekwencji. Zaczynam pracę i nie kończę, bo a to nogi bola, a to jestem zmęczona (a jestem - naprawdę! - na samą myśl o znienawidzonym sprzątaniu). Podświadomie uciekam od tego, co zagrażające, nieprzyjemne, bolesne. Z drugiej strony, pragnę porządku, choć do pedantki mi daleko, bałagan mnie demobilizuje i przytłacza ; mam poczucie, że nie mogę ruszyć dalej, gdy wokół mnie i w moim życiu rozp....aj.

A ruszyć pragnę z całego serca - zatem wydałam dziś wojnę panu R. (Rozp...). Pierwsza potyczka wygrana! A wniosek z potyczki - ho, ho! Godny odkrywcy Ameryki: żeby coś zrobić, trzeba zacząć... i skończyć. Choćby etapami, po najmniejszym kawałeczku, ale nie porzucać w połowie niewdzięcznego zadania. Jeśli nieznośne i trudne - to mieć świadomość, po co to robię i dlaczego, co mi to da. Ułatwiać sobie upraszczać, ale konsekwentnie realizować. Odpocząć pół godzinki, gdy trudno - ale nie pół roku ;)

Proste to wszystko i aż naiwne, ale czy tak samo nie dzieje się w sprawach doniosłych? Czytałam kiedyś, dlaczego Marek Hłasko nie rozwinął swojego pisarskiego potencjału: bo zadziałał ten sam mechanizm psychologiczny: lęk przed wyzwaniem, niewiara, że się podoła.

Zacznę od ujarzmienia domowego rozp...

2 komentarze:

  1. Twoja mama jest winna. Nie jest odpowiedzialna za bałagan w tej chwili, ale za Twoje samopoczucie częściowo już tak. Jest winna, jest Twoją mamą, ale była czasami do dupy. I tyle. Im łatwiej przychodzi nam powiedzieć "tato, byłeś beznadziejny", tym łatwiej jest nam nie popełniać dokładnie tego samego błędu. Zdrowiejmy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dopiero dziś trafiłam na ten komentarz, więc dopiero dziś odpowiadam. W zasadzie zgadzam się z tym, co napisalaś, ale jednak wolę słowo "winna" wolę zastąpić jakimś łagodniejszym. Nie ma już we mnie tej złości do Mamy, która towarzyszyła mi w młodych latach. Wiem dziś o niej na tyle, dużo (chociaż wciąż niezbyt wiele), żeby jej współczuć, bo i ona była ofiarą swojego rodzinnego domu. A to pokolenie nie miało takich możliwości "przepracowania" swoich problemów jak my.
    Dziś jestem w stanie pogodzić miłość do niej z faktem, że rzeczywiście w pewnych sprawach była mocno nie w porządku.
    Nie była monolitem.

    OdpowiedzUsuń