Sąsiedzi zaczynają powoli się do mnie odzywać. Pan X pokazał mi dzisiaj ułamki skały okrzemkowej zwanej diatomitem, przywiezionej z dalszych okolic naszego miasta. Jeśli za coś go lubię, to właśnie za to, że ma szeroką wiedzę i zainteresowania - jest z nim o czym porozmawiać.
Chciałabym zebrać się na odwagę i spokojnie, bez wrogości wyjaśnić konflikty i ustalić jakieś niepisane zasady współżycia. Wszak problemy lepiej rozwiązywać niż przeżywać. Dlaczego nie mielibyśmy pielęgnować tego, co było pozytywne? Przecież takich rzeczy nie brakowało.
Z Panem R. (rozp....jem) staczam kolejne, drobne, ale zwycięskie potyczki. Rozpoznaję swój paradygmat - kolejne "mądre" słowo zaczerpnięte z internetowych przestrzeni rozwoju osobistego - mówiący mi przez wiele, wiele lat... Ba! Przez całe życie mówiący mi, że porządek, zmiany na lepsze to harówka, pot, krew i łzy. Śmiejcie się ze mnie, Czytający, lecz jaką siłę mają w naszym życiu rozmaite pozorne bzdury, wie tyko ten, kto ich doświadczył i rozpoznał.
Nie pomagało besztanie siebie, że jestem beznadziejna, że jestem leń ; nie pomagało szukanie wyjaśnienia w stanie zdrowia. Pomogło dopiero uświadomienie sobie, skąd to się wszystko bierze, gdzie tkwi rzeczywista przyczyna. Nie zrobiło się bezproblemowo, a jednak jest mi o niebo lżej i łatwiej. Opadła ze mnie połowa niewiadomo skąd pojawiających się napięć, zdenerwowania, zmęczenia. Przekonuję się każdego dnia, jak ważne jest, by nie terroryzować samej siebie, pozwalać sobie na odpoczynek i nie kojarzyć go z lenistwem... ani, jak wspomniałam, pracy - z harówką i przemocą.
Często wystarczy zmienić kolejność zadań, ustalić hierarchię ważności, która naprawdę odpowiada naszym potrzebom. Czasami - dla przykładu - można odpuścić zmywanie naczyń po obiedzie, by sprzątnąć zabałaganiony od tygodni kąt w mieszkaniu. Z naczyniami zdążę zawsze, a jeśli od nich zacznę, może zabraknąć mi czasu i energii, i/lub chęci na kolejne zadania. To tylko jeden z licznych przykładów, że nie warto zawsze działać w ten sam sposób.
Moja codzienność poprawia się powoli, ale wyraźnie. Cieszy mnie to, bo życie w uporządkowaniu - dosłownym i mniej dosłownym - ma lepszą jakość, daje poczucie komfortu. Nie mam tu oczywiście na myśli chorobliwego kontrolowania rzeczywistości ani pedanterii. Chcę, by porządek w moim życiu był zdrowy i zastąpił chorobliwego Pana R.
Z korektą tekstów idzie mi opornie. Mam długie przestoje, Do tego też potrzeba się uczciwie zabrać. Siostra podpowiedziała mi, że skoro godzina dziennie w tygodniu czasami ogromnie mnie męczy, to może lepiej posiedzieć nad tym trzy godzinki w sobotę i trzy w niedzielę. Ano, trzeba pokombinować, byle konsekwentnie.
Utknęłam teraz przy wyróżnieniach w tekście i nie mogę rozwikłać kilku zagadek z testu egzaminacyjnego. Trochę mnie to zniechęca i nepełnia zwątpienienm, ale postanowiłam: nie dam się!
...A poza tym? Nastały mocno, skrajnie upalne dni. Pogoda zniechęca do jakichkolwiek wyjść, żałuję, że mam zbyt daleko - kilkanaście kilomentrów nad wodę i do lasu. Nie dysponuję samochodem, a rowerowa eskapada w tej temperaturze jakoś nie kusi. Ratuję się prysznicem i paradowaniem po domu w stroju plażowym. Cieszę się, że przygotowałam wczoraj smaczny obiad na dwa dni i dziś nie muszę tkwić w kuchni.
Taki dziś zatem dzionek na luzie. Staczam maleńkie (żeby się umysł nie przestraszył) potyczki z Panem R., bez pośpiechu rozwiązuję zadania z egzaminu na korektora i robię to, na co mam ochotę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz