Napomknęłam w jeszcze cieplutkim poście o nawiedzającej mnie czasem tęsknocie za drugim człowiekiem.
Kwestia jest mi nieobojętna, bom wszak singielka od lat.
Temat przewija się w różnych rozmowach - przecież większość znajomych to ludzie w małżeństwach i związkach, często wieloletnich. Niektórzy próbują od nowa po nieudanych wcześniejszych doświadczeniach.
Już pisałam, więc się powtarzam; udało mi się oswoić samodzielne życie i zazwyczaj chwalę sobie ten stan. Zwłaszcza gdy obserwuję, ile niektórych kosztuje utrzymanie partnerskiej relacji, jak bardzo muszą przymykać oczy na to, co niekomfortowe, trudne, bolesne.
Wierzę, że można stworzyć związek, gdzie ludzie potrafią się porozumiewać, że można tak dojść do ładu z samą (samym) sobą, by nie generować niepotrzebnych konfliktów. Wierzę, że są ludzie, którym przychodzi to naturalnie i nie postrzegają tego jako ciężkiej pracy, wysiłku. Widzę jednak dostatecznie dużo związków, gdzie jest "pot, krew i łzy" (no, dobra, trochę przesadzam), gdzie się przymyka oko na ewidentne przykrości i trudności, gdzie w imię bycia razem rezygnuje się z siebie. Gdzie zamiast zająć się sobą, uwaga jest nieustannie skupiona na drugim człowieku. Do obrzydzenia wyświechtane słowo "kompromis" wywołuje we mnie sporo niechęci, bo zwykle jest kojarzone z rezygnacją. Tymczasem dla mnie kompromis to poszukiwanie takich rozwiązań, gdzie koniec końców. oboje jesteśmy na wygranych pozycjach, zyskujemy więcej niż tracimy.
Myśląc więc o związku doświadczam ambiwalencji pomiędzy brakiem a niechęcią. A brak - o zgrozo - poczułam... gdy sąsiedzi pochwalili się odmalowanym mieszkaniem.
Bo ja - kurczę! - wszystko muszę sama. I choć lubię samodzielnie o sobie decydować, żyć jak mi się podoba i we własnym tempie, czasami brakuje kogoś, kto by zachęcił, wsparł, zmobilizował. Razem tyle rzeczy jest albo zdaje się łatwiejszych.
Moje mieszkanie domaga się malowania, a ja nie robiłam tego nigdy w życiu (ot, gdzieś kiedyś zdarzyło się z męzem czy jeszcze z Tatą machnąć kilka razy pędzlem). Bo mój garaż domaga się paru prac, by go udostępnić najemcom. Bo tak po prostu ciepło i dobrze czasami być z kimś.
Pomimo ważnych argumentów przeciw - zdarza mi się zatęsknić...
Ale czy na pewno?
A o kontrargumentach TUTAJ . Jest ich dużo - i są niemałe.
Każdemu czasami chce się do człowieka, ale trzeba jeszcze mieć szczęście, żeby trafić na kogoś odpowiedniego. Inaczej to nie ma sensu, bo trzeba by żyć w zgniłym kompromisie, który nikomu nie służy. De Mello w Przebudzeniu napisał, że drugi człowiek nie uwolni nas od samotności. Dopiero jak nauczymy się żyć sami, jak oswoimy swoją samotność, możemy nawiązać prawdziwie bliską relacje z drugim człowiekiem. Ty już potrafisz żyć w pojedynkę, ale że człowiek tęskni bardziej za czymś czego nie ma, to zatęskniłaś za związkiem. Jednak patrzysz dojrzale na sprawę, więc jestem spokojna, że nie będziesz uszczęśliwiać się na siłę. Pozdrawiam 🙂
OdpowiedzUsuńLubię pofilozofować i "wyfilozofowałam" sobie (wspomogając się lekturami), że miłość to pojęcie tak szerokie, tak różnorodne i wcale nie jednoznaczne, że nie ma opcji, by mi jej zabrakło. Nawet prowadząc życie pustelnika, mogę mieć jej całe morze.
UsuńA tęsknota "do człowieka"? Coż... pojawia się i znika.
Ojca de Mello wciąż obiecuję sobie porządnie poczytać - niezły plan na tegoroczną jesień. Trochę czytałam, ale słynne "Przebudzenie" wciąż jeszcze przede mną.
To mamy podobnie, też lubię bawić się w filozofa i uważam, że można mieć życie wypełnione miłością nie mając mężczyzny u boku. De Mello jest bardzo inspirujący, chociaż z kilkoma jego też ami się nie zgadzam. Co nie zmienia faktu, że dzięki lekturom jego książek wiele się nauczyłam.
UsuńChętnie skonfrontuję spotrzeżenia, wrażenia i refleksje, kiedy już przeczytam tę "lekturę". Może nie w ciągu kilku najbliższych dni, ale tygodni? To całkiem realne :) Jestem ciekawa, co u de Mello jest w niezgodzie z Tobą
UsuńSwoją drogą, nie ma co idealizować innych, nawet bardzo mądrych ludzi. Są tylko ludźmi.
Przeczytałam obydwa Twoje teksty i widzę sprawy podobnie, przy czym fakt, że wszystko musiałabym zrobić sama nie jest wystarczającym powodem, aby wchodzić w związek. Opis męża jaki przedstawiłaś znam też z mojej własnej biografii -- miałam chłopaka, na szczęście niezbyt długo, który miał identyczny sposób manipulowania. Krytyka, fochy, wszystko musi być tak jak on chce, bo on wie lepiej. I co mi z wiedzy, że był beznadziejny, bo jego rodzice byli beznadziejni? Nic. Czas naszego życia jest bezcenny. My się z mężem dobraliśmy, a ponieważ widzę, że szwagierka ma bardzo podobny związek, wiem, że dobre relacje bez konieczności "kompromisu" są możliwe. Trzeba się po prostu dobrać wg wartości, wtedy wszystko jest łatwiejsze.
OdpowiedzUsuńZnam dobrane i dobrze dogadujące się małżeństwa i nic bym przeciwko takiej relacji nie miała. Mam jednak poczucie, że o taką niełatwo. No, cóż... nie będę z tego powodu rozpaczać, bo jak piszesz - szkoda czasu.
UsuńUsprawiedliwianie innych może i jest uzasadnione, ale masz rację, że niczego nie wnosi. Co mi z tego, że wiem, dlaczego np. ktoś pije i bije, kiedy to nie zmienia faktów?
Wiem jedno, aby dobrze nam było z kimś, to musi być nam dobrze z samą sobą. Nauczyłam się czerpać radość z życia w pojedynkę i gdy weszłam w poważy związek, to udało nam się zbudować dojrzałą relację, która nie wymaga rezygnacji z samego siebie. Bo przecież w związku nie chodzi o to, aby ciągle iść na kompromis, ale o to by dzielić się sobą, ale nie rezygnować z siebie i nie oczekiwać tej rezygnacji od drugiego człowieka. Możemy się różnić i to jest piękne. Ważne, abyśmy chcieli budować razem wspólne, codzienne życie.
OdpowiedzUsuńCzasem, żeby spotkać kogoś fajnego trzeba mieć oczy szeroko zamknięte. Życzę Ci, abyś spotkała w swoim życiu kogoś, z kim będzie Ci po drodze, z kim będzie Ci po prostu dobrze.
Pamiętam, Asiu, Twój blog z czasów gdy oswajałaś samotność.
UsuńDobry związek, ludzi, którzy się nawzajem wspierają i szanują, miałam okazję obserwować co dzień u siebie w domu, bo moich rodziców uważam za bardzo udane małżeństwo. Sama jednak niestety, nie zebrałam najlepszych doświadczeń i nie jest mi łatwo uwierzyć, że mogłabym zaistnieć w takim związku, o jakim marzę. Obawiam się, czy nie stwarzam sobie nierealnych oczekiwań.