Och, zaczynam po raz kolejny post i jakoś mnożą się wątki, wkrada się chaos, zapominam, o czym tak naprawdę zamierzałam napisać. Istny bigos i brak redaktorskiej dyscypliny :)
Krótki wstęp zatem: otóż pytano mnie w pracy, kiedy wreszcie wykorzystam tzw. wczasy pod gruszą, uznałam więc, że nie ma na co czekać i z dnia na dzień złożyłam odpowiednie podanie.
I jestem sobie na tych wczasach od poniedziałku, a właściwie już tydzień temu (jest już piątek) zaczęłam celebrować swoje wakacje.
Od ubiegłego piątku czytam już trzecią książkę! O, jak smakuje mi to ulubione dawniej, najukochańsze w świecie zajęcie po kilku latach niepojętego czytelniczego zastoju (nigdy nie zarzuciłam czytania całkowicie, ale to było zupełnie nie to samo)!
Jestem sobie na tym urlopie, załatwiam mniejsze i większe sprawy oraz zobowiązania, ale przede wszystkim wypoczywam. Moją intencją na ten urlop było właśnie to: spotkać się ze sobą, być obecną w każdej chwili, którą przeżywam, docenić właśnie to, że "nic się nie dzieje". Że mogę się do syta wyspać, bez pośpiechu i nerwów zajmować się domem, czytać jak zwariowana, zachłannie i z największą przyjemnością.
Nie musi się dziać nic wielkiego, by było cudownie - i o tym właśnie chciałam napisać. Oraz przy okazji jeszcze raz o D.
Jeszcze nie tak dawno pragnęłam rozrywki, spotkań towarzyskich, wiele czasu spędzałam z D,, ona zapoznała mnie ze swoimi znajomymi, ja ją ze swoimi. Chodziło się a to na potańcówki, a to na koncerty, a to spontanicznie wyskakiwało się na jakieś kulturalne wydarzenia w okolicy. Wesoło było i często zabawnie.
A potem jakoś poważnie zaczęło się robić. Czy wszyscy się zmieniliśmy, czy tylko niektórzy z nas? A jeśli niektórzy - to kto? Osoby wokół mnie czy może ja?
A może po prostu patrzę teraz inaczej, inny jest pryzmat, przez który spoglądam?
Czy ma z tym coś wspólnego tzw. Przebudzenie, które mnie ostatnio mocno zajmuje?
Nie jestem na tym punkcie egzaltowana, fanatyczna, staram się zachować rozsądek, ale pobrzmiewa mi w pamięci i bardzo wyraźnie to teraz odczuwam: kiedy zbliżamy się do samych siebie, poznajemy siebie, decydujemy się być sobą i po swojej stronie - część osób od nas... odpadnie. Okaże się, że nasze drogi się rozchodzą, że odmienne stały się nasze potrzeby. Że przestaje wystarczać to, co do tej pory satysfakcjonowało, że coś z kolei przeszkadza - ku własnemu zaskoczeniu.
Bardzo intensywnie odezwało się to w mojej relacji z D., o czym sporo na blogu napisałam.
Czułam się z tego powodu bardzo winna, zwłaszcza, że zdaję sobie sprawę ze swojego "charakterku". Wbrew pozorom potrafię zdominować i przytłoczyć osoby mało samodzielne i delikatne. Już w kilku relacjach to zaobserwowałam: na początku taka osoba przyciąga mnie okazywaną sympatią, potem sprawia mi przyjemność, że się nią mogę "zaopiekować", a wreszcie zaczynają mnie denerwować jej braki, bo tak się złożyło, że trafiałam na osoby, które - wybaczcie niebiosa, wiem, jak to zarozumiale może zabrzmieć - przewyższałam inteligencją, zaradnością czy inicjatywą. Z czasem widzę różnice coraz wyraźniej, ale jeszcze długo bagatelizuję, aż w końcu cierpliwości zaczyna mi brakować.
Gdy przyjaźniłam się z D., pojawił się właśnie ten etap. Czułam się winna, walczyłam ze sobą, ale nie udało mi się samej siebie oszukać. Męczyłam się bardzo ze swoimi wątpliwościami. Problem pogłębił fakt, że D. rzeczywiście poważnie się rozchorowała i to nie pozostało bez wpływu na jej psychikę. Tym bardziej czułam, że chyba jestem bez serca.
Mimo skrupułów skończyło się świadomym wstrzymaniem spotkań i kontaktów - z mojej inicjatywy. Nie spaliłam za sobą mostów. D. mimo wszystko, za dobrym jest człowiekiem, by ją traktować okrutnie, więc rozegrałam to najdelikatniej jak potrafiłam, ale jednak wprost i szczerze.
No i co? Spędzam sporo czasu sama i o dziwo nie tęsknię za nikim, dobrze mi jak jest. Regularnie odzywam się do wieloletniej przyjaciółki, z którą też jakiś czas temu przeżyłam niewielki kryzys, ale udało nam się go przetrwać i przezwyciężyć. Odzywam się do kumpla, któremu troszkę pomagam w interesach, bo wynajmuje w naszym mieście mieszkanie, sam przebywając od kilku lat gdzie indziej, więc prosi mnie od czasu do czasu o jakieś związane z tym przysługi. Siostra w niedzielę zabrała mnie do lasu na grzyby. Są też inne osoby, choć dawno się do nich nie odezwałam. Nie czuję braku towarzystwa.
Natomiast zupełnie nie ciągnie mnie, nie tęsknię do D. Przeciwnie, boję się, że jeśli się do niej odezwę, prędzej czy później wróci wszystko, co mnie irytowało.
I właściwie mogłabym na tym zakończyć swoje dywagacje, ale nurtuje mnie jeszcze jedno - zresztą główne źródło moich rozterek.
Otóż, czytuję, że najczęściej w tego typu sytuacjach to w nas jest problem i źródło. Jeśli ktoś budzi w nas intensywne, nieprzyjemne emocje, to musimy się bardzo uważnie przyjrzeć samym sobie.
Próbuję i znowu nie wiem: to słuchać w końcu siebie i dać sobie spokój z D., nie czyniąc sobie wyrzutów, czy też rozumieć ją, wybaczać i nie uważać się za kogoś lepszego?
...Cholera, a może podświadomie jednak się uważam? Zadzieram nosa?
Dumam tak w tę i we w tę, dochodząc chyba do wniosku:
Lepsza, nie lepsza - po prostu coraz bardziej inna, coraz bardziej w innym miejscu. Już mi tu niewygodnie, ciasno, duszno.
Przepraszam, D., i dziękuję za wspólną drogę. Było fajnie, ciepło, serdecznie.
Marto tak sobie myślę, że masz syndrom ratownika - czujesz się odpowiedzialna za innych, więc jak zmęczy Cię ratowanie kogoś, to masz wyrzuty sumienia. Znam to, bo sama też tego doświadczam. D. i jej towarzystwo przestało Ci odpowiadać, ale przecież to nic złego. Przestań opatrywać się jakiejś winy w swoim charakterze. Po prostu jesteś teraz na innym etapie życia i masz do tego prawo. Ja też czasami się zastanawiam nad swoją reakcję na międzyludzkie kontakty, ale ne po to, żeby siebie oskarżać. Chcę tylko siebie poznać. Zawsze pamiętam też, że jak kogoś pokazuje palcem, to cztery palce są skierowane na mnie. Nie jesteśmy idealne i wcale nie musimy być. Wystarczy, że będziemy uczciwe wobec siebie i innych. 🙂
OdpowiedzUsuńOwszem, lubię pomagać innym, angażować się, choć nigdy nie sądziłam, że to może być niezdrowe. Kilka jednak wspomnień daje mi do myślenia.
OdpowiedzUsuńA że lubię swoje rozmyślania przelewać na klawiaturę - pewnie o tym niebawem napiszę, więc już daruję sobie rozgadywanie się w komentarzu.
Cieplutko, jesiennie pozdrawiam.